A jeśli chodzi o cuda czynione przez tłumaczy, zacytuję kawałek recenzji książki Afryka Północna 1942-1943 wydanej kiedyś przez Bellonę.
Pani Barbara Górecka, która dokonała tego „tłumaczenia”, błysnęła zaiste wysoką formą. Książka roi się od błędów w tłumaczeniu pojęć historyczno-wojskowych. Oto kilka przykładów:
s. 62: „151 dywizja artylerii z Minneapolis”
s. 134: „cztery piętnastocalowe działka” (sic!)
s. 135: „najnowszy francuski pancernik z wieżyczkami tak potężnymi jak we fregacie”.
I tak dalej, i tak dalej… Seksista stwierdziłby: „no tak, kobieta… skąd ona może się znać na takich niuansach i odróżniać działo od działka czy dywizję od dywizjonu”. Ale pani Barbara popełnia błędy również w geografii: Brest we Francji myli się jej z Brześciem nad Bugiem (s. 278), a Arnhem według niej to duńska (!) miejscowość (s. 215). Mamy jeszcze taki kwiatek jak „pustynię Fox” (s. 277), który zapewne miał być Pustynnym Lisem i wreszcie największe kuriozum: otóż według pani Barbary Amerykanie na Święto Dziękczynienia spożywają tradycyjną „pieczeń z pawia” (!!!). Tłumaczka wspomina o tym dwukrotnie, na stronach 195 i 201, tak więc zapewne wie, co pisze… Doprawdy, jak się czyta coś takiego, to rzeczywiście przychodzi do głowy paw. I to bynajmniej nie pieczony…