Dziś z gen. Odim szturmowaliśmy Krolma, ale okazał się tak przeludniony, że musieliśmy poszukać innego lokum. Zaryzykowaliśmy taktyczny zwrot w stronę Igrania w Lochu, bo przecież środek tygodnia, to chyba nie będzie tam tyle ludzi, co w Krolmie podczas turnieju. No i tam też było prawie full, tylko jeden mały stolik, który idealnie pasował do
Triumfu pod Marengo.
Spróbowałem ponownie opanować chaos w szeregach francuskich, planując wycofać się w grupach skoordynowanych na głębsze pozycje, stopując okazyjnie nacierających Austriaków. Na początku szło to zgodnie z planem, nawet kusiło mnie, by robić szybciej kontrataki, no ale przezwyciężyłem te chwilowe chucie na rzecz szerszej perspektywy strategicznej.
Jak widać na obrazku strefę centralną i lewą starała się spowalniać kawaleria, a drobne dwa oddziały piechoty poświęcały się na flankach.
Niestety kilka drobnych potyczek oddawało napastnikowi francuskie morale, co zaczęło się niebezpiecznie kumulować. Nie było żadnych wielkich bitew, tylko gonitwa, stopowanie, ucieczka. Werble moich nadchodzących posiłków już było słychać za lasem, ale okazało się że impet austriackiej kawalerii skumulował się na jednym ważnym zbiegu głównych dróg i moje lewe skrzydło się posypało, a prawe zostało mocno osłabione, przy praktycznie nietkniętej skumulowanej armii austriackiej. W tej sytuacji morale zupełnie wyparowało i zaprawione w bojach oddziały francuskie rzuciły się do ucieczki zanim przybyły posiłki.
Tym razem więc przegiąłem w drugą stronę - w poprzedniej rozgrywce uparcie broniłem się na wschodzie, co kumulowało morale i zmniejszało liczebność mojej armii, aż została zdeptana przez napierające oddziały austriackie. Teraz uciekałem na bezpieczniejsze pozycje, strat liczebnych było niewiele, ale morale musiałem i tak oddawać przy walkach kontaktowych.
Mam wrażenie, że w grze jest niewielki margines na błędy i to po obu stronach. Doświadczony gracz ma przewagę nad początkującym, bo niewiele tu losowości, i są pewne smaczki taktyczne, wynikające z zasad gry i topografii. Wygląda na to, że można doskonalić swoją percepcję pola walki i każda kolejna rozgrywka powinna pokazać ten postęp. No chyba, że się za rzadko gra
A potem były Fajtery (
Fighters of the Pacific), w scenariuszu z odrobinką losowości w postaci ekip gaszących pożary na amerykańskich okrętach za pomocą rzutu żetonem. No ale nie to było najistotniejsze - znów strasznie zgrzytała zasada agresywnych bombowców, które wykonywały przeróżne akrobacje, by podlecieć do wrogich myśliwców i je ostrzelać ogniem ogonowym, co w grupach 3-4 bombowców typu Kasia było nawet dość skuteczne.
Moje japońskie wszystkie 4 Zera padły przy pierwszym kontakcie z Dzikimi Kotami, nie oddając żadnego strzału.
Celem głównym było zbombardowanie amerykańskiego lotniskowca ciężkimi bombami w locie poziomym (historycznie bombowce torpedowe Kate mogły przenosić takie ciężkie bomby, ale nurkująca Val chyba się tym nie zajmowała, więc tu scenarzysta też trochę zaszalał, ale też nie ma w pudełku więcej żetonów Kate, może taki fikołek na skróty). Udało się przelecieć przez zaporę ogniową z niszczycieli, jednego całkowicie neutralizując (tutaj pięknie zadziałała grupa bombowców, gdy myśliwce walczyły ze sobą nieco dalej). W kolejnej turze jedna Kate trafiła w cel główny, ale USS Enterprise zdążył(a) wypuścić 3 kolejne dzikie koty, które ustawiły się w szalonym zwrocie, bo reguły scenariusza nie były w tej kwestii precyzyjne. Potem lotniskowiec zrobił zwrot tuż obok przelatujących bombowców i moja formacja się rozsypała.
Ogień na pokładzie udało się Odiemu ugasić, straty japońskie były spore, czas nas gonił więc uznaliśmy gremialnie, że Amerykanie odnieśli zwycięstwo.
No i nie wiem, co mam o tej grze myśleć - jest bardzo nierówna - są fajne momenty, ale niektóre zasady wynikające z uproszczeń systemu uszkodzeń i wytrzymałości oraz z sytemu aktywacji i unikania ostrzału są po prostu dziwne i studzące entuzjazm.
I scenariusze z okrętami na pewno nie są krótkie - tu trzeba min. 2h na rozgrywkę, a może 3 czy 4.
Tu jeszcze fotka pokazująca jak słabe i nierówne jest oświetlenie w Igraniu
Na szczęście na fotce nie czuć słabej wentylacji pomieszczenia
A, i znów zapomnieliśmy o właściwości Flammable japońskich bombowców, a ja też zapomniałem, że Val wali z przodu i nie musi podlatywać ogonem.