Zdecydowanie nie jest to gra taka jak TtA, gdzie możesz sobie stworzyć cywilizację jaką chcesz, biorąc karty jakie chcesz, podejmując decyzje jakie chcesz.
W 1960 masz ściśle określoną sytuację, w ramach której prowadzisz ściśle określone działania. Taką mechanikę wymusza niejako tematyka gry - przecież nie możesz nagle ogłosić, grając Nixonem, że tak naprawdę to interesowałby Cię sojusz z ZSRR, a Murzyni pozbawieni zostaną amerykańskiego obywatelstwa... Dynamika kampanii wyborczej przejawia się w reagowaniu na niespodziewane wydarzenia, kreowane przez osoby/ośrodki/instytucje niezależne (powiedzmy) od dwóch głównych graczy, w planowaniu podróży wyborczych, umiejętnym zarządzaniu mediami i tematyką kampanii.
Generalnie gramy tym, co mamy i tu faktycznie może powstawać wrażenie, że 'gra za nas Gra'. Taki urok tej 1960 - na pewno nie jest to pozycja dla optymalizatorów wszelkiej maści, lubujących się w szukaniu różnorodnych strategii.
Sztuką jest tu odpowiednie zarządzania dochodzącymi kartami. Wyciągnięcie z nich absolutnego MAXA w konkretnej sytuacji, bo o końcowych wynikach zaważyć może 1 biedny CP wydany gdzieś opatrznie/nieopatrznie w Tennesee czy na Florydzie...
W zamian dostajesz spore emocje. 1960 jest na pewno w czołówce, jeśli chodzi poziom emocji w La Grande Finale
Albo Le Grand Finale.... Hm - nie pamiętam