To jest najpiękniejsze w tym hobby, gdy nie tylko nowości potrafią wywołać rumieniec podniecenia na twarzach współgraczy, ale i z dawna kurzące się pudło gry kilkuletniej (element tzw. "półki wstydu"). Owszem "Inis" podbił me serce na wiosnę, ale podobnie jak "Survivie" parę lat temu, jak "Brukselka" w zeszłym roku, tak właśnie "Tobago" w tym roku staje się moim odkryciem nr 1 roku 2018! Chyba jestem świadkiem narodzin nowej świeckiej tradycji, która polega na odkrywaniu gier może
retro to za mocne słowo ale na pewno tytułów nie podpadających pod kult nowości, a które stają się hitem dla mnie oraz moich znajomych.
Ta gra to cudo. Piękne wykonanie (wydanie
multijęzykowe) do tego polska instrukcja z BGG, proste zasady, a ile główkowania i fantastycznej zabawy.
Przy okazji dyskusji wśród znajomych nad tym tytułem narodził się pomysł, by każdy gracz grał z ministosem odkrytych kart skarbu złożonym najpierw z jednej, a potem dwóch kart (jedna na drugiej). Byłyby to karty o najwyższym nominale, coby nie było wątpliwości jaką kartę podczas klątwy gracz odrzuca, gdy nie ma amuletu.
Procedura jest bardzo prosta:
- Pierwszą zdobytą kartę zostawia przed sobą odkrytą.
- Drugą zdobytą kartę kładzie na poprzedniej albo pod nią (w zależności od nominału), tak że widzimy górną o najwyższym nominale.
- Każda kolejna jeśli jest niższa lub równa od spodniej karty pozostaje już zakryta w puli gracza zbierającego. Jeśli wyższa to podmieniamy.
- Jeśli jest wyższa lub równa od górnej to kładziona jest na wierzchu, a ta z samego spodu ląduje w puli kart zakrytych.
Dlaczego dwie? Bo w czasie rozgrywki wchodzą dwie karty klątwy. W wariancie łatwiejszym gdy gra się z jedną klątwą to oczywiście wprowadzić można prostszy system z jedną widoczną kartą.