06.03.2020 Wodzisław Śląski - Warka
Dawno nic nie pisałem, a że graliśmy w gry, w które jeszcze nie grałem to podzielę się wrażeniami.
Pomimo początkowego zamieszania z brakiem miejsca (winnym zmieszania uznaje się Magdalenę L. ) spotkaliśmy się w 4 w Warce Magda, Marek, Mirek i Ja. Właściwie na 16:30 było 3 osoby, a Mirosław T. jak to zwykle standardowe spóźnienie + dodatkowych kilka minut. Magda przyniosła Blackout Hong Kong od Alexandra Pfistera. Jakoś lubię jego gry, a w tę jeszcze nie grałem mimo, że nowa nie jest. Dla mnie wybór był prosty, po wyduszeniu z Marka "No" na Blackouta zaczęliśmy rozkładać grę w oczekiwaniu na spóźnialskiego. Mirek w końcu dociera i po nienagannym wytłumaczeniu zasad zaczynamy. Celem gry jest zabezpieczenie dzielnic tytułowego Hong Kongu, gdzie doszło do przerwy w dostawie prądu. Zabezpieczając poszczególne dzielnice wznawiamy niejako dostawę medium. Gra polega na zarządzeniu kartami wolontariuszy i specjalistów na ręce, przydzielając im zadania pozyskiwania surowców - dla wolontariuszy i wymiany surowców, pozyskiwania pieniędzy, wyciągania ze szpitala rannych itp dla specjalistów. Każda runda trwa 8 faz i tak, aż nie zostanie uruchomiony koniec gry. Wszyscy grają pierwszy raz. Marek początkowo odskakuje na kilka punktów, Ja za nim wydając część punktów na pozyskanie surowców, na których bardziej mi zależy niż te, które są dostępne na aktualną rundę, dalej Mirosław i Magda. Próbujemy sił w zwiadzie dla wyłączonych dzielnic, co przekłada się na odsyłanie pracowników do szpitala. Powoli udaje się zabezpieczać kolejne dzielnice. Nie tylko doganiamy Marka, ale go i przeganiamy, coś się zaciął. Kończymy około 20:00 w kolejności: Ja, Mirek, Magda, Marek. Gra mi się podoba mechanicznie. Nie ma problemu z pozyskiwaniem potrzebnych surowców, pozyskiwanie nowych kart przez wypełnienie zadań, karty te wcześniej trzeba sobie zarezerwować. Wizualnie gra jest OK, szału nie ma, ale nie jest też brzydka czy nieczytelna. Z gier, które grałem od tego autora to jednak mimo wszystko bardziej lubię Maracaibo, którego polska edycja ma być w kwietniu? Mam nadzieję, że to ktoś kupi
. GWT to zaś mniej więcej podobnie, choć z wskazaniem na GWT, tym bardziej jeśli z dodatkiem.
Magda chwali się jeszcze jakimś nabytkiem, niestety nie pamiętam tytułu. Jakaś imprezówka w zgadywanie haseł. Oblewa mnie zimny pot, na szczęście Magda musi już lecieć
. Myślę, że Andrzej nie był by zainteresowany graniem, podobnie jak Ja. Tyle, że Andrzej jest w tej komfortowej sytuacji ponieważ nie przychodzi na granie
. Oczywiście jeśli wszyscy by chcieli, to nie robię problemów i zagram raz, powtarzam RAZ.
Pora na kolejną grę, pada na nowy nabytek Marka czyli Sanctum wydane w pl przez Rebel. Ponieważ Mirek ma jeszcze tylko godzinkę, to odpuszcza i rozkładamy na dwóch. Mirosław ma nas obserwować do czasu swojej dezercji. Jak zobaczyłem planszę główną to wpierw szok
. Mirek żartuje, że rzucamy kostka i tyle pół do przodu. Zaczynam się zastanawiać czy nie zostawiłem żelazka na gazie w domu. Marek cierpliwie rozkłada i zaczyna tłumaczyć. Po oswojeniu się z zasadami, nie wygląda już to tak źle, żelazko jeszcze poczeka
. Sanctum czyli takie Diablo na planszy daje nam do wyboru 4 bohaterów. Ja wybieram postać w stylu łotra, a Marek tancerkę? nie pamiętam kogo Marek wybrał. Na pewno nie grał Barbarzyńcą. Każda postać ma swoje drzewko skili, kości początkowe, których używa się do ataku + jakieś potki i bonusy startowe oraz 10 punktów życia. Pytam Marka jak się leczyć, a on mówi, że tu się nie leczy. Co?? 10 punktów życia na całą grę? Jak się okazało nie było to takie straszne, do czasu. W grze na 2 osoby musimy przejść przez 4 części mapy + walka z finałowym bosem czyli Diablo
. Do wyboru są 3 akcje: ruch, walka, odpoczynek. Na turę można wykonać jedną z nich. Zaczynamy od zmagań ze słabszymi potworami, powoli zdobywając kolejne przedmioty ekwipunku i odblokowując kolejne zdolności. Jeden z moich skili pozwala mi na dobranie przedmiotu poziomu 3 (najwyższego), dostałem jakąś zbroję wypasioną. Idziemy dalej, pokonując kolejne poczwary, zdobywając więcej kości ataku, więcej skili, więcej przedmiotów. Ta moja wypasiona zbroja to nic w porównaniu z tym co udaje mi się dorwać później. Trwa rywalizacja o błogosławieństwa, które mają nam pomóc w walce z Diablo. W końcu docieramy do ostatniej lokacji, Ja jako pierwszy przywołując Diablo. Marek decyduje się dołączyć, że niby chce, ale tak faktycznie to nie chciał otrzymać kary za zwłokę. Przed finałową walką ekwipujemy nasz najlepszy sprzęt, kupujemy potki i jazda na bestię. Walka z bosem podzielona jest na 9 kolejnych etapów, które każdy z graczy musi pokonać i spróbować nie zginąć. Jeszcze przed startem dostajemy 2 razy w pysk od bosa, za bycie bezczelnym wyzywając go na pojedynek. Walczymy na przemian, każdy ma swoje 9 etapów, zbieramy rany po raz pierwszy w grze. Do bram bosa dotarliśmy każdy z pełnym zdrowiem czyli po 10 punktów życia. Za te 2 ataki przed walką mamy już po 8, a tu się okazuje, że w swoim pierwszym ataku bestia atakuje za 8. Na całe szczęście mamy jak to blokować. Diablo atakuje coraz słabiej, widzę że Markowi idzie lepiej, bo ma więcej manipulacji kostkami. Na końcowych etapach mamy już niemal wszystko wykorzystane co udało nam się uzbierać, przygotowując się do tej walki. Zabijamy bestię, Ja na farcie, bo przed odsłonieniem ostatniego etapu ustawiam jedną z kości na wartość 4 (skil mi na to pozwalał) no i akurat te 4 było mi potrzebne. Grę wygrywa śmiałek, któremu zostało więcej punktów życia. Ja kończę z 6, Marek z 4. Niemiecki bohater wróci do faterlandu w chwale, glorii i wieże, że Niemcy znów są wielkie, silne, niezwyciężone i w ogóle. Oczywiście w domu nie powie, że miał farta, tylko wszystko przeanalizował i wykonał jedyny słuszny ruch dla dobra całych Niemiec.
Sama gra jest spoko. Podoba mi się, że jest szybka akcje nie zajmują dużo czasu, przez co nawet w 4 osoby nie powinno się długo czekać na swoją kolej (chyba, że będzie Szymon? hmmm...). Zasady są proste. Walka odbywa się przez rzut kostkami, ale do pokonania potworów potrzeba różnych wartości. Wyższe wartości nie zadają więcej obrażeń. Jest bardzo dużo sposobów manipulacji wynikami w stylu +-X, +X, -X, albo po prostu ustawienie na konkretnej wartości. Podoba mi się to, że rany pozostają na przeciwnikach i w kolejnej turze pozostanie tylko dobić bestię. Nie ma problemu z pozyskiwaniem potionków, które wymieniamy za sprzęt, którego nie chcemy. A sprzętu jest całe mnóstwo, przed walką finałową odrzuciłem z 8-10 sprzętu. Sprzętu jest dużo, ale. No właśnie co mi się nie podoba, to to że każdy może używać wszystkiego, Można mieć Barbarzyńcę z łukiem czy szatą maga. Trochę dziwne jest też to, że każdy walczy ze "swoim" Diablo. Ogólnie gra jak pisałem jest spoko, zagram chętnie jeszcze w większym składzie.
Do następnego, nara.