Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Tutaj można dyskutować na tematy ogólnie związane z grami planszowymi, nie powiązane z konkretnym tytułem.
Pumar
Posty: 77
Rejestracja: 06 wrz 2018, 16:17
Has thanked: 3 times
Been thanked: 7 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Pumar »

U mnie początek pewnie podobnie jak u większości ;)

Dużo szachów, trochę Eurobiznesu i innych wojen/makao za dzieciaka. Jedną grę którą pamiętam za inność był Super Farmer :d Ale od dziecka nie grałem, nie chcę psuć sobie wspomnień ;) Z tego wszystkiego pozostały tylko szachy.

Gimnazjum to MTG - niestety/na szczęście w najbliższym otoczeniu było tylko parę osób co grało, więc nie było jakoś dużo sensu kupować ciągle to nowych kart. Gdzieś tam jeszcze przewinęły się jakieś bardzo amatorskie RPG, ale zawsze chorowały na brak dobrego/chętnego mistrza gry.

Liceum/studia, nagle wszyscy mieli jakąś jedną planszówę - same imprezówki typu Jungle Speed, ONUW czy Cards Against Humanity (drukowane na zwykłych kartkach a4 i wycinane;p) ale trochę się tego nagrało aż człowiek sam miał chęć pograć w coś :)

Pierwszą (bodajże) własnością byli oczywiście Osadnicy z Catanu. Tak jak tej gry teraz nie lubię, tak przegraliśmy w nią wiele dni. Po dodaniu 3 kostki (tip gdzieś z reddita, w celu zmniejszenia losowości) gry potrafiły trwać po 3 godziny ;)

Firefly: The Game - gra dostana z redditowego Secret Santy, od super santy (polecam serial tak w ogóle)! To też chyba gra która rozpoczęła moje prawdziwe zbieractwo planszówkowe które wciąż trwa;)

Typowo pierwsze coopy to Pandemic i Ghost Stories, pierwsza styczność z ameritrashem - Horror z Arkham, pierwsze fajniejsze euro - Concordia.

oddball Aeronauts - pierwszy kickstarter, wyszedł spoko choć gra nie przypadła mojej drugiej połówce do gustu, przez co leży bardziej jako pamiątką, którą mam nadzieję kiedyś jeszcze zagrać.

Stworze - odczarowało mi wszelkie wspieraczki na dobre ;) Tzn. zdarza mi się nadal coś wesprzeć, ale już piękne figurki i ładne obrazki nastawiają mnie nawet bardziej negatywnie ("pewnie tylko grafika, jak będzie dobre to kupię w sklepie") i więcej razy się zastanowię zanim coś wesprę.

Tajniacy - na nowo odkryte imprezówki, które jednak nie tylko muszą opierać się na szybkości/pytaniach/ukrytych rolach. Za tym przyszedł wspaniały Skull (mamy 10minut? może skull?:))

Troyes - chyba ostatni kamień milowy jednocześnie fajny i smutny. Fajny - odkryłem typ gry którą uwielbiam. Smutny - odkryłem typ gry w którą nikt nie chce ze mną grać ;) Podobnie trochę mam też z Cywilizacją Poprzez Wieki ale tutaj akurat z kim zagrać mam, ale nie ma kiedy ;)
Golfang
Posty: 1980
Rejestracja: 10 wrz 2018, 21:47
Lokalizacja: Będzin
Has thanked: 228 times
Been thanked: 311 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Golfang »

Moje początki przygody z planszówkami to lata 80te. Tata kupił dwie gry - Labirynt Śmierci oraz Gwiezdnego Kupca (nie pamiętam, który to dokładnie był rok oraz czy kupił je w tym samym roku ale wiem że w domu były obie. Obie gry te gry to był KAMIEŃ MILOWY dla mnie:
1. Labirynt Śmierci - fantastyczna gra dla dziecka w wieku około 10 lat. Graliśmy we troje - ja, ojciec oraz mój starszy brat. Było genialnie - w końcu robiliśmy coś razem - prawda? Drużyna śmiałków biega po lochach zabijając "śmierdzące" Kronki :). To jest pierwsza gra jaką pamiętam. Obecnie mam wydrukowaną tę grę, nie jest już tak wciągającą ani tak fantastyczna - ale dla mnie ciągle będzie na szczycie listy gier (moich)wszechczasów.

2. Gwiezdny Kupiec - to jest także kamień milowy w moim planszówkowym życiu. Jednak kompletnie w drugą stronę. Jako około 10 latek miałem grać w tak bardzo skomplikowaną grę jak to? Oczywiście zawsze dostawałem baty od brata (4 lata starszego). Gra mnie totalnie do siebie zniechęciła - pokazała że mogą być słabe gry planszowe.

3. Master Mind - tata także przyniósł taką grę. Kurde czy to gra? Nie możliwe. Przecież GRA musi mieć jakąś fajna kolorową planszę, albo labirynt się układa, walczy z potworami! A to? Okazało się, że to świetna gra - jak tylko nauczyłem się w to grać. Bardzo mi się ta gra spodobała i sporo w nią graliśmy. Chociaż dzisiaj wiem, że to takie raczej puzzle.

Przez kolejne lata pojawiało się trochę tytułów - Bitwa na Polach Pellenoru, Obcy, Bogowie Wikingów, Dreszcz, TransSolar... no i kolejna "magiczna" gra - Magia i Miecz! To ta gra jest moim kolejnym kamieniem milowym!

4. Magia i Miecz - ta gra okazała się dla mnie jeszcze większym hitem niż Labirynt Śmierci. Godzinami zagrywaliśmy się z bratem i tatą, jak oni nie mieli czasu to grałem z kolegami - u mnie w domu, u nich w domu, albo... na klatce schodowej w bloku! Rozkładaliśmy na piętrze koce na nich rozkładaliśmy grę, a sąsiedzi? Musieli nas omijać, przekraczać (inna sprawa że dzisiaj to chyba rodzice nie pozwoliliby dzieciom rozłożyć na całej podłodze piętra kocy i tam grać, a sąsiedzi pewenie by takie dzieciaki zamarudzili). Tak Magia i Miecz jest świetna (w mojej pamięci) - chociaż dzisiejszy Talisman już nie ma takiej magii przyciągania :)

Kolejny kamień milowy to już późna podstawówka. Jadąc do Katowic do pierwszego Empika (to musiał być początek lat 90tych) zobaczyć CO TO JEST TEN EMPIK? No i nadziałem się tam na Warhammer Fantasy Role Play 1 edycja wydanie polskie. W sumie nie wiedząc co to jest kupiłem! Było napisane że to jest gra - no to chciałem spróbować. Tak oto zaczęła się moja przygoda z RPG - kolejny kamień milowy!

5.Warhammer RPG - zakup okazał się strzałem w 10. Ja i koledzy od tamtej pory zagrywaliśmy się w fantastycznym świecie zgnilizny, goblinów, heroicznych krasnoludów, "tęczowych" elfów oraz sprzedajnych ludzi! Dowiedzieliśmy się, że istnieją także inne RPG. W sumie to przez kolejne 10 czy 15 lat grałem w niezliczoną chyba ilość systemów RPG: Warhammer, ADND, Kryształy Czasu (wydawane jeszcze w postaci dodatku do gazety - wiele lat później wydali dopiero książkę), Gasnące Słońca, Cyberpunk 2020, Shadowrun, D&D 3.0, Warhammer 2 edycja (ciągle mam te książki i nawet ostatnio dzieciom poprowadziłem na wakacjach 3 sesje - było fantastycznie), Dzikie Pola, Wiedzmin i wiele innych których nazw już nawet nie pamiętam :). Każdy z tych systemów był super - każda gra świetną przygodą. jednak to Warhammer 1 edycja zostaje kamieniem milowym w moim świecie gier!

Na studiach z powodu zmniejszonej ilości czasu na rpg - szukaliśmy z kumplami czegoś szybkiego. No i trafiliśmy na MTG!!! Ta gra mnie wciągnęła, jak dolnopłuk wciąga do muszli... no wiecie co. Pomimo braku kasy na pierdoły jakoś zawsze mogłem wysupłać na kolejnego boostera :). Zaczęliśmy zbierać w momencie gdy wypuszczono dodatek Tempest. Pamiętam na rynku dostępne jeszcze były Stronghold oraz Wheatherlight, czy też Mirage. Kiedyś pojechałem do Bielska Białej żeby kupić boostery z Ice Age :).
Graliśmy z kumplami na wykładach, w przerwach między wykładami i laborkami. Spotykaliśmy się żeby pograć u którego w domu. Graliśmy na różne sposoby. Drafty, drużynowo we 4kę no i normalnie pojedynkowo.

6.Magic The Gathering Gra mnie wciągnęła na lata, wywaliłem na nią mnóstwo kasy. Obecnie nie mam z kim grać. Jednak nadal kolekcjonuję pełne sety MTG. Najbardziej żałuję że dawno temu sprzedałem swoją stara kolekcję kart do MTG - głupi ja!

Pieniądze uzyskane ze sprzedaży kart pozwoliły mi dojść do kolejnego kamienia milowego - gier bitewnych oraz skirmishowych! Odkryłem Warhammer Fnatasy Battles edycja 6. Kupiłem podstawkę, sprzedałem orki z niej a za uzyskane pieniądze rozbudowałem swoją armię Imperium!

7.Warhammer Fantasy Battles - kolejny skok jakościowy w grach planszowych. Nie dość że gra - to jeszcze ma zarąbiste figurki. W sumie na początku płaciłem za malowanie figurek. Dopiero później jak mi zaczęło brakować kasy - postanowiłem nauczyć się malować figurki. No nie byłem mistrzem i teraz też nie jestem - ale figurki przeze mnie malowane nie wyglądają źle a to już jest coś - no i wiem że zrobiłem je sam! Grałem nie tak często jakbym chciał ale na tyle dużo, żeby uzbierać potężną armię Imperium oraz dorobić się także mocno rozbudowanej drugiej armii Krasnoludów.

Niestety po zakończeniu studiów czasu miałem za mało aby grać w planszówki, rpg czy też bitewniaki. Nastąpiła stagnacja w moim hobby - grałem sporo ale na PC lub konsoli. No niby graliśmy z żoną i jej siostrą w Scrabble - ale to raczej nie często się zdarzało. Dopiero niedawno (ze 2 może 3 lata temu) wybudziłem się z tej stagnacji. Mam teraz sporo gier (samo kupowanie sprawia mi ogromną frajdę), mam trochę więcej czasu na granie oraz próbuję wciągać swoje córki w ten świat. Gram całkiem sporo (nie tak dużo jakbym chciał - ale narzekać nie mogę). Czy jednak od czasu poprzedniego kamienia milowego dotarłem do kolejnego? Tak. To już końcowe kamienie milowe odkryte całkiem niedawno.

8.Robinson Cruzoe Przygoda na Przeklętej Wyspie - pierwsza gra planszowa od wielu lat kooperacyjna (chociaż przecież Labirynt Śmierci też był coopem - ale to było 30 lat temu). Gra jest świetna i dobrze sprawdza się grając z dziećmi.

No i ostatni odkryty kamień, dopiero parę miesięcy temu:

9.Posiadłość Szaleństwa 2 edycja - pewnie zapytacie dlaczego jest to mój kamień milowy. Odpowiedź jest prosta. Gra jest bardzo dobra, ale to nie wystarcza przecież żeby móc nazwać ją kamieniem milowym. Jednakże to ona oduczyła mnie "bać" się, czy też "nie lubić" gier łączących planszówki z komputerem. Od momentu gdy zagrałem w tę grę, nie stronię od gier łączących kompa z planszą - choć nadal uważam, że sama plansza jest lepsza. Jednak w Posiadłości Szaleństwa czy też Władcy Pierścieni Podróże przez Śródziemie dodatek w postaci komputer się dobrze sprawdza (rozważam zakup tabletu do tego typu gier - bo pc 15" za dużo miejsca zajmuje). Tak dobrze wpłynęła na mnie ta gra, że planuję zakup Descent 2 (ponowny- kiedyś już miałem ale nie dało się grać full coop a córce ciężko było ze mną wygrywać) .

Na dzień dzisiejszy oczywiście widzę całe mnóstwo fantastycznych, świetnych, bardzo dobrych gier - jednak nie były to jakieś kamienie milowe w moim życiu. Ciągle czekam i wypatruję kolejnych kamieni milowych :)
----------------
10% flamberg.com.pl
mordajeza
Posty: 360
Rejestracja: 19 lut 2019, 13:16
Has thanked: 171 times
Been thanked: 245 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: mordajeza »

To ja też pozwolę sobie na sentymentalną podróż w czasie :)

Etap I - Dom rodzinny
Za dzieciaka zagrywałem się w Szachy z tatą oraz w karcianego Tysiąca z dziadkami.

Etap II i Podstawówka
W międzyczasie poznałem Magiczny Miecz (nawet tworzyłem własne plansze, postacie i karty przygód) i zbierałem (tak, razem z innymi dzieciakami bardziej zbieraliśmy, niż graliśmy) Doom Troopera. Trwało to mniej więcej do 4-5 klasy podstawówki, a później...

Etap III - Mroki nastoletnie
...przez kolejnych kilkanaście lat po gry bez prądu właściwie nie sięgałem - najpierw zastąpiły je rozgrywki elektroniczne, a z czasem w ogóle przestałem grać w cokolwiek. Jedynym wyjątkiem pozostawały Szachy, ale też lądowały na stole sporadycznie.

Etap IV - Nieudane strzały
Po ślubie coś mnie tknęło i postanowiłem znaleźć jakąś grę, w którą mógłbym pograć z żoną. Wtedy też trafiłem na filmowe recenzje Wookiego - do dzisiaj pamiętam swoją reakcję "O matko, co za świr!" W każdym razie jakimś cudem przekonał mnie do Władcy Pierścieni LCG i... niestety pudło (spróbowałem ponownie po kilku latach, już jako dojrzalszy gracz - wciąż mi nie leży). Nie zniechęciłem się jednak i szukałem dalej. I znów dwa razy chybiłem - Teomachia, Carcasonne i Loża Szyderców okazały się bardzo złymi wyborami. Po wrzuceniu łącznie prawie 200 zł w błoto uznałem, że nie ma sensu ciągnąć tego dalej i przyznałem, że planszówki są nie dla mnie. Całe szczęście kasę odzyskałem, sprzedając wszystko na wiadomym portalu aukcyjnym.

Etap V - Splendor!
Kilka lat później znajomi zaprosili nas na sylwestra z planszówkami. Z sympatii dla znajomych poszliśmy, choć nie spodziewałem się jakichś rewelacji. Pierwsza gra - Dixit - totalna porażka. Później Założysz się? i Pędzące żółwie - nawet, nawet. Kolega powiedział, że ma jeszcze jedną grę, ale to taka trochę trudniejsza, może odpuścimy. Okej, odpuściliśmy. Ale następnego ranka padła propozycja, że może jednak spróbujemy. Spróbowaliśmy. Tą grą był Splendor, a moją reakcją jedno wielkie wow! Do tego stopnia, że pożyczyłem ją od kolegi, a kiedy zażądał zwrotu, kupiłem własną kopię.

Etap VI - Proste gry są dla słabych
Po Splendorze wpadłem. Zacząłem śledzić różnych recenzentów, czytać dyskusje na BGG itp. Olśnieniem były m.in. 51. Stan MS i Scythe, które wciąż są w moim Top5 (Splendor dawno wypadł poza wszelkie topki ;) ). Natomiast wzdrygałem się na samą myśl, że można w coś grać po prostu dla funu ("Nie będę więcej grał w coś, gdzie zasady da się ogarnąć w 2 minuty a o zwycięstwie decyduje rzut kością lub szczęśliwy dociąg kart"). Taki stan rzeczy trwał jakieś dwa lata, kiedy...

Etap VII - Gry są dla funu!
...kolega przyniósł na spotkanie Talisman. Zagrałem z sentymentu i... kupiłem własną kopię (już sprzedałem, to swoją drogą). Wtedy coś przeskoczyło w moim mózgu i stwierdziłem, że kurczę, nie ma się co spinać, tu chodzi o dobrą zabawę i przyjemne spędzenie czasu z przyjaciółmi. Nauczyłem się cieszyć z emocji, jakie daje losowość, nawet jeśli nie zawsze wygrywa najlepszy.

Ciekawostka: odkąd z większym luzem podchodzę do stołu, to częściej przegrywam w gry, w które wcześniej byłem wśród znajomych niepokonany. Ale zupełnie mi to nie przeszkadza ;)
Pieter1989
Posty: 145
Rejestracja: 20 sty 2017, 09:29
Lokalizacja: Cieszyn
Has thanked: 20 times
Been thanked: 12 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Pieter1989 »

Przejrzałem cały temat i stwierdziłem, że dodam coś od siebie gdyż nie zauważyłem gry wśród przedmówców. Mianowicie....
RYZYKO :)
Chyba rok 2004. Oczywiście wcześniej były jakieś gry z cyklu rzuć kostką i idź do przodu, szachy od dziecka czyli lata 90., ale pierwsza planszówka w którą zagrałem całą partię to właśnie Ryzyko. Było dużo emocji, sami nakręcaliśmy się na różne lądy i kultowe teksty (dla nas kultowe) o atakowaniu danego terytorium tylko z innego bo inaczej się nie uda albo omijania danych terenów bo się kojarzyły w dziwny sposób etc. - wtedy to było śmieszne:)
Tak więc na pewno wstęp do planszówek to właśnie ta gra.
Inne 'kamienie milowe' chyba ciężko jakoś w czasie umiejscowić. Na pewno Osadnicy (najpierw Catan dużo później Trzewiczek), Wsiąść do pociągu, Puerto Rico, Tygrys i Eufrat, Le Havre, Carsassonne - te gry wciągały do hobby. I tak już się wsiąkło:)
emka
Posty: 308
Rejestracja: 01 gru 2016, 23:24
Lokalizacja: Poznań
Has thanked: 28 times
Been thanked: 42 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: emka »

U mnie w dzieciństwie królował Eurobusiness, a jeżeli mowa o planszówkach już w dorosłym życiu, to chyba zaczęło się od Sabotażysty jak koleżanka ze studiów przynosiła na uczelnię i grało się w kilka osób w przerwach między zajęciami. Potem któregoś razu wybraliśmy się ze znajomymi do jednej z wypożyczalni/gralni i po kilku nieudanych próbach (Munchkin, którego zasad w ogóle wtedy nie zrozumiałam albo... Pizza XXL :lol: kiedy to poczułam się jakbym znów miała 6 lat) zagraliśmy w Maskaradę - bardzo nam się spodobała. Zaczęłam trochę szperać w internecie na temat innych tytułów, kupiłam CV, potem byli Osadnicy: NI, no i Robinson, w którym się zakochałam i to chyba właśnie ta gra przypieczętowała moje zainteresowanie planszówkami. Następne tytuły Świat Dysku: Ankh Morpork i La Cosa Nostra do pogrania w większym gronie (>2os.) tylko to potwierdziły. Potem potoczyło się już lawinowo i zaczęły dochodzić kolejne i kolejne tytuły.
Awatar użytkownika
miszczu666
Posty: 264
Rejestracja: 24 kwie 2018, 15:13
Lokalizacja: Gorzów Wielkopolski
Has thanked: 48 times
Been thanked: 157 times
Kontakt:

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: miszczu666 »

Podstawówka - początek przygody. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak to się dalej potoczy.
Początek jak wiele innych. Eurobiznes, potem Magiczny Miecz. (znajomy miał podstawkę, mi rodzice nieświadomie kupili dodatek).

Następnie pojawiły się "Celtyckie Miecze", "Szaleńczy Wyścig", "Kryptonim Lew Morski". Zasady tych gier były na wtedy dla mnie zbyt skomplikowane, to jednak się grało według wymyślonych uproszczonych reguł.
Kolejny był Gwiezdny Kupie. Rozsadził mi głowę i leżał przez lata nieruszany, aż zaginał w akcji.

Potem nastał etap rozrywki wirtualnej, który trwał przez około 20 lat, i wyparł z mojej głowy hobby planszówkowe.

Lekko ponad 3 lata temu przypomniałem sobie o tym hobby będąc z żoną na spacerze, gdy natknąłem się na sklep z grami planszowymi (niestety jedyny i już nie istniejący w moim mieście).
Tam wskoczył mi na mordę z impetem "Talisman - Magia i Miecz". Kupiłem, zagrałem z żoną i synem. Sentyment tak mnie uderzył, że w dwa miesiące kupiłem do niego jeszcze 3 dodatki.

Kolejnym etapem po wielu, wielu wielu godzinach z "Talisman'em" okazał się być "Catan", a potem dodatek "Miasta i Rycerze". Nie wiem dlaczego, ale tak wypadło. I dobrze, po spodobało się zarówno żonie, jak i synowi.
I te dwie gry starczyły mi na 1,5 roku. Mało grałem, to niewiele potrzebowałem.

I tu nagle nastała jesień 2017 roku, przechadzając się po Mediamarkt zobaczyłem parę gier. I tutaj porwał mnie szał krwi. "Blood Rage"!!!
Zobaczyłem, sprawdziłem w internecie o co z tym chodzi. Wziąłem. Jakie to było dzikie, taki przeskok z poprzednich gier, że nie wiedziałem jak się teraz odnaleźć w rzeczywistości.

Miesiąc później zamówiłem "Terraformację Marsa" oraz "Roll for the Galaxy". Tutaj kolejny szok i niedowierzanie. Jak gry planszowe mogą być tak różne. I to nawet bez planszy (RftG) WOW!!!

Kolejne kamienie milowe pojawiały się jak tęcza po burzy.
Styczeń 2018 - This War of Mine - szczęka opadła ociekając klimatem
Kwiecień 2018 - Star War Rebelia - Ożesztyjapierdzielę. Nie może być drugiej tak dobrej gry.
Sierpień 2018 - Wojna o Pierścień - Ożesztyjapierdzielę po raz drugi. Jendak może być druga taka gra.
W międzyczasie pojawiło się parę wtop, które nauczyły nie rzucać się na wszystko co mi się podoba na pierwszy, czy drugi rzut oka - "Pośród Gwiazd", "Runebound 3ed". Strasznie mnie wynudziły.
Od tego czasu już kupuję rzadziej, ale bardziej świadomie.
Do kolekcji wrócił "Gwiezdny Kupiec", trafiła pierwsza gra z Kickstarter'a - "Nemesis".

Ostatni kamień milowy trafił mnie w potylicę we wrześniu 2018. I to tak, że mnie poniosło. Kupiłem 2 podkłady, 2 zestawy farb Cytadel, jakieś trawki, piaski, lakiery, pędzle, i zacząłem malować Talisman. Potem Descenta, SW Rebelia, Wojna o Pierścień, Nemesis.

Liczę na jeszcze chociaż ze dwa Kamienie Milowe w moim życiu planszówkowym :D :D :D .
Może przekona mnie jakiś deckbuilder, bo do tej pory się żadnemu nie udało mnie porwać.
Moje tłumaczenia plików pomocy, skrótów zasad: ***LISTA***
Lista zawiera pliki pomocne przy Scythe (z dodatkami), Nemesis, Wojna o Pierścień (z dodatkami), Star Wars Rebelia (z dodatkiem)
Awatar użytkownika
Rikonelli
Posty: 90
Rejestracja: 26 sty 2019, 21:27
Lokalizacja: Gdańsk
Has thanked: 19 times
Been thanked: 15 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Rikonelli »

Świetny pomysł na temat!

Po odpowiedziach widzę, jak strasznym nowicjuszem w planszówkowym świecie jestem :D

Z 10 lat temu (a mam 22) grałem z mamą w Masterminda. Przez całe życie może z 5 razy zagrałem w Eurobiznes, bardzo rzadko komuś chciało się w niego grać, co mnie absolutnie nie dziwi :mrgreen:
Jakiś czas później moja mama kupiła gdzies Rummikub i gra bardzo jej się spodobała, często namawiała nas do gry, ale też rzadko lądowała na stole po kilkunastu partiach, ile można układać klocki? (fani Azula triggered :twisted: )

Od siostry i szwagra, mając z 16 lat, dostałem Jungle Speeda, w którego gram do teraz, zagrałem w to z pewnością najwięcej partii ze wszystkich gier, ale jednak nadal było to granie od wielkiego dzwonu, na stół trafia regularnie dopiero od początku tego roku.

Rodzina dostała też na któreś święta Czarne Historie, z których ograliśmy chyba wszystkie karty. Również fajna, rodzinna gra, ale raczej nie można nazwać jej planszową.


Jednak prawdziwym kamieniem milowym, który na stałe wbił mnie w planszówki, było zagranie w 4 osoby w Tajniaków na piwie u kolegi, kilkanaście dni przed świętami Bożego Narodzenia w 2018 r. (Grę dostałem na urodziny pod koniec maja, a zagrałem dopiero w grudniu :oops: )
Zobaczyłem jak świetne i błyskotliwe są nowe gry.
Gra tak mi się spodobała, że chciałem pokazać ją rodzinie i zabrałem ze sobą na święta. Rodzina podzieliła moje zdanie i rozegraliśmy przez kilka dni z 20 partii. Gdyby istniał w naszej rodzinie plebiscyt "Najlepsza świąteczna gra kiedykolwiek", to jednogłośnie wygrywają właśnie Tajniacy.

Potem, po Nowym Roku, zamówiłem Ocalonych na promocji w Merlinie. Chciałem sprawdzić, jak wyglądają nowoczesne, duże gry planszowe, ale, co ciekawe - nie zagrałem w nich do dziś, przejrzałem tylko elementy i gra stoi odfoliowana na półce :D :oops:

Dostałem też od dziewczyny Dixit, który sobie zażyczyłem, bo chciałem zacząć robić moją małą (haha, dobre, co?) kolekcję.
Z perspektywy czasu widzę jednak, że jarają mnie cięższe, bardziej zaawansowane gry.

Ścieżka potem wyglądała tak (kolejność po dacie kupienia od najwcześniejszych):
1. Duplik - ile to dostarczyło śmiechu na imprezach z kolegami lub rodziną... :mrgreen:
2. Splendor - kupiony z OLX, grany początkowo z dziewczyną, jest OK, ale nic tak naprawdę więcej,
3. Cortex - kompletnie nie to, bardziej spostrzegawcza gra dla dzieci, sprzedane) >
4. Star Realms - zagrałem raz z dziewczyną i kompletnie jej nie siadło i gra kurzyła się na półce, kliknęło dopiero z bratem, z którym zagrałem dopiero po pół roku od kupienia :D)
5. Spartakus: Krew i Zdrada - pierwsza duża gra, w którą zagrałem z kolegami, 2 razy czytałem instrukcję, oglądałem film instruktażowy, a i tak pierwsza rozgrywka była z instrukcją w ręku :D Jednak jak już zaczailiśmy o co chodzi, to każdemu się straasznie spodobało, do teraz to moje top 2.
6. Szeryf z Nottingham - początkowo mnie nie porwała, ale w odpowiednim towarzystwie jest świetna, idealna gra do piwa,
7. Dolina Kupców + Dolina Kupców 2 - bardzo ciekawa karcianka, fajny motyw z łączeniem talii różnych zwierząt, przyjemna jakość kart,
8. Kingdomino - kupiłem na promocji, grałem kilka razy, jest bardzo miło, ale nie ma mnie co w tej grze porwać,
9. Ciężarówką przez Galaktykę - również mocno zależy od towarzystwa, zdarzało mi się zamulać przy układaniu, bo graliśmy z kimś nowym, ale były też fajne partie,
10. Agricola - do teraz na poważnie nie zagrałem, w wariant z kartami zagrałem tylko raz, po wakacjach mam nadzieję grać więcej z kolegami ze studiów,
11. Blood Rage - ŚWIETNIE siadło, nawet bardziej niż Spartakus, wspaniałe figurki, fajne combosy i nieprzerwana interakcja.

następnie cała niewymieniona reszta z mojej kolekcji (patrz podpis), ale już przestałem notować kiedy którą grę kupiłem :D

Teraz na dobre w tym siedzę i tylko przeglądam, co tu nowego kupić do przetestowania :mrgreen:
Bardzo doceniam w planszówkach to, że można z naprawdę niewielką stratą sprzedać gry, które mi nie podeszły.

Jednak naprawdę mało gier ograłem w takim stopniu, w jakim bym chciał. Zamiast grać w to, co już mam i mi się podoba, stale szukam nowości, które mogłyby mnie zainteresować, jednocześnie mając tyle dobrych pozycji we własnej kolekcji, które zaniedbuję. Też tak macie? Jak się tego pozbyć?
Na pewno po części wynika to z faktu, że do grania trzeba zebrać ekipę i poświęcić wieczór na granie, a nie każdy ma na to takie parcie jak ja :cry:
Awatar użytkownika
EsperanzaDMV
Posty: 1519
Rejestracja: 17 lut 2017, 14:40
Has thanked: 301 times
Been thanked: 637 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: EsperanzaDMV »

Zaczęło się oczywiście od Eurobiznesu. Spędziłem nad tą grą dziesiątki, jeśli nie setki godzin.

Później nadeszła kolej na Magiczny miecz od Sfery. Ze wszystkimi dodatkami. Jak nie miałem z kim grać, to grałem sam kilkoma postaciami naraz. Ta gra zdecydowanie ukształtowała moje dzieciństwo i wyobraźnię.

Później nadeszło gimnazjum i czasy Magic: The Gathering. Cięliśmy z kolegami praktycznie na każdej przerwie. Osobiście nigdy nie byłem i nie będę wielkim fanem składania decków z tysięcy dostępnych kart, talie układałem "na czuja", często wybierając karty nie według umiejętności, tylko ilustracji na karcie, bo zdecydowanie bardziej liczyła się dla mnie zabawa niż wygrana (to zostało mi do dziś).

Później była dłuuuga przerwa na liceum i studia. Dopiero kilka lat temu w krótkim odstępie czasu zagrałem ze znajomymi w Carcassonne, Wsiąść do pociągu i Dixit. To był moment zwrotny - poznałem nowoczesne gry planszowe i wsiąkłem na dobre.

Samodzielne zakupy zacząłem od małych gier, typu Red 7 i List Miłosny.

Pierwszą dużą grą, jaką samodzielnie kupiłem, był Robinson. Później już poszło z górki, obecnie kolekcja gier bez dodatków (a mam ich też sporo) to ok. 40 tytułów... i raczej na takim poziomie pozostanie, więcej gier nie ma sensu kupować bo i tak w większą liczbą trudno regularnie grać.

Z "dużych" gier kamieniem milowym był D&D Legend of Drizzt oraz Star Wars: Rebelia - to dwie najdroższe gry w mojej kolekcji. Obie uwielbiam, obie dostałem jako prezent ;) Najdroższą samodzielnie kupioną przeze mnie grą było Na skrzydłach (i nie żałuję ani złotówki).
Awatar użytkownika
uyco
Posty: 1053
Rejestracja: 09 sty 2006, 13:00
Lokalizacja: Poznań
Has thanked: 145 times
Been thanked: 25 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: uyco »

Golfang pisze: 14 sie 2019, 08:31
1. Labirynt Śmierci -
2. Gwiezdny Kupiec -
3. Master Mind -
4. Magia i Miecz
5.Warhammer RPG
6.Magic The Gathering
Wooow, prawie zupełnie tak samo jak u mnie, z drobnym wyjątkiem, że zacząłem od Odkrywców Nowych Światów. W sumie w tamtych czasach nie było zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o gry :mrgreen:
'STAY OUT OF MY TERRITORY.'

kupię sprzedam
Awatar użytkownika
PytonZCatanu
Posty: 4498
Rejestracja: 23 mar 2017, 13:53
Has thanked: 1658 times
Been thanked: 2081 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: PytonZCatanu »

Prechistoria:

Monopoly - wiadomo, za dzieciaka w domu

Szachy - brat mnie nauczył, do dziś grywam, czasem zagram w jakimś turnieju, staram się utrzymywać formę na jakimś przyzwoitym amatorskim poziomie.

Odkrycie nowoczesnych planszówek:

Osadnicy z Catanu - przez lata ukochana gra, najwięcej partii (do dziś nic tego nie przebiło), dziś też chętnie siadam 2-3 razy do roku

Terra Mistica - pierwszy kontakt z poważnym EURO. Następca, czyli Projekt Gaja, pozostaje moim ulubionym Euro do dziś.

SmallWorld - sympatyczna, prosta, ale bardzo re-grywalna area control. Chyba od tamtego momentu wiedziałem, żeby zwracać uwagę właśnie na tego typu mechanikę - do dziś jest to jedna z moich ulubionych.

Gra o Tron 2ed - fantastyczna gra blefu i negocjacji. W połączeniu z Catanem utrwaliła we mnie poczucie, że dobra gra, to gra w której jest dużo interakcji pomiędzy graczami

Dojrzałe i świadome granie:

Tygrys i Eufrat - pierwszy kontakt z grami z przeszłości. Bolesny kontakt, bo na początku nie potrafiłem zrozumieć gry. Potem ją pokochałem. Gra nauczyła mnie, żeby szukać w grach odważnych rozwiązań mechanicznych i się ich nie bać. Dodatkowo odkryła cały wszechświat gier Knizii!

The Godfather - podobnie jak Gaja to euro + area control z dodatkiem interakcji pomiędzy graczami.

Imperial 2030 - gra, przy której spędziłem najwięcej godzin i która goni Catana w liczbie partii. Okazało się, że mechanika rondla bardzo mi leży i od tej pory chętnie sięgam po gry Maca Gerdtsa.

Kosmiczne Spotkania - gra legendarna. Poker w nowoczesnym wydaniu. Zagrałem kilkanaście partii i każda budziła takie emocje, że jestem w stanie odtworzyć ich przebieg z pamięci.

Deception / Dochodzenie - Fantastyczna, lajtowa gra na wiele osób. Do dziś chętnie zamykam nią spotkania planszówkowe.
Retrac
Posty: 162
Rejestracja: 12 lip 2015, 11:42
Has thanked: 8 times
Been thanked: 4 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Retrac »

Tradycyjnie początek to Talisman - tutaj nie ma się co rozpisywać.
Później dłuuugo dłuuugo nic.
Następnie największy przełom RYZYKO - otrzymane w prezencie. Grało się bardzo sympatycznie choć losowość trochę denerwowała. Regularnie chętnie umawialiśmy się ze znajomymi na grę. Potem poszperałem na necie i było wielkie WOW i szczena w dół gdy dotarłem do rankingu BGG i zobaczyłem, że taka fajowa gra jak Ryzyko jest zaledwie na XXX miejscu (nie pamiętam które to było ale może koło 5000). Pierwsza myśl "to w takim razie jak dobre muszą być te wyżej w rankingu?".
No i prawdziwe planszówkowanie rozpocząłem od Wysokiego Napięcia i Agricoli.
Kolejny mini kamień milowy to mój pierwszy Dungeon Crawler - Descent - po kilku latach grania niemal tylko w euro mogłem stwierdzić, że jednak DC także mi się podobają.
Awatar użytkownika
vegathedog
Posty: 227
Rejestracja: 18 sty 2010, 17:51
Been thanked: 37 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: vegathedog »

Poniżej moje kamienie milowe.

Labirynt Śmierci - wiele godzin spędzonych nad tą planszówką w podstawówce.Tworzenie kart postaci zawsze trwało bardzo dużo czasu, który był mega przyjemnym czasem. Gra była rozkładana na dywanie u kolegi i granie w nią trwało przez wiele dni i gra z tego dywanu nie była przez ten czas ściągana. Zastanawiam się jak udało się ogarnąć zasady i dlaczego ta gra tak się nam podobała. Nie wyobrażam sobie, żeby dzisiejsza młodzież chciała w to zagrać w dobie łatwego dostępu do tylu różnych gier.

Magia i Miecz - wiele partii rozegranych w przeróżnym towarzystwie. Mega miłe chwile spędzone przy tej grze. Zdecydowanie prostsza niż labirynt i każdy mógł szybko się dosiąść i dołączyć.

Długa przerwa i nagle zaczął się boom.

Osadnicy z Catanu - pierwsza nowoczesna planszówka i pełen zachwyt jak to wszystko fajnie działa i jakie to proste i przystępne dla każdego i jak przyjemnie toczy się gra nad stołem.

Arkham Horror - pierwszy nowoczesny ameritrash i o ileż ciekawszy niż Magia i Miecz. Zaprzyjaźnienie się z prozą Lovecrafta. Wiele ciekawych mechanizmów zarządzania postacią i wydarzeniami. Klimat do dziś wylewa się w czasie grania w tą grę. Miód i jeden z moich sentymentów do dziś. Nigdy bym nie odmówił zagrania w tą grę.

Agricola - pierwsza skomplikowana sucha kobyła. Niesamowite odczucia i satysfakcja z grania. Klimat bycia rolnikiem ewidentnie wyczuwalny. Pierwszy zaawansowany worker placement, którym zachwycałem się przez długie miesiące. Niesamowita głębia i świetne combosy w połączeniu z kartami.

Mage Knight- najcięższa gra w jaką mi chyba dane było grać pod względem ogarnięcia zasad i późniejszej głębi, jaka płynęła z gry. Niesamowite mechanizmy deckbuildingu i levelowania, które zachwycają do dzisiaj. Modułowa plansza i wiele trudnych decyzji do podjęcia. Niesamowita gra.

Mogę napisać jeszcze o Innowacjach, LCG, Claustrophobii, Brzdęku i wielu, wielu innych, które utrzymują zainteresowanie i chęć grania do dzisiaj. Szkoda tylko, że czasu tak mało, bo chęci do grania jest cała masa.

Co zauważyłem jednak to to, że człowiek grając w wiele tytułów zaczyna wybrzydzać i tytuły, które byłyby niesamowite 10 lat temu, dzisiaj są tylko tytułami jednymi z wielu.

Przykładem takiej gry była Fotosynteza, w którą miałem okazję zagrać na Planszówkach w Spodku. 10 lat temu ta gra zrobiłaby na mnie piorunujące wrażenie, a podczas grania dzisiaj, była tylko całkiem fajną grą. Taki to się człowiek wymagający zrobił.Dlatego nie wyobrażam sobie, żeby dzisiejsza młodzież czerpała radość z grania w archaiczny Labirynt Śmierci, gdy tyle dobra jest dookoła.
Ostatnio zmieniony 26 wrz 2019, 21:15 przez vegathedog, łącznie zmieniany 1 raz.
buhaj
Posty: 1041
Rejestracja: 27 wrz 2016, 08:01
Lokalizacja: chrzanów
Has thanked: 856 times
Been thanked: 506 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: buhaj »

Ponoć gram od 3 roku życia. U mnie w rodzinie granie w karty, szachy i planszówki to tradycja. Dzieląc na etapy:
1. Granie z rodzicami we wszystkie możliwe, dostępne gry dla dzieci (grzybki itd.)

2. Granie z rodziną w szachy (ojciec, dziadek), karty (remik, tysiąc, 66, kierki, 3-5-8, brydż i wiele innych)

3. Granie z rówieśnikami i z rodziną - tu wymienię 5 najważniejszych gier tego okresu:
a) Eurobiznes
b) Magia i miecz + dodatki
c) Szachy
d) Bitwa na morzu róży wiatrów
e) Obcy

4) Absolutne poświęcenie się jednej grze czyli szachy. Fascynacja trwała koło 10 lat.

5) Wejście w nowoczesne planszówki:
Wysokie napięcie, Cyklady, Kemet, Blood Rage, Scythe, Lacerda, Splotter, itd
Awatar użytkownika
Andy
Posty: 5129
Rejestracja: 24 kwie 2005, 18:32
Lokalizacja: Piastów
Has thanked: 77 times
Been thanked: 192 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Andy »

buhaj pisze: 25 wrz 2019, 13:23 d) Bitwa na morzu róży wiatrów
FTFY.
Gdy wszystko inne zawiedzie, rozważ skorzystanie z instrukcji.
buhaj
Posty: 1041
Rejestracja: 27 wrz 2016, 08:01
Lokalizacja: chrzanów
Has thanked: 856 times
Been thanked: 506 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: buhaj »

Andy pisze: 25 wrz 2019, 14:51
buhaj pisze: 25 wrz 2019, 13:23 d) Bitwa na morzu róży wiatrów
FTFY.
Nie wiem co znaczy ten skrót. Tytuł faktycznie pomyliłem. Grałem to dziesiątki lat temu :)
Awatar użytkownika
Andy
Posty: 5129
Rejestracja: 24 kwie 2005, 18:32
Lokalizacja: Piastów
Has thanked: 77 times
Been thanked: 192 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Andy »

Fixed that for you - poprawiłem to dla (za) Ciebie.

BTW (by the way - przy okazji): kochałem tę grę! 😉
Gdy wszystko inne zawiedzie, rozważ skorzystanie z instrukcji.
Awatar użytkownika
nimsarn
Posty: 306
Rejestracja: 04 lis 2005, 16:54
Lokalizacja: Z buszu! W centrum Zielonej Góry
Has thanked: 501 times
Been thanked: 174 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: nimsarn »

Gram odkąd pamiętam, ale chyba pierwszym kamyczkiem była karciana wojna. Szachy jakoś gdzieś były, ale to nie one były ważne, podobnie Grzybobranie. Ważny był za to na pewno karciany tysiąc, grany swego czasu przez rodzinę namiętnie.

Kolejnym krokiem było poznanie Monopoly i Eurobiznesu. O minął mnie za to Gwiezdny Kupiec - widocznie coś nie zaskoczyło u starszej części rodzeństwa.

A potem była era wydawnictwa Dragon zaczynając od Krety 1941, Wojen Napoleońskich skończywszy na Wiedniu 1683 i Bzurze 1939. Przygodę z Dragonem po latach zakończyło poznanie Szczurów Pustyni i wyczekiwanego Waterloo 1815 - coś się przestawiło i już tak nie bawiło.

W międzyczasie pojawił się i dość długo gościł Focus. Krócej za to grywaliśmy w Bruce Lee. Dalej Magia i Miecz z Encore (wersja Talizmana). I niestety (patrząc z perspektywy gier planszowych) nadszedł czas gier RPG.

Do planszówek wróciłem po latach i niestety zaliczyłem faul-start z Labiryntem Czarnoksiężnika i Wyprawą z KGK.

Kolejna przerwa na dorobek oraz dzieci.

Kolejny powrót i poznałem Catana, Dixit, Rattus i Titanie; Pierwsza gra z niepolską instrukcją (do tej pory w moim sercu): Il Veccio; Pierwszy turniej - Splendor; Rozczarowania: Twilight Imperium, Firefly; Fascynacja wykonaniem i mechanicznym twistem: Odkrycia Lewisa i Clarka; Początkowo platoniczna a potem nabożnie hołubiona Madeira.

I w końcu przyszedł czas na wagę średnio-ciężką: Marco Polo, które zakaziło i zrewolucjonizowało rodzinę i wciąż trzyma przenosząc na rodzinny stół jego stałych bywalców: Rotundę, Ganges, Wyrocznie Delficką itp...

Ostatnim takimi kamieniami pewnie były gry cywilizacyjne z Tribes: Down Humanity i trochę mniej i bardziej Sid Maier's Civilizacja Nowy Świt.

Po drodze tej przydługiej wyliczanki oczywiście zgubiłem kilka gier które również bardzo cenię i wciąż chcę grać, ale w końcu to nie jest lista moich ulubionych tylko perspektywa zmian ;)
muminus77
Posty: 48
Rejestracja: 03 lut 2014, 22:34
Has thanked: 11 times
Been thanked: 35 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: muminus77 »

Post przeleżał u mnie dość długo w "kopiach roboczych", ale ten wątek mi o nim przypomniał, więc pozwolę sobie odkopać.

Mimo że moja przygoda z planszówkami zaczęła się dopiero ok. 2009 roku, to zaczynałem dość podobnie jak inni od starszych gier:

Labirynt Śmierci - pudełko z żetonami i instrukcją znalezione na strychu pod koniec gimnazjum i długie letnie godziny spędzone wraz z kuzynami na konsultowaniu rzutu kostkami z tabelką. Chyba najbardziej oczy otworzyła mi koncepcja kooperacji w grze planszowej.

Magia i Miecz - kolejne lato i "nowa" gra tym razem samoróbka wydrukowana ze skanów znalezionych w sieci.

Munchkin - pierwsza "hobby gra" kupiona w sklepie planszowym oraz pierwsza gra w którą mocniej się zaangażowałem (śledzenie newsów na forum, oczekiwanie na wydanie dodatków)
Dodatki przedłużyły mocno jej żywotność, ale po jakimś czasie losowość i długość rozgrywek zaczęła irytować.

Horror w Arkham - Pierwsza "duża" i tematyczna gra oraz powrót do kooperacji. Zainteresowała mnie mitami Lovecrafta i skierowała potem na inne gry z serii Arkham Files. Losowość miała tu tematyczny sens, ale po jakimś czasie brak kontroli zaczął trochę przeszkadzać a dodatki tego nie naprawiały

Posiadłość Szaleństwa 1. ed - w Horrorze w Arkham zaczęło brakować mi spójności w losowych spotkaniach, a scenariusze Posiadłości pokazały, że gra może opowiadać ciekawą historię. Była to też moja pierwsza gra z figurkami. Póki co to moje najbliższe doświadczenie sesji rpg i bycia Mistrzem Gry.

Robinson Crusoe - nazwałbym to pierwszą grą hybrydową, która pokazała mi że da się zrobić grę z pogranicza euro i ameri. Moja pierwsze gra od Portalu - od tamtej pory jestem ich fanem i mimo ich licznych wpadek cieszę się, że polski wydawca jest tak znany na światowm rynku

Horror w Arkham LCG - pierwszy LCG, zastąpiła mi wcześniejsze Lovecraftowe gry dając mi zarówno ciekawe fabuły jak i mechanikę oraz stopniowo stała się ulubioną i najczęściej graną

Scythe - pierwsza gra "deluxe", która pokazała jak bardzo jakość komponentów uprzyjemnia grę a sam jej wygląd może się otrzeć o sztukę

This War of Mine - pierwsza jeśli chodzi o wywoływanie autentycznych emocji (niezwiązanych z udaną/nieudaną rozgrywką a z narracją), ale sprzedałem ją, gdyż trudno było do niej wracać

Forgotten Waters - pierwsza gra kupiona w edycji "zagranicznej", bo nie doczekałbym się na polską. Również pierwsza gra, której integralną częścią jest aplikacja profesjonalnie "czytająca" wszystkie fragmenty historii.

Ciekaw jestem, czy coś jeszcze stanie się dla mnie kamieniem milowym. Do pierwszego wspartego Kickstartera czy nawet polskiej wspieraczki jeszcze mnie nie ciągnie. Tak samo do typowo figurkowych gier, które wymogły by na mnie naukę porządnego malowania. Ani do ciężkich euro :D
staniach21
Posty: 547
Rejestracja: 06 mar 2020, 08:43
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 209 times
Been thanked: 165 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: staniach21 »

Krok 1. Marzec 2020
Pandemia -> nuda? Może jakieś planszówki.
Krok 2.
Najbliższy sklep z planszówkami w okolicy
W głowie dawać tych Osadników z Catanu
Krok 3.
Mądry sprzedawca -> mam coś ciekawszego gdzie nie czuć, że gra się tak zestarzała
Wychodzę z Osadnicy Narodziny Imperium

Krok 4.
Gra nie podobało się nikomu oprócz mnie, ale ja stwierdziłem, ze tableau building + engine building są genialne

Krok 5. (Najgorszy dla portfela)
Everdell + wszystko co z nim związane na przestrzeni ostatnich miesięcy .

Krok 6.
Sprawdzenie czy są jakieś granice dla świeżaka.
Pograne w międzyczasie w klubie planszówkowym : Klany Kaledonii+ Tapestry

Zakupione do użytku domowego:
Great Western Trail
Spirit Island
Obie na plus :),
Granicy raczej nie ma, ale ....

Krok 7.
Zbieranie budżetu po tym co zrobił z nim all-in Everdell na (kolejny level lekko wyższy )Vitala Lacerde na pierwszy ogień The Gallerist. Dodruk miał być podobno w grudniu, ale w planszostrefie dalej nie otrzymali swojej wersji .

Przyśpieszony kurs jak wejść w planszówki w od marca :)
W międzyczasie jako kroki pośrednie ( Zamki Burgundii, Pięć Klanów, NWŚ, Res Arcana)
maniekmal
Posty: 58
Rejestracja: 06 kwie 2017, 22:05
Been thanked: 14 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: maniekmal »

U mnie podobnie jak u większości z was :) wczesna podstawówka to szachy/warcaby, tysiąc z dziadkiem. Potem na poważnie :p

Pokemon: Jeszcze w podstawówce boom pokemonów i w ręce wpadła karcianka. Wszystkie dzieciaki na osiedlu grały i "kolekcjonowały". Jak ktoś miał protectory na karty to był gość! Nikomu nie przeszkadzało, że miał je założone tylko na energię/manę :D

Magic the gathering: w to już w gimbazie się grało/kolekcjonowało.

Władca Pierscieni: pierwszy (i jedyny) bitewniak zapoczątkowany gazetkami z DeAgostini. Potem już pojedyncze modele na własną rękę. Z racji słabego (prawie zerowego) budżetu nie było tego wiele :)

W liceum była przerwa i dopiero jakieś 2 lata po studiach znajomy kupił Terraformacje Marsa i od tego się zaczęło. Wraz z drugim znajomym się wciągnęliśmy, nie tylko w granie ale też kupowanie gier. Pierwszą grą jaką kupiłem był Scythe i potem już z górki :) nie idzie tego zatrzymać :p
Awatar użytkownika
KOSHI
Posty: 861
Rejestracja: 23 kwie 2011, 19:23
Has thanked: 298 times
Been thanked: 283 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: KOSHI »

W młodości grałem pewnie w to co wszyscy - Eurobiznes i jego odmiany, Talisman i Magiczny miecz, Obcy, Komandosi, Manewry morskie, Lew morski, Piekło na Pacyfiku, Monstrum (do dziś nie wiem, o co tam chodziło :mrgreen: ). Bóg wie jakiego wyboru nie było. Z 8 lat temu skusiłem się na Horror w Arkham (po ponad 20 latach absencji). Kupiłem, sprzedałem i się odbiłem na parę lat od planszówek. Potem był GoW, Eldritch, Kamień gromu, Zombicide. I znowu przerwa. Miałem sobie dać siana z planszówkami. Podejście 3 - powrót nieudany do Eldritch, zakup Nemesis, sprzedaż i ponowny zakup, bo jednak był to błąd. Powrót do Zombicide choć wiem, że nie był to najlepszy pomysł bo grę wyjmuję raz na pół roku, ale trzymam, bo czasem mnie nachodzi sieknąć sztywnego. Do kolekcja doszła Zona, którą chciałem sprzedać, ale nie wyszło, więc już została. Zainwestowałem w Pandemię i nabyłem Ghost Stories - obczajam teraz krótsze coopy no i czekam na Lockdown. Etap 3 zakończony. Nic nie nabywam, a czy będę sprzedawał? Kto wie. Mam wrażenie, że za jakiś rok niewiele z tej kolekcji zostanie... Może tylko Nemesis bo to jednak Obcy i już zapłacone nowe rasy i Lockdown, który chce obadać. Poszukuję od dawna idealnej gry solo, ale im więcej gier testuje i sprawdzam ponownie tym coraz mniej mam frajdy z grania samemu i widzę, ze nie znajde uniwersalnego tytułu. Wydaje mi się, że doszedłem do takiego etapu, że dalej w planszówki brnąć nie zamierzam. To, co się uchowa w kolekcji i mi się spodoba, to zostanie, może od czasu do czasu w coś pyknę, a co nie, to sprzedam. Także u mnie do jakiegoś etapu były kamienie milowe a teraz widzę, że Syzyf kamień na górę wtoczył i teraz tylko będzie postęp, ale na dół...
Awatar użytkownika
XLR8
Posty: 1670
Rejestracja: 16 lis 2020, 18:11
Has thanked: 279 times
Been thanked: 872 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: XLR8 »

Mnie i partnerkę czekają jeszcze 18xx i to już będzie koniec przygody. Potem prawdopodobnie przejdziemy na emeryturę i będziemy grać w jakieś średnio zaawansowane euro. Trochę to smutne, bo przez covida nadrobiliśmy kilka lat w ciągu kilku miesięcy. Całe to piękno odkrywania szybko przeminęło :(
Awatar użytkownika
SwistakCZC
Posty: 166
Rejestracja: 16 lis 2018, 19:10
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Has thanked: 96 times
Been thanked: 26 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: SwistakCZC »

U mnie krótko- chwila MtG, potem kilkanaście lat Wh40k turniejowo, a teraz emeryturka bitewniakowa przy planszówkach. Po kilku edycjach 40 stki (4ed-8ed), planszówki ogółem mają przyjemnie mało zasad*. Zacząłem od razu od Scythe'a, Nemesisa i Posiadłości Szaleństwa no i poszło.

*- jak ktoś nie kojarzy to w 40tce swego czasu rulebook ze 100 str. + kilkanaście codexów po 20-30 str. zasad + faq/erraty, oczywiście wszystko po angielsku :D
rdbeni0
Posty: 402
Rejestracja: 19 sty 2020, 00:06
Has thanked: 65 times
Been thanked: 72 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: rdbeni0 »

Najpierw były warcaby/szachy (nie pamiętam co pierwsze). Dużo graliśmy w szachy, z którymi mam ciekawe przygody. Kiedyś pojechaliśmy z tatą na jakieś specjalistyczne targi dla jego branży. Pamiętam, że po tych targach gdy składaliśmy namiot wystawców, to zaczęliśmy grać w szachy (jakoś tak na widoku, duża szachownica). Zaczął nas obserwować jakiś człowiek, który później zapytał czy może zagrać - zagrałem i pierwszą partię wygrałem. Później przegrałem trzy kolejne. Okazało się, że to jakiś szachista z wysokimi wygranymi turniejowymi. Jak byłem w formie to graliśmy kilkanaście partii tygodniowo, z kuzynem, tatą, wujkiem, znajomymi, komputerem - i większość z ludźmi wygrywałem. Przez ostatnie lata często zdarzało mi się logować na kurnik, a ostatnio chess.com - i coś tam grać. Aktualnie nie gram już nic prawie, bo:
1) jak mam wolny czas i jestem sam, to analizuję instrukcje z "półki wstydu" i uczę się gier w które jeszcze nie grałem
2) a jak z grupą, to ogrywamy planszówki
3) szachy wymagają ciężkiego treningu intelektualnego, pamięciowego wkuwania i wyrabiania intuicji, żeby mieć wyniki - lubię to, ale nie mam czasu/siły

W podobnym czasie do szachów przyszły też: Magiczny Miecz oraz Eurobiznes (który też dobrze wspominam), gry głównie wakacyjne. W Magiczny Miecz wciągnęli się również koledzy z podwórka. Do dzisiaj mam miłe wspomnienia jak graliśmy z tymi kolegami, ale swojej wersji MM/Talizmanu nie mam - bo za drogie, a wiem, że te gry to raczej tylko nostalgia (bo mechanicznie są słabe).

Później długo nic. Pojawiły się gry elektroniczne, które wyparły wszelkie planszówki.

Przełomem okazał się rok 2019 - z prostego powodu. Dziewczyna z którą aktualnie jestem nie lubi gier elektronicznych. A ja lubię grać. Na początku to zignorowałem, później próbowałem ją przekonać do jakiś gier elektronicznych. Bez skutku. No i pewnego wieczoru wpadliśmy na pomysł, żeby zagrać w jakieś ciekawe planszówki. Planszówek wtedy - w mieszkaniu - jeszcze nie miałem. Ryzyko polegało na to, że jak kupię jakąś drogą planszówkę i zagramy, a jej się nie spodoba to pójdzie np. 150 zł w błoto (w dodatku będę musiał to sprzedać i stracić czas). Więc pierwsza "próba" planszówkowa to był... eurobusiness, który można tanio kupić (30 zł jakoś). Pamiętam, że gdy pierwszy raz - chyba po 15 latach niegrania w planszówki - rozkładalem eurobusiness i przypominałem sobie zasady, to wciągnęło nas z dziewczyną chyba na 3 godziny. Minęły 2 tygodnie, przez które zagraliśmy z 5 razy w eurobusiness. Ale nie byliśmy jeszcze wciągnięci, w sumie zaczęło nam się nudzić i o mały włos byśmy zapomnieli o tym temacie.

Z pomocą przyszedł kuzyn, który już miał doświadczenie w planszówkach - powiedział mi o rankingu BGG, czy też grze Splendor która jest dobra dla początkujących. Tak się przypadkiem stało, że gdy byłem na zakupach to w lokalnym Tesco był akurat Splendor na b. dużej promocji i zadzwoniłem do tego kuzyna, który powiedział żebym to kupił "bo cena jest dobra a gra fajna". Splendor nam się spodobał, zagraliśmy wtedy chyba z 20 partii. Kolejny był Istanbuł, do którego podchodziłem jak pies do jeża (była to pierwsza gra trochę "trudniejsza", wymająca przyswojenia zasad). Gdy jednak się przełamałem i nauczyliśmy się z dziewczyną, to zaczęliśmy w kółko to grać. Odkryliśmy wtedy jako para, że po prostu lubimy nowoczesne gry planszowe. I że nie tylko my to lubimy. A ja odkryłem, że te nowe gry planszowe mogą być równie ciekawe jak komputerowe.

Później to już szybko poszło: rady kuzyna, spotkania, ranking BGG, filmiki na youtube. Pojawiły się Zamki Burgundii, Terraformacja Marsa, Agricola, 7 cudów świata pojedynek, Wśiąść do Pociągu, Catan. Znalazło się też towarzystwo do gry, a nawet powiem więcej: jest dużo osób zainteresowanych, ale pandemia wszystko nam hamuje i ludzie przekładają spotkania "na lepsze czasy" (mamy 4 potencjalne pary do gry i kilku singli). Później - pandemia, zamykanie gospodarki, przymusowe siedzenie w domu. Coraz więcej gier i rozgrywek w zamkniętym, rodzinnym gronie.

Aktualnie odkrywamy koopy, ja się uczę/ćwiczę "półkę wstydu" (np. jutro będę się uczył Great Western Trail). Największy efekt WOW zrobił ostatnio Robinson Crusoe. Mamy raczej skłonność do cięższych tytułów typu euro: ludzie lubią wyzwania i chcą poczuć wycisk intelektualny. Analizuję też np. jak zoptymalizować początkowe przygotowanie do gry (żeby poprawne układanie planszy z elementami trwało jak najkrócej; trochę zainteresowałem się więc tematyką insertów czy też woreczków). Docelowo chciałbym mieć z 30-40 ogranych pudełek, w tym cięższe i mocno regrywalne gry typu euro, ale większych planów chyba nie mam. Jest to dla mnie cel zamknięty, ale nie "gonienie króliczka". Celujemy w gry 2-4os, a kilka może dla 4-5os. Przyznam się też, że mam ochotę wziąć się porządniej za szachy... a gry elektroniczne? Ostatnio zamknąłem konto na Steam i Blizzard. Aktualnie został tylko GOG i kilka gier na dysku, coraz rzadziej odpalanych (heroes, Baldurs Gate, Gothic, Wiedźminy); więc praktycznie już w nic elektronicznego nie gram, ale pewnie za kilka raz wrócę do tego tematu ponownie ;)
Awatar użytkownika
Archaniol101
Posty: 117
Rejestracja: 05 lip 2020, 20:59
Has thanked: 10 times
Been thanked: 11 times

Re: Nasze "kamienie milowe" rozwoju planszówkowego

Post autor: Archaniol101 »

U mnie początek bardzo podobny jak w pierwszym poście.

Magia i Miecz (edycja 2) - w czasach podstawówki/gimnazjum odkryłem tę grę porzuconą i kurzącą się w pokoju starszego brata. Mnóstwo kart, wrogów, epickich przedmiotów to naprawdę robiło mocne wrażenie i chciało się zagrać wręcz od razu. Nie przeszkodziła nawet obszerna (jak wtedy mi się wydawało) instrukcja. Pamiętam jak godzinami siedzieliśmy w jednej z 'suszarni' w bloku i rywalizowaliśmy ze sobą (lub po prostu staraliśmy się przeżyć). Dziś po latach mam własną wersję pobraną ze strony magiaimiecz.eu, zalaminowaną z mnóstwem autorskich dodatków (które również można znaleźć na wspomnianej stronie). Co więcej kolekcja rozszerzeń nadal się powiększa. Nie przekonałem się za to nigdy do obecnej kolorowej edycji. Jak dla mnie podstawa była za mocno zubożona w porównaniu do swej poprzedniczki. Wszystko co wydrukowałem na domowym sprzęcie jest nadal czarnobiałe, oprócz rzecz jasna rewersów.

Pojedyncze gry kupowałem na krakowskich targach książki, bardziej kierując się tematyką jakie poruszały. Trochę przypadkiem zakupiłem BigBox Carcassonne słysząc opinie, że "dużo osób w to gra" i to był kolejny duuuży motywator do grania. Co więcej moi koledzy również zapałali entuzjazmem do tego tytułu i carcassonne dość dlugo było przodującą grą jaka gościła u mnie na stole.

Podczas którychś kolejnych TK zobaczyłem śliczną grę Na skrzydłach. Gra miała jednak za wysoką cenę więc spasowałem. Na początku okresu pandemicznego znalazłem ją na allegru za dużo niższą kwotę, kupiłem i... wręcz się w niej zakochałem. Do teraz jest to mój tytuł numer jeden. Dało mi to też mocny impuls żeby wyszukiwać inne dobre i polecane gry, ale też takie, ktore pasowałyby mi klimatem. I tak do kolekcji dołączyło w zeszłym roku dużo tytułów jak Agricola, Osadnicy z Catanu, Zamki Burgundii, Odbudowa Warszawy, Brass Lancashire, Robinson, Port Gdańsk i inne. Teraz pracuję nad znajomymi, żeby chcieli więcej nowych tytułów a mniej Carcassonne.

Tak, myślę, że te trzy tytuły są głównymi prowodyrami mojego zainteresowania grami planszowymi.
ODPOWIEDZ