A dlaczego miałoby nie być? Sprzedaje się produkt, a nie ideę - i dotyczy to wszystkich, niezależnie od branży, bo nas, jako konsumentów, nie interesują idee, tylko gotowe produkty. Nikt nie idzie do sklepu z planszówkami i nie mówi: "Dzień dobry, poproszę pomysł na nowatorską mechanikę". Może za to powiedzieć: "Dzień dobry, wyszła ostatnio jakaś gra z nowatorską mechaniką?". Jeśli więc ktoś jest winny takiemu stanowi rzeczy, to ludzie, którzy kupują - bo to w końcu od nich zależy ew. przepływ pieniędzy z ich portfela do portfela autora. Właśnie dlatego ten pośrednik w postaci wydawcy jest taki istotny i właśnie dlatego duża część wynagrodzenia wędruje do niego: żeby coś sprzedać, nie wystarczy mieć pomysłu. Trzeba to stworzyć, zareklamować, rozdystrybuować. Narzekanie, że złe prawo, bo gros kasy i tak zarabia ktoś inny, to moim zdaniem naiwność. Autor i wydawca są w relacji symbiotycznej, a nie pasożytniczej - o ile oczywiście autor nie da się oszukać już na początku i nie podpisze felernej umowy (ale prawo też go w takiej sytuacji chroni - Sapkowski miał podstawy do wytoczenia procesu tylko dlatego, że zgodnie z prawem zysk wydawcy nie może być niewspółmiernie wysoki do zysku autora).
Jeśli taki stan rzeczy Ci się nie podoba, zawsze możesz zostać mecenasem i przeznaczać część swoich zarobków na finansowanie artystów i naukowców, dlaczego nie? Natomiast wydaje mi się dość karkołomne udowadnianie, że komuś należą się pieniądze, bo miał pomysł. Ilu to ja genialnych pomysłów nasłuchałem się podczas przeróżnych zakrapianych imprez! Tyle że pijackie olśnienia to jeszcze za mało, żeby zostać krezusem - trzeba to olśnienie sprzedać
Tak zdaje się działa gospodarka rynkowa.