Bruno pisze: ↑01 lip 2020, 00:41Trochę off-top w off-topie, więc krótko: są tacy co na porównanie zniesienia niewolnictwa z uznaniem fenomenu queer, a niech tam - nawet LGBT - mogliby się żachnąć. Ja powiem: to nieadekwatne porównanie (trochę takie "ad Hitlerum").
@Bruno
Tak się składa, że mam akurat wolną chwilę - a ponieważ problem wciąż siedzi mi w głowie, postanowiłem, że się mimo wszystko rozpiszę. Z początku sądziłem, że to trochę bez sensu, bo i tak nie mam tu odpowiedniego audytorium, ale jeśli choć jedna osoba ma ochotę na sensowną wymianę myśli, to w sumie i tak dużo (szczególnie w dobie internetów).
Skąd więc to moje porównanie i dlaczego jednak nie jest (przynajmniej moim zdaniem) ad hitlerum. Na wstępie: zgadzam się oczywiście z tym, że problem czarnej ludności w USA a problemy LGBT to zupełnie inna magnituda, choćby z powodu samych kategorii ilościowych (a i szykany spotykające dziś ludzi z literkami nie są porównywalne z tym, z czym musieli się borykać Afroamerykanie). Inna skala problemu niekoniecznie musi jednak oznaczać inną jego istotę, a sama istota jest - moim zdaniem - podobna (jak każdy problem nietolerancji zresztą). To, z czym mamy dziś do czynienia, jako żywo kojarzy mi się z kwestią segregacji rasowej w USA już po zniesieniu niewolnictwa (choćby osławione "gminy wolne od LGBT", cokolwiek miałoby to znaczyć). Mnie się osobiście włos jeży na głowie, kiedy czytam, że godność, tak - "ale czemu muszą się z tym obnosić", "niech to robią, ale we własnym domu" itp. Czym to się w swojej istocie różni od praw Jima Crowa (powtarzam, w istocie, nie w zasięgu czy zakresie, bo jednak nam się świat ociupinkę ucywilizował, przynajmniej w tej części globu), które uznawały: Okej, skoro czarni są równi, to niech sobie są, ale niech mają własne szkoły, niech się nie mieszają z białymi, generalnie: niech nam naszego porządku i spokoju nie burzą. Problem nie przybrał większej skali chyba tylko dlatego, że - jak już zostało powiedziane - LGBT to jednak margines, a czarni w Stanach marginesem (w sensie ilościowym!) nie byli i nie są. I wydaje mi się, że właśnie z tego powodu tak łatwo jest Ci się żachnąć i powiedzieć, że to nieadekwatne porównanie. Ilościowo - tak. Co do istoty... nie jestem pewien (nie mam zamiaru wygłaszać tutaj żadnych ostatecznych sądów, być może jestem nadwrażliwy i ktoś bardziej gruboskórny uzna, że wyolbrzymiam). Przy czym warto też mieć na uwadze, że każdy problem ma jakiś początek - czy większe represje wobec osób LGBT są obecnie realną możliwością?
A przecież wszystko bierze się z - i tu wracamy na chwilę bardziej w nurt niniejszego wątku - nieuznawania istnienia pewnych problemów. Płeć kulturowa to fakt, i to w swojej istocie tak oczywisty, że chyba tylko złą wolą lub ignorancją można mu zaprzeczać. Dla niekumatych, którzy dotarli aż do tego akapitu: to jest naprawdę proste pojęcie, które odróżnia płeć biologiczną (determinowaną przez posiadane narządy płciowe) od tożsamości płciowej (postrzegania swojej roli płciowej w społeczeństwie). W telegraficznym skrócie: oprócz tego, że mam penisa (płeć biologiczna), utożsamiam się też z cechami uznawanymi w naszej kulturze za męskie (płeć kulturowa). Nie można więc twierdzić, że płeć kulturowa nie istnieje, bo to by oznaczało, że się nie ma świadomości własnej płci. Ewentualnie w jakiejś ekstremalnej wersji można by utrzymywać, że płcie kulturowe są tożsame z płciami biologicznymi, czyli jak masz kuśkę, to się musisz czuć facetem, a jak kuciapę, to kobietą, right? Ale przecież wiemy też na pewno, że to nieprawda. Są biologiczni mężczyźni, którzy się nie utożsamiają ze swoją męską rolą (lubią się malować, przebierać w kobiece ciuchy, a nawet odczuwają dyskomfort własnej płci biologicznej i chcą ją zmienić), są też kobiety, które nie czuja się dobrze w swojej roli kulturowej (nie chcą być piękne, pachnieć i rodzić dzieci). To są rzeczy tak oczywiste, że dziwię się, że muszę o tym pisać - ale jednak muszę, bo się np. dowiedziałem, że niektórym te WYIMAGINOWANE płcie są wciskane na siłę! (Sorry, Michale, ale jak lubię czytać Twoje posty, tak w tej kwestii jesteś zapóźniony o co najmniej kilka dziesięcioleci). Inne płcie kulturowe są więc faktem (wystarczy zrozumieć, czym w ogóle to pojęcie jest). Czy jest ich 50, 68 czy ile tam - nie wiem, nie zajmuję się aż tak wnikliwie badaniami na ten temat. Czy możliwe, że ktoś poszedł ciut za daleko? Jasne, nauka też się czasem myli! Ale to przecież nie przekreśla wcale jej istoty.
Ostatnia kwestia, którą chciałbym jeszcze poruszyć: odwoływanie się w dyskusjach światopoglądowych do przykładów ekstremalnych niczemu nie służy. Jak w każdej dyskusji światopoglądowej, znajdą się tacy, którzy będą formułować sądy skrajne - ale to nie znaczy, że wszyscy się z nimi utożsamiają. Nie każdy lewicowiec - czy osoba popierająca postulaty LGBT - chce seksualizować Wasze dzieci. Tak jak nie każdy prawicowiec chce nam tutaj urządzić katolicki szariat i mówić nam, jak mamy żyć. To są argumenty mniej więcej tej samej kategorii. W rzeczywistości i po jednej, i po drugiej stronie przeważają ludzie o poglądach umiarkowanych, którzy chcą dla siebie szacunku, którzy chcą być traktowani równo. Dlatego darujcie sobie pisanie o tym, że w Kanadzie będą wsadzać do więzień za używanie niewłaściwych zaimków. (Zresztą, jak w przypadku większości takich sensacyjnych newsów, sa to przeważnie fake newsy:
https://factcheck.afp.com/no-canadians- ... er-pronoun). Prowadzenie dyskusji w taki sposób niczemu nie służy, a już na pewno nie wzajemnej edukacji.
I BTW, nie dajcie sobie robić siana z mózgu propagandą, która jest nam nieustannie wciskana przez politykę, bo dla niej te ekstremalne argumenty są cudownym narzędziem polaryzowania społeczeństwa. I mam tu na myśli ich wszystkich, z obu stron barykady: i jedni, i drudzy mówią takie rzeczy, że człowiekowi wszystko opada. Niestety, te ziarna padają obecnie na bardzo podatne grunty.