Tylko problem pojawia się, jak szanowanie przeradza się w obsesję. Jeśli gram w czyjąś grę, to bardzo uważam, żeby jej nie uszkodzić. Ale jak gram coś z mojej kolekcji, to akceptuję fakt, że gra będzie się z czasem zużywać. Jak mnóstwo innych rzeczy. Książek nie czytam w rękawiczkach, na górskie buty nie zakładam ochraniaczy. Grałem kiedyś w tennisa i to było normalne, że na betonowym korcie rakieta się obija, że piłki się wywala po kilku grach, a naciąg trzeba wymienić. Co z tego, że takiej rakiety już nie kupię? Mam przez to nie grać i zawiesić ją na ścianie i podziwiać? Samochód też się zużywa, a kosztuje nieporównywalnie więcej niż jakakolwiek planszówka. I też drugiego takiego już nie wyprodukują za kilka lat. Można wstawić do garażu i jeździć autobusem, można odstawić grę na półkę i grać w cyfrowe wersje, zamiast stresować się, że papier się zniszczy, lakier na pudełku zblednie, a kartonowe elementy się rozwarstwią. Ja zamiast drżeć, że coś się zniszczy wolę po prostu cieszyć się rozgrywką. I może dlatego wolę grać na swoich egzemplarzach.
Kiedyś gdzieś wyczytałem, że ktoś nie lakieruje figurek, bo psuje mu to efekty pracy, ale wymaga od graczy by przestawiali je za podstawki. Ja bym raczej odpuścił granie z taką osobą. Sam figurek nie lakieruję od jakiegoś czasu, bo często mi się nie chce, ale też nie widzę problemu, żeby ktoś je sobie przestawiał jak chce. To jest do grania, do dotykania, do przestawiania właśnie. Na tym polega ta cała zabawa, żeby elementy przemieszczały się po planszy.
Koszulkuję gry (nie wszystkie), ale wynika to głównie z wygody. Nie cierpię tasować niezakoszulkowanych kart i zajmuje mi to dużo więcej czasu. Nawet jeśli to tasowanie wyłącznie przed grą, to jednak wolę wcisnąć jedne karty w drugie kilka razy i mieć pewność, że są porządnie wymieszane, niż bawić się przez długi czas tasując tradycyjnie. No i część kart, szczególnie te z ciemnymi ramkami, może się po kilku rozgrywkach obić sprawiając, że elementy stają się znaczone. Ale porysowane plansze, lekko starte żetony, czy kafelki obite na brzegach to jest naturalny efekt grania i nie wyobrażam sobie nawet, jak miałbym czegoś takiego uniknąć. Jasne, w AH LCG zakapslowałem żetony, bo jakość druku od FFG jest tak kiepska, że losowanie z worka sprawiło, że jeden zestaw stawał się powoli nieczytelny. Ale kafle z Rebelii ścierają się trochę na krawędziach i raczej nic z tym nie zrobię. Ale w sumie to mnie nawet cieszy, bo to oznacza, że gra była intensywnie ogrywana i pieniądze na nią wydane zwróciły się w postaci mnóstwa godzin zabawy przy tej grze.
Podsumowując:
Dbanie — tak, tak jak o wszystkie inne rzeczy. Jeśli pożyczone albo cudze, to nawet przesadne dbanie. Kuzyn się ze mnie śmiał, że oddaję mu elektronarzędzia wyczyszczone jak w momencie zakupu, a i tak ubrudzą się na budowie. Moje domowe też zawsze myję i czyszczę po użyciu, ale jednak używam i zużywam z czasem.
Traktowanie jak przedmioty kolekcjonerskie, których głównym celem jest utrzymanie ich w nienagannym stanie — nie, bo planszówki służą mi głównie do grania i to z grania chcę czerpać radość, a nie z tego ile pięknych pudeł zebrałem na półce albo jak ładnie gra wygląda na stole bo nikt jej jeszcze nie dotykał i nie utłuścił i porysował dopiero co założonych na karty koszulek.