Nie jestem zbyt doświadczonym graczem w GoT'a - na koncie mam ledwie 6-7 rozgrywek w pełnym składzie. Czytam sobie jednakowoż pojawiające się tu i ówdzie wątki dotyczące marnej pozycji startowej Lannisterów i przewagi Greyjoy'ów (a szczególnie krwawych walk o Riverrun, które zawsze ostatecznie wygrywa G.) i dochodzę do pewnego wniosku. Czy nie jest tak, że oba rody są po prostu skazane od samego początku na współpracę? Ostra walka bowiem osłabia obu i na dłuższą metę korzystają na niej pozstałe rody. Tak więc najrozsądniejszym rozwiązaniem dla obu wydaje się początkowy podział "stref wpływów" - w pierwszej turze Lanni bierze Riverrun i Harrenhall, zaś G. Seagard i Flint's Finger. Oboje tym samym zdobywają 5 pkt. mobilizacji; żaden ród w pierwszym ruchu nie ma więcej! Następnie Lanni skupia się na centrum, zaś Greyjoy szczypie Starka, ew. z morza nęka Tyrella. Rzecz jasna kwestią czasu jest, kiedy taki sojusz zostanie złamany. Ale to dopiero w ostatniej fazie gry i celem przejęcia od alianta ostatniego (-ich) brakującego do zwycięstwa zamku.Indar pisze:Ostatnio grałem właśnie Lannisterami, Greyjoyami grał rozgarnięty kolega (Tak Maćku, o Tobie mowa ) i od samego początku skoczyliśmy sobie do gardeł.
Efekt - Lannister po 4 turach leży i modli się o startową prowincję. My się tłukliśmy, a reszta robiła swoje.
Pozornie ów "deal" wydaje się korzystniejszy dla Lannistera, który startuje do negocjacji z pozycji słabszego. Pozornie! Rolą czerwonego jest bowiem "uświadomienie" czarnemu, że jeżeli ten nie pójdzie na współpracę z Casterly Rock i nie skieruje swych wojsk na północ, popełni spektakularne samobójstwo, skazując się na niekończące i krwawe (Gregor!) walki o dorzecze. Tym samym nie wygra żaden z nich.
A Wy jak gracie? Czy zdarzało się w bardziej ogranej grupie, że mimo iż Greyjoy "pojechał" Lannistera i zajął Riverrun, to mimo poniesionych strat i ciągłego nękania przez resztki lannisterskich sił wygrał całą grę?