Jako, że jestem poza zasięgiem potencjalnego mordobicia ze strony poznaniaków muszę przyznać, że lekko obawiałem się Hermanowa. Że poznańskie złotówy znalazły sobie ośrodek pod nosem kierując się wyłącznie wygodnictwem i kosztami. Gdybym jednak dał wiarę tym przemyśleniom to pozostałbym na zawsze głupkiem. A tak - co tu bawić się w półsłówka - znaleźli fantastyczne miejsce i wypełnili je fenomenalną ekipą.
Zacznę od tego, że dla mnie, czyli mieszkańca do tej pory słabo rozwiniętej pod względem infrastruktury dróg części Polski nastąpił jakiś gigantyczny skok cywilizacyjny. Wyjeżdżam z Warszawy, a tu autostrada. Trzeba było przecierać oczy ze zdumienia. Wskakujesz i za góra 3h jesteś na miejscu. Szybciutko, bezpiecznie, wygodnie - ok trochę monotonnie ale to mniej istotne – po prostu pełen wypas.
Dalej. Straszono mnie, że w tamtym roku jedynie można było pobiegać z frisbee za zdobywcą London Derby golden retrieverem. Jako, że wyjazdy planszówkowe to dla mnie przede wszystkim aktywność fizyczna mocno się obawiałem tego punktu programu. Bez sensu. Codziennie graliśmy w siatkówkę - dwie albo trzy godziny – chętnych nigdy nie brakowało. Do tego rozegraliśmy chyba największą do tej pory – jeżeli chodzi o planszówkowe zjazdy – liczbę meczy piłkarskich. Z pięć bodajże. Po kilku dniach ledwo żyłem, zakwasy sparaliżowały mi nogi, przy siadaniu czy wstawaniu atakowały mnie serie bólów każdej części ciała. Super – tak jak lubię!
Tyle znaków, a nadal jeszcze tyle do napisania. Obok sportu lubię poimprezować i tu też nie można było mówić o jakichkolwiek brakach. Trzy ogniska, jedna impreza z wyciem przy Singstarach, kalambury, w które nawet dałem się wkręcić. Do tego liga Tichu, w której nie brałem udziału, ale z której uczestnicy byli bardzo zadowoleni, strzelanie z łuku i karabinku, konna jazda, kajaki, basen, sauna, siłownia, pokazy walk rycerskich, no i oczywiście planszówki – jak ktoś lubi
Dla dzieciaków wymarzone miejsce – prawie jak wakacje w Zoo – mnóstwo zwierzaków: lamy, strusie, świnie, konie, mnóstwo ptactwa, jakiś ssaków typu ostronos czy nutria.
Jedzenie – pode mnie, czyli francuskiego pieska. Proste, bez egzotyki, ziemniaczki, schabowe, kotlety z indyka, mielony, jajecznica, naleśniki, zawsze świeże wędliny i pieczywo. Idealne. Jedyne co nam lekko przeszkadzało podczas pobytu to muchy w naszym pokoju i w przyszłym roku będziemy unikać pokoju niedaleko stajni. Pokoiki zresztą nie za duże i dość skromnie wyposażone (małe szafy np.), ale też bez żadnych hardcorów. Czyste, wygodne, wystarczające na tego rodzaju pobyt.
No i świetna akcja z właścicielami, który są w pełni elastyczni. Nie ma takich spraw, z którymi się nie da z nimi załatwić. Duży luz, brak jakiś procedur, durnych Rumcajsów itp. Na przykład przy gralni była duża lodówka, z której wszyscy korzystaliśmy, a obok opuszczony bar, ze szkłem, otwieraczami itp. - wszystko do naszej dyspozycji.
Serdeczne dzięki za pobyt. Bardzo żałuje, że tak szybko się skończyło. Wszystkie zaplanowane punkty programu zaliczyłem. Dzięki za rozmowy i kalambury prawie po świt przy czymś mocniejszym z Valmontem, Cieślikiem, Natanielem czy Edrache (tak, edrahe, nie edracze
). Dzięki za przemiłe towarzystwo przy ostatnim ognisku, które gorąco pozdrawiam. Dzięki za siatkę i nogę z wszystkimi, za kilka planszówek i innych ekscesów. Za rok jedziemy na 100%. Pewnie na 2 tygodnie jak ta wersja wypali.
Dzięki dla organizatorów i odkrywców miejsca. Nie jesteście złotówy, jesteście debeściaki!