No dobra. Jestem po 3 rozgrywkach. Pierwsza była treningowa, więc się nie liczy. Druga, dwuosobowa: ja grałem kapitanem, a drugi gracz pilotem. Od razu poszliśmy w dwie różne strony i do końca gry prawie wcale nie współpracowaliśmy.
Ja miałem za zadanie zbadać jajo (nie pamiętam, czy był jakiś drugi warunek). W początkowym i środkowym etapie trafiłem na dwa dorosłe osobniki. Jednego przegoniłem, drugiego zastrzeliłem. Niestety nie miałem szczęścia w poszukiwaniu gniazda. Gdy je znalazłem, zostało już mało czasu na zbadanie (laboratorium zostało odkryte wcześniej) i ucieczkę w kapsule (nie miałem pewności, gdzie pilot skierowała statek). Porzuciłem więc wszelką ostrożność i pobiegłem w kierunku laboratorium najkrótszą drogą. Skończyło się to oczywiście wieloma spotkaniami z intruzami. Przeznaczenie dopadło mnie w sektorze ewakuacyjnym, gdy miałem już 3 głębokie rany i zero amunicji. Przeznaczenie to miało postać dorosłego intruza, który zaskoczył mnie podczas majstrowania przy kapsule. Kolejnej rany kapitan nie przeżył.
Nie pamiętam dokładnie celu pilota. Na pewno miała odkryć dowolną słabość intruzów i zdaje się skierować statek an Ziemię. Na początku, nie zabrała ze sobą ciała martwego członka załogi z hibernatorium, więc musiała pójść po pozostawione przeze mnie ścierwo, a następnie wrócić z nim do laboratorium, które wcześniej odkryła. Gdybyśmy bardziej współpracowali, wiedziałaby, że ja wykonam jedno z jej zadań za nią. Później musiała jeszcze sprawdzić i zmienić koordynaty. Silniki sprawdziłem ja i powiedziałem jej prawdę: dwa były sprawne. Niestety zajęło jej to wszystko zbyt dużo czasu i nie zdążyła użyć kapsuły, ani się zahibernować przed skokiem w nadprzestrzeń.
W tej grze było dużo emocjonujących zdarzeń, a w drugiej połowie rozgrywki napięcie i zagrożenie narastało z każdym działaniem. Pomimo wciąż częstego sięgania do instrukcji, klimat był niezły. Szczególnie dla osoby grającej Pilotem, która mocno przeżywała każde spotkanie z obrzydliwą larwą. A miała ich sporo.
Trzecią grę zagrałem solo mechanikiem. Moim celem było zaniesienie zwłok członka załogi do gabinetu zabiegowego. Alternatywa była o wiele trudniejsza, więc od razu założyłem, że prawdopodobnie wybiorę tę pierwsza możliwość. Zaplanowałem działania jeszcze przed pierwszym ruchem. Zabrałem niebieskie zwłoki i przez cały czas starałem się działać ostrożnie. Chodziłem nieuważnie tylko wtedy, gdy w korytarzach pomieszczenia docelowego nie było jeszcze żadnych znaczników szmerów. To jednak zdarzało się dość często, bo zgodnie z początkowym planem starałem się nie wchodzić do żadnego pomieszczenia więcej niż raz. Poruszałem się więc dość szybko.
Ostrożność na niewiele się zdała, gdy kilka razy wyrzuciłem na kości szmerów Niebezpieczeństwo. Tu jednak pomogła odrobina szczęścia. Dwukrotnie w takim przypadku, otoczony hałasem, musiałem w fazie kolonii intruzów rzucać na szmery. Raz wyrzuciłem X, a za drugim razem wyciągnąłem pusty żeton. Idąc wg planu, sprawdziłem dwa silniki. Jeden z nich był uszkodzony, więc naprawiłem. Po drodze do kokpitu znalazłem eksperymentalny karabin oraz dodatkowy magazynek do niego (poczułem się bezpieczniej) oraz gabinet zabiegowy. Zrealizowałem swój cel i pozostawało tylko przeżyć. Nie musiałem już odkrywać pomieszczeń, więc użyłem korytarzy technicznych, aby dostać się do pomieszczenia 004, tuż obok kokpitu. Po zmianie współrzędnych, kolejna wycieczka korytarzami technicznymi zaprowadziła mnie do pomieszczenia przy hibernatorium. Tam wpadłem na pierwszego intruza.
Z korytarza technicznego wylazł za mną dorosły intruz. Nie zdołał mnie zaskoczyć, ale i ja, strzelając w panice, zdołałem go tylko powierzchownie zranić. Wydałem ostatnią kartę na ucieczkę. Udało mi się uniknąć ataku intruza i znalazłem się w hibernatorium. Spasowałem. W fazie wydarzeń intruz wycofał się tam, skąd przyszedł. Pozostało mi tylko skorzystać z kapsuły hibernacyjnej i pogrążyć się w długim śnie. Według wskaźnika czasu, pozostało sześć rund do skoku w nadprzestrzeń.
Mimo że spotkałem tylko jednego intruza, rozgrywka była bardzo klimatyczna. Odgrywanie roli ostatniego pasażera Nos... znaczy Nemesis bardzo przypadło mi do gustu. Byłem tylko ja, mój plan, mój eksperymentalny karabin z 8 sztukami amunicji i lecący w nieznane statek pełen zagrożeń. Nie wczuwam się jakoś przesadnie w gry planszowe, ale gdy po wyjściu z kanału wentylacyjnego tuż obok celu końcowego, z tego samego kanału wyskoczył za mną wielki intruz, wyobraźnia zadziałała samoczynnie: „O ja pier..., to coś lazło za mną tym kanałem?!
. Byłem też zaskoczony, że udało mi się w miarę sprawnie przeprowadzić założony na początku plan. Sądząc po poprzednich rozgrywkach i tych opisywanych przez innych graczy, raczej spodziewałem się, że chaos rozniesie moje zamiary w pył. I pewnie w 6-7 przypadkach na 10 tak by było, ale fakt pozostaje, że takie metodyczne podejście do rozgrywki jest w Nemesisie możliwe. I muszę przyznać bardzo satysfakcjonujące. Bo zagrożeń czyha na każdym kroku dużo, a ty możesz liczyć tylko na siebie.
TLDR: słaba gra. Nie warto sobie nią zajmować miejsca na półce. Jak ktoś chce się pozbyć tego badziewia, mogę odkupić za piesiąt złotych.