Jeezuu, jakie to jest dobre!!!
Dzięki Muad'Dib'owi udało się wreszcie zagrać w tą jakże skomplikowaną i piękną grę! Muszę powiedzieć, że po pierwszej partii jestem trochę oszołomiony i to nie tylko jakością samej gry, ale też rozmachem. To jest mega epicka gra!
Ale od początku - swój egzemplarz z KS dostałem już dawno temu. Jak paczka przyszła i zobaczyłem instrukcję - przyznam bez bicia - poddałem się. Ogrom tekstu, jak zwykle u Laukata - niezbyt dobrze zorganizowanego i całe mnóstwo zasad. Dla mnie - gościa, który potrafi spieprzyć zasady po przeczytaniu czterostronicowej instrukcji - nie do przebrnięcia. To znaczy wiedziałem, że nawet jakbym przeczytał te zasady kilka razy od deski do deski - to na pewno bym coś pokręcił. Gra więc trafiła na półeczkę z nadzieją, że znajdzie się ktoś, kto będzie mnie chciał jej nauczyć.
I tak minęło ponad pół roku...
W międzyczasie figurki poszły do Lunatykuku do rasowego malowania i trochę o Empires zapomniałem... Ale udało się wreszcie spotkać Mua'Diba Pawła w podWieczorkach i umówić na partyjkę. Miałem zobaczyć sobie filmik przed rozgrywką. No i...
Miałem pół godziny i myślałem, że zdążę zobaczyć sobie zasady na YouTube. Otóż wstęp razem z setupem zajął gościowi ponad 25 minut (!!!), więc oczywiście na nasze spotkanie poszedłem niemal kompletnie nieprzygotowany!
Spotkaliśmy się we trójkę. Setup gry zajął nam dobre pół godziny i podobne tyle trwało tłumaczenie zasad. I muszę powiedzieć, że na początku byłem przytłoczony. Przez pierwsze tury kompletnie nie wiedziałem co robić. Grałem na ślepo. A później, nagle -
wszystko zaskoczyło i okazało się, że gra pomimo dość wysokiej złożoności... Jest dosyć intuicyjna. Szybko załapuje się co robi dana akcja i gdzie można nabić trochę punktów. I wtedy zaczął się wyścig. Wiedziałem, że byłem ostatni i ciężko będzie dogonić chłopaków, ale już wiedziałem co robię. Zaczęło się planowanie. I co najdziwniejsze, gra pomimo swojej ameritrashowej otoczki - to pełnoprawne,
policzalne, rasowe EURO!!! Jasne są tu kostki, są tu ociekające klimatem misje, ale oprócz tego cała reszta to zgrabnie działająca machina do nabijania punktów. I nawet potyczki z udziałem kostek są dość policzalne, choć zdarzają się sytuacje
skrajnej biedy, kiedy musimy walczyć wyrzuconą
jedynką z wyrzuconą przez przeciwnika
6. Oczywiście można (należy) nadrabiać to ilością jednostek i zagrywanymi kartami, ale czasami nie ma jak dogonić takiej 5-punktowej różnicy w sile. Fajnym patentem jednak jest to, że walki nie kończą się eliminacją. Przegrane jednostki muszą się wycofać tylko do najbliższej bazy. Nie ma tu więc bolesnej Exterminacji.
I nawet pomimo braku owej eksterminacji i zmiatania wroga z powierzchni (wszech)świata i braku de facto eksploracji - można spokojnie nazwać Empires of The Void 2 - pełnoprawnym 4X!
Gdyby ktoś mnie zapytał, co jest najbliżej EOTV2 - to chyba
Eclipse. Z tym, że dodatkowo mamy tu misje, które przypominają częściowo te z Xia. Najwięcej jest pick-up and delivery, ale są też fajne akcje, które dają nam profity za określone warunki (np. doleć gdzieś na orbitę, wybuduj konkretną technologię, etc).
Podobnie jak w Eclipse - Mamy drzewko technologiczne, mamy unikalne dla ras technologie i jednostki, dyplomację i prawdziwą ekspansję. Tutaj widać na planszy elegancko, kto kontroluje ile planet, ile podbił i ile zapunktuje. Podobnie jak w Eclipse - stawianie konkretnych budowli, odsłania nam miejsca na planszetkach, dzięki czemu możemy więcej zarabiać, mieć więcej dostępnych command pointów, czy zwiększyć sobie np. limit kart na ręku. Czujemy dzięki temu namacalny rozwój. No i wszystko da się elegancko policzyć i zaplanować.
Sama gra ma mechanikę wyboru akcji. Aktywny gracz wybiera jedną z 5-ciu dostępnych akcji (Ruch i Atak, Budowa i Nauka, Dyplomacja i zagrywanie kart akcji, Rekrutacja i dociąganie celów, Odpoczynek), a następnie kolejni gracze mogą albo follow'ować ten wybór, albo za 2 punkty dowodzenia wybrać inną akcję, albo zrobić odpoczynek. I tutaj bez wątpienia najbardziej oryginalną akcją jest Dyplomacja i zagrywanie kart akcji/misji.
Dyplomacja i "wpływ" to zresztą mechanika, która chyba najbardziej mi się w Empires podoba. Nigdzie nie widziałem tak fajnego rozwiązania. Każdy dodany znacznik wpływu ma znaczenie i przy remisach nie punktuje nikt. Za to osoba, która ma większość - poza punktami, korzysta też z umiejętności planety - a konkretniej - z umiejętności zamieszkującej ją rasy. W tym - rekrutowania jej jednostek. Jeżeli jednak taką planetę podbijemy (by trzepać na niej jeszcze więcej punktów), to automatycznie tracimy na niej wpływ. W końcu nikt nie lubi najeźdźców, nie?
Decyzji do podjęcia jest więc sporo i często zdarza się sytuacja, że ktoś podbija planetę, a my wysyłamy tam misję dyplomatyczną i to my kontrolujemy na niej wpływ. Świetne!!!
Bardzo podoba mi się mechanika pozyskiwania surowców i to, że konkretne technologie do ich "wynalezienia" - potrzebują konkretnych surowców. Trochę szkoda, że gracze nie mogą uprawiać handlu pomiędzy sobą i jeszcze większa szkoda, że na planszy jest tylko jedna lokacja pozwalająca na międzyplanetarne zakupy, ale dzięki temu mechanizmowi - zwyczajnie nie jest łatwo i trzeba się napocić, żeby stworzyć sobie konkretną technologię. Musiałem się ostro nagimnastykować, by wynaleźć technologię pozwalającą na omijanie kosmicznych "przeszkód", a to, że do końca gry nie miałem technologii pozwalającej na korzystanie z wormholi - skutecznie powstrzymało moją ekspansję na południe planszy.
Empires jest epickie! Czuć rozwój technologiczny, czuć ekspansję, czuć kosmos i przygodę. A do tego wszystkiego - serio jest nad czym pomóżdżyć. Przy samej końcówce jest już mega napięcie. Każdy jeden ruch ma znaczenie. Każde kilka punktów urwane przeciwnikowi - na wagę złota. Dość powiedzieć, że w przed ostatnim ruchu zostałem najechany przez Pawła. Straciłem przez to możliwość realizacji ukrytego celu (3pkt) i de facto 4 punktów z planszy. 7 Punktów różnicy w tej grze to jest
bardzo dużo. Ten ostatni najazd zagwarantował mu zwycięstwo i w ogólnej punktacji wygrał z Przemkiem o włos (bodaj 3 pkt), a ja - podobnie jak przez całą grę, zaliczyłem dół tabeli.
W ogóle końcówka gry, choć niektórzy na nią narzekali - dla mnie jest rewelacyjna. Fajnie, że po striggerowaniu warunku końca gry gra się jeszcze trochę, bo można dzięki temu policzyć ile ruchów jeszcze możemy zrobić i czy wyrobimy się z planem we wszystkim. Oczywiście wtedy zaczyna się dokładne przeliczanie i niestety zwiększa downtime, bo każdy chce wszystko dokładnie przeliczyć. Ale dzięki temu ściganie się o te ostatnie punkty jest mega emocjonujące. Choć niestety przykre jest, jak ktoś w ostatnich ruchach pokrzyżuje Ci sprytny plan i urwie te kilka punktów.
Czy Empires nie ma zatem żadnych wad?
No niestety oczywiście, że nic we wszechświecie nie może być doskonałe. EOTV2 ma trzy wady, które mocno naruszają jego bliski ideału wizerunek:
1. Nienajlepsza instrukcja, w której nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania i kuriozalne wręcz karty pomocy, które w niczym nie pomagają.
2. Setup i zwijka to mordęga. Ja rozumiem, że gra jest złożona i ma w cholerę elementów, ale rozkładanie tego - nawet z organizerami - trwa po prostu za długo. Najgorsze jest przygotowywanie tali kart akcji, a następnie mozolne je rozdzielanie. Masakra!
3. Czas rozgrywki... No cóż dla niektórych nie będzie to wadą i być może, przy ogranych graczach da się go solidnie zredukować, ale nie sądzę żeby udało się zejść poniżej trzech godzin. Nam rozgrywka zajęła wczoraj z setupem i tłumaczeniem zasad trochę ponad 5 godzin! To jest niestety długo i ciężko znaleźć aż tyle wolnego czasu na grę. Na pewno jest to mniej niż TI, ale już Eclipse wypada lepiej.
Anyway - mam wrażenie obcowania z epickim i genialnym produktem. Dziś już wiem, że nie potrzebuję kupować nowej edycji Eclipse'a. Nie potrzebuję też na swojej półce innej gry 4X, ani innej gry o kosmosie. Empires of the Void II wystarczy mi za wszystkie. To jest chyba Opus Magnum Laukata. Pewnie nigdy nie zrobi już tak złożonej gry. I teraz mam tylko jedno marzenie - grać w Empires zdecydowanie częściej. Choćby raz w miesiącu!
Na deser - kilka zdjęć wykonanych po samym setupie, jeszcze przed rozpoczęciem gwiezdnej batalii o dominację:
P.S. Sprostuje jeszcze słowa Roberta:
Rocy7 pisze: ↑05 mar 2018, 15:52
regrywalność – w każdej grze przewiniemy całość talii mocy oraz poznamy 8 z 9 dostępnych planet (ostatnia z nich jest używana tylko w 1 ze scenariuszy).
Planet jest 11. Jedna jest nieużywana podczas normalnej rozgrywki. Nie zmienia to faktu, że najważniejsze jest losowe rozłożenie tych planet, które ISTOTNIE wpływa na podejmowane podczas gry decyzje. Czym innym jest jak mamy do wykonania misję na planetach, które położone są obok siebie, a czym innym gdy mamy do przelecenia całą planszę. Poza tym same karty misji, z których gra tylko połowa, będą zupełnie inne w każdych kolejnych grach. Moim zdaniem regrywalność jest ogromna, i nie ma szans by jakaś sytuacja powtórzyła się z gry na grę.
Rocy7 pisze: ↑05 mar 2018, 15:52
4) mała opłacalność walki – więcej VP dostaniemy za wpływy i podbój planet neutralnych niż atak na innych graczy.
Tutaj się nie mogę zgodzić, bo pod koniec gry niemal wszystkie planety są w rękach graczy. A właśnie przez podbój - czy to dyplomatyczny, czy militarny - planet innych graczy, mamy szanse urwać kila punktów przeciwnikom. Każda potyczka to 1 punkt. Ktoś kto dużo atakuje ma więc szanse nabić sporo punktów. Przemek uciekł nam wczoraj mocno przez początkowy podbój i ekspansję.