jako bierny użytkownik forum od kilku miesięcy, w waszej skali świeżak w temacie planszówkowym. Popierający swoje decyzje o zakupie opierając się na recenzjach video i tekstowych dochodzę do bardzo smutnych wniosków. Moja kolekcja na przestrzeni kilku miesięcy z pierwszej zakupionej dwa lata temu gry pt. Dixit rozrosła się do rozmiarów około 70 tytułów gier euro, amierii, imprezowych oraz lekkich tytułów rodzinnych. Wszystko za sprawą Gry o Tron (planszowej II edycji), która rozpaliła zamiłowanie do tego typu spędzania czasu wolnego.
Wiadomo jak to na początku, człowiek po najmniejszej linii oporu chce dowiedzieć się o nowych tytułach więcej informacji, gdyż sam opis na pudełku mówi niewiele. Zacząłem oglądać wideo recenzje na youtube. Na początku te z największych kanałów, które obecnie mają po 20 tysięcy stałych widzów.
Tu dochodzimy do sedna tego tematu. Po zakupie kilku tytułów, bez których moja półka według tych dwóch albo jak kto woli pięciu recenzentów nie mogła się obejść doszedłem do wniosku, że te gry wcale nie są takie świetne jak oni je przedstawiali. Poczułem się oszukany. Zawsze jako bierny widz ich filmów nie wyrażałem swojego niezadowolenia, lecz zacząłem szukać innych źródeł. Barman, Karambit, Orbitalny i inni mniejsi też nie spełnili oczekiwań. Właściwie po przeczesaniu prawie całej sceny polskiego YT z zakamarka gier planszowych jest tylko jeden kanał, któremu ufam (dla dobra tego kanału może akurat jego nazwę warto wspomnieć) - Gradanie. Chłopaki robią świetną robotę, są szczerzy, a ich różnorakie upodobania świetnie ukazują grę z różnych kątów.
Ale nie o pochwałach tu miałem pisać. Moje wnioski są smutne. Obejrzałem 70% kontentu prawie wszystkich kanałów na yt i tylko przy może dwóch ( z czego jeden ma 150 - 200 subskrybcji) nie czułem się jakbym oglądał reklamy. Oczywiście mówię to z perspektywy czasu. Wtedy gdy oglądałem byłem po prostu zapatrzony w gry. Chciałem ich mieć dużo, a wszystkie świetne. Co oczywiste. Niestety według większości "reklamówek" lub jak kto woli "recenzji" zdecydowana większość wydawanych gier to świetne tytuły. Pal sześć, że ufałem i kupowałem gry bez sprawdzania ich gdziekolwiek. To błąd, wiadomo. Lecz ten błąd wynika nie tylko z mojej naiwności, ale także z braku szacunku wideo recenzentów do widza. Dla nich ważniejsza jest dobra relacja z wydawnictwami niż rzetelna i szczera recenzja. Nawet jak ukazują błędy jakiejś gry, aby mieć czyste sumienie to zazwyczaj minutę później je bagatelizują tekstami typu "nic nie jest idealne", "to wada ale mi nie przeszkadza", "to nieznaczące..." i inne tego typu.
I co najgorsze, moje grono ( około 8 osób) na początku na prawdę lubiło gry planszowe. Jako pierwszy zarażony skutecznie rozprzestrzeniałem pandemię. Co prawda oni raczej gier nie kupowali i graliśmy w moje egzemplarze, ale zaczęli wychodzić do knajp z grami do których wcześniej nigdy nie uczęszczali. Spodobało się. Wraz z rozwojem ich zainteresowania zacząłem z nimi grywać w coraz to nowe tytuły i zdecydowana ich większość była kiepska albo średnia. Nikt nie piał z zachwytu (łącznie ze mną, zazwyczaj były to nasze pierwsze dwie lub trzy partie i ostatnie) a co więcej świetnie oceniane gry, na które ja czułem hype po obejrzeniu kilku recenzji na yt z różnych źródeł, były po prostu średnie. Towarzystwo łącznie ze mną trochę się do tematu zdystansowało. Jeszcze rozumiem, że ja mogłem się zwieść pod naporem hype'u, ale oni byli czyści. Nie spaczeni tym zjawiskiem nawet prze zemnie.
Ja im pokazałem kilka kiepskich gier, które uważałem że będą super ( bo tak mówiły recenzje na yt i to nie z jednego źródła). Oni przy tych kiepskich grach bawili się słabo. Ja zresztą też. To jest jedyne towarzystwo w którym grywam, więc siłą rzeczy, żeby sprawdzić polecane przez recenzje gry musiałem sprawdzać je z nimi. Często bawiliśmy się średnio, więc i coraz rzadziej siadaliśmy do gier, a czas zaczęliśmy spędzać inaczej. Do czego piję? A no wnioski są banalne jak na taki długi wywód ( a służy on temu, żeby ukazać fakt iż moje zakochanie w grach to nie krótkotrwałe zachłyśnięcie się ). Po prostu nierzetelne recenzje i ich autorzy robią złą robotę środowisku. Pozytywnymi recenzjami chcą oni osiągnąć dwa cele. Po pierwsze dobre relacje z wydawnictwami są dla nich korzyściami finansowymi, a po drugie chcą rozwijać rynek gier planszowych dla szeroko rozumianego dobra ogółu tego rynku ( w kontekście siebie samych też, ale nie tylko ). Ale tak na prawdę robią robotę odwrotną.
Mnie jak i moje towarzystwo odstraszają od nowych gier. Nie mogę ich kupować, bo nie mam skąd wziąć na ich temat informacji. Nie mogę ufać recenzji, która mówi, że gra jest fajna, bo za dużo razy dałem się nabrać. Wiadomo, że trzeba znaleźć swojego recenzenta z podobnym gustem. Mi na szczęście po części się to udało. Ale zastanawiam się ile ludzi odbije się od najpopularniejszych kanałów po tym jak nabierze się 3-4 razy wyda te 400 zł i zaprzestanie interesowania się grami? Poza tym trafić na swojego recenzenta, przebić się przez jego amatorstwo ( tacy mniejsi zazwyczaj mają bardzo słaby dźwięk ) nie jest wcale łatwe. I też wymaga sprawdzenia gier, więc także jest rozumiane jako inwestycja.
Co grosze może też trafić się taki przypadek, który uzna, że skoro dana gra według eksperta jest taka świetna, a dla niego oraz jego znajomych jest rozrywką co najwyżej średnią to prosta logika wskazuje, że gry planszowe to nie jego bajka. Skoro te najlepsze są średnie, to szkoda tracić czas. Cała moja wypowiedź ograniczała się do wideo-recenzji. Rzecz jasna dla ułatwienia formy tego amatorskiego tekstu, mówię tu także o recenzjach tekstowych, których to zjawisko dotyka w podobny sposób choć nie jestem pewien czy w podobnej skali, bo niestety ograniczony budżet czasu nie pozwolił mi się wgryźć w temat w podobny sposób co w recenzje wideo. Ale oddać trzeba hołd pewnej Pani o niemiecko brzmiącym nazwisku. Z jej recenzji wynika, że w daną grę gra maksymalnie dwa razy i dosłownie wszystkie gry są świetne
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Finałowe przemyślenie: najgorsze jest to, że tym ludziom nawet nie warto zwracać uwagi. Dwa razy miałem nadziej wyrazić swoją opinie pod filmami i nakierować autora, żeby forma ich recenzji była mniej reklamami a bardziej recenzjami. Strasznie toczą wtedy piane z gęby i uznają, że to hejt, który jest co najwyżej wart chamskiej odzywki, a nie przemyślenia.
I tym smutnym wnioskiem kończę i liczę na dyskusję.