HoLi pisze:Ja w swojej wypowiedzi odniosłem się tylko do tego pojedynczego wpisu użytkownika Skid_theDrifter, a nie do całego wątku. Jeżeli ktoś wie co to znaczy zapracować na coś własnymi rękoma to powinno mu być łatwiej zrozumieć o co chodziło w tym wpisie, a jeśli ktoś na przykład całe życie miał coś "na zawołanie" to już niekoniecznie. Stąd też moim zdaniem doświadczenie w takiej czy innej materii ma jak najbardziej znaczenie, bo w większy lub mniejszy sposób kształtuje nasz sposób myślenia czy postrzegania otaczającego nas świata (łatwiej jest się nam z kimś chociażby utożsamić jeśli przeżyliśmy coś podobnego niż w przeciwną stronę).
(...)
A co do samego OP, to ja odnoszę wrażenie, że sprowokował ten wątek, aby zobaczyć co ludzie napiszą, żeby móc być może ocenić w jakiś sposób samego siebie (w skrócie czy coś jest ze mną nie tak, że robię tak jak robię, czy może to norma wśród ludzi) i nie chodzi w nim chyba nawet o dyskusję i wyciąganie wniosków, tylko zwykłe wysondowanie od innych tego co mnie interesuje, a reszta do śmieci.
A zatem dwie rzeczy, jak już tak postawiłeś sprawę.
Pierwsza rzecz to sprawa problemowa wątku. Zapytanie początkowe i kolejne doprecyzowania OP wskazują na przekonanie, że "poszliśmy za daleko w hobby jeśli chodzi o zabezpieczanie, co musi świadczyć o jakimś stanie chorobowym środowiska". Teraz, rozmontujmy to trochę. Jakby teza była taka, że "poszliśmy za daleko jeśli chodzi o zabezpieczanie", bez tego drugiego członu o stanie chorobowym, to byś miał grunt pod rozmowę: czy istnieje granica "za daleko", a jeśli tak, to gdzie leży? Ale nie, ponieważ część potencjalnych dyskutantów zostaje odgórnie antagonizowana na płaszczyźnie własnego hobby, taka płaszczyzna rozmowy od razu wylatuje. Podkreślę, mówimy o HOBBY. Z założenia działalność hobbystyczna nie posiada zdrowych ram, bo też i stopień zaangażowania będzie zawsze inny, a jedyną zdrową zasadą jest świadomość, że nie jest ważne jak jesteś zaangażowany - istnieje ktoś bardziej zaangażowany od Ciebie. Ponieważ większość ludzi mierzy zawsze względem siebie, to też i łatwo pojawia się skala: ja należę do grupy normalnej, wszelkie odchyły do grup nienormalnych. Na przykładzie tego tu wątku: "Ja dbam tak, ci co nie dbają wcale to fleje, ci co dbają bardziej są chorzy psychicznie."
Dalej istnieje oczywiście płaszczyzna kontaktowa i pole do dyskusji, ale trzeba się jej podejmować, co zwyczajnie nie zachodziło, a konfrontacyjne nastawienie osiągnęło apogeum w tzw. "punkcie ciotki", albo inaczej "grawitacyjnym punkcie argumentacji", czyli miejscu, do którego rozmowa ostatecznie zmierza. Zakładasz dobrą wolę OP w charakterze "może nie ma takiego doświadczenia, więc nie może się odnieść". Już pomijając argument "niewinnej ignorancji" ze względu na to, że to żadne usprawiedliwienie, zasadne wydaje się pytanie o cel istnienia wątku. Jeśli nie chcę się odnosić do nieznanego, a chcę jedynie odnosić się do zbliżonych stanowisk, czy moim celem jest dyskusja, czy walidacja własnych poglądów i publiczne trzepanie ego i odrzucanie wszystkiego, co sprzeczne z odgórnym założeniem? Istnieją pewne ramy zdrowej dyskusji, i ramy te wymagają, aby rozmów nie traktować jako metody walki na kopie, ale raczej współpracy - bo tylko w ten sposób można dojść do jakichś wniosków. Tego jednak również OP nie zrobił.
Jak więc wygląda spektrum problemowe? Ilość metod ochrony rośnie, obserwacja trafna. Koszulkujemy, laminujemy, dokonujemy wszelkiej maści zmian. Pytanie zasadne brzmi: czy motywacja do rozrostu tego sektora jest zewnętrzna, czy wewnętrzna? W sensie, czy pochodzi od czyjegoś wyobrażenia tego, co jeszcze można ludziom wcisnąć, czy raczej z wewnętrznej potrzeby samych klientów? Z mojej perspektywy to odpowiedź na bardzo ludzkie zachowanie, na dodatek wcale nie takie nowe jeśli pomyśleć o innych rodzajach kolekcjonerskiego hobby. Znaczki mają swoje klasery, monety - pierdyliard kapsuł i innych holderów - a nikt nimi nic nie robi przecież, tylko ogląda. My z kolei gier używamy, naturalne wydaje się zatem to, że jeśli można utrzymać je dłużej w dobrym stanie, to znajdą się osoby chętne do takiego działania. Pomimo kosztów jakie mogą generować gry, większość osób tutaj należy pewnie do klasy średniej, a klasa średnia przeważnie trzyma się pewnych ram wychowania: ram dbałości o posiadane dobra, ram kalkulacji kosztów i ogólnej oszczędności - tych wszelkich zasad, które pozwalają im pozostawać w klasie średniej. Czy jest zatem takie dziwne, że ktoś z klasy średniej jest gotów dołożyć 20-30 złotych do kosztu gry żeby zmniejszyć poziom zużycia, efektywnie zwiększając tym samym czas życia produktu przynajmniej dwukrotnie? Nie mówimy tutaj o koszulkowaniu zwykłej talii kart jaką można kupić w kiosku, ale gier, które wychodzą przeważnie w kilku tysiącach egzemplarzy i które często nie wracają do sprzedaży. A ten ekonomiczny argument to tylko jeden z powodów, dodatkowo istnieją bowiem powody natury higienicznej, jeśli grasz z obcymi, albo powody natury estetycznej, gdzie zwyczajna dbałość znajduje korzenie w upodobaniu do rzeczy nie noszących śladów użytkowania. Tak więc w spektrum problemowym jest co rozważać i nad czym gdybać. Tego jednak OP również się nie podjął, co sprowadza mnie do drugiej części tego posta: intencje.
Drugą rzeczą do rozważania są bowiem właśnie intencje. Gdyby to był pierwszy taki post tego użytkownika, moglibyśmy zagrywać kartę naiwnej ignorancji cały dzień, a ja sam chętnie bym ją przyklepał - ale to nie pierwszy taki wątek. Tylko na przestrzeni ostatniego roku OP miał tu kilkanaście wątków mniej lub bardziej spójnych, a i ja chętnie dawałem im szansę, bo choć przeważnie źle poprowadzone, to miały zadatek na jakieś pole do rozmowy i pewne ciekawe dyskusje tam powstawały - ale nie tym razem, nie w tym wątku, gdzie efektywnie nie ma chęci ze strony OP do jakiegokolwiek dialogu, bo założenie jest jedno, a wszelki odchył udowadnia cieniutką tezę, bo "tak mi się widzi, a inaczej widzieć nie umiem". W takiej sytuacji nie ma co stawać w jego obronie, bo wiąże się to z bronieniem najniższych pobudek do inicjowania rozmów: walidacja miast dialogu, ideowy monolit miast chęci zrozumienia - tu nie ma czego bronić, jest natomiast co wytykać palcem i nazywać po imieniu.