Przy okazji zmienię trochę system ocen nowo poznanych gier. Stwierdziłem, że dawanie plusów i minusów mocno ogranicza i nie daje pełnego obrazu wrażeń z rozgrywki.
Dla czystej statystyki - zanotowałem 27 Rozgrywek w 18 tytułów:
Mythic Battles: Pantheon (5/10) – PRZEPIĘKNA gra! MBP wygląda na stole fantastycznie. Wykonanie powala – od świetnych ilustracji na kartach, do rewelacyjnych figurek. Niestety sama gra mnie nie zachwyciła, ale dodam, że nie jestem targetem. Nie przepadam za grami konfrontacyjnymi, w których zwycięstwo może zależeć od szczęścia. Jest w MBP sporo ciekawych pomysłów, ale gra jest tak strasznie losowa, że aż frustrująca. Jakby wywalić z tej gry kostki i zostawić same karty – nad którymi gracz miałby trochę większą kontrolę - to pierwszy pobiegłbym do sklepu. Dla mnie MBP to zmarnowany potencjał. To mogłaby być znakomita platforma turniejowa, ale rzucanie wiadrem kostek i poczucie braku balansu jednostek raczej zniechęci graczy. Co z tego, że grasz z głową skoro karty do aktywacji nie podchodzą, a grę przegrywasz, bo bóg kostek wypiął się na ciebie?
Guilds (7/10) – Kupiłem na przecenie i nie żałuję. Bardzo dobra gra licytacyjna z lekkim budowaniem własnego silniczka. Mechanizm licytacyjny – chyba najlepszy jaki widziałem kiedykolwiek. I co najciekawsze – doskonale działa na dwie osoby. Nie mogę doczekać się kolejnych rozgrywek!
Bang! (1/10) – Jedna z najgorszych gier w jakie miałem (nie)przyjemność grać. Odpadłem w absurdalnych okolicznościach, po niecałych 10 minutach „gry” i przez blisko dwie godziny (sic!) obserwowałem jak bawią się inni. Kasztan miesiąca i pieczęć „nigdy więcej”
At The Gates of Loyang (4/10) – No cóż... Uve nie zawsze do mnie trafiał, a jego gry albo powodują zachwyt (Le Havre, Kawerna), albo smutne zgrzytanie zębami (Szklany Szlak). Loyang należy niestety do tej drugiej grupy. Jest tutaj kilka ciekawych pomysłów, ale całość jest tak cholernie NUDNA! Najzabawniejsze jest to, że w totalnie pasjansowej rozgrywce jest kilka kart „take that”, które pasują do reszty jak pięść do nosa, ale przynajmniej na moment podnosiły mi ciśnienie i powstrzymały mnie przed zaśnięciem. No i ten Klemens F, który ponownie puścił pędzlem pawia na papier.
Istanbul (8/10) – Miłość od pierwszego wejrzenia. Nie jest to złożony tytuł, momentami trochę losowy, ale co mam poradzić jak bawiłem się przy nim świetnie!? Jedna z najprzyjemniejszych gier w tym miesiącu, a pięcioosobowa partia w gronie przyjaciół - była prawdziwym dynamitem. Dawno się tak nie uśmiałem i dawno nie było tyle emocji związanych z końcówką wyścigu po zwycięstwo.
Powroty miesiąca:
Packet Row – prosty tytuł, ale co za doskonała zabawa! „Mind games”, granie nad stołem i ciągłe kombinowanie co chcą zrobić pozostali gracze! No i wreszcie trafiłem na towarzystwo, które bawiło się przy PR świetnie. Gdyby nie to, że była 03:00 w nocy, to gralibyśmy partia za partią. Chyba największe zaskoczenie jeżeli chodzi o odkrycie na nowo starego tytułu. Już miałem Packet Row sprzedać, ale po tych trzech partiach w tym miesiącu wiem już, że gra zostanie u mnie na półce!
The Ancient World – Moja ulubiona gra Laukata. Zawsze w ścisłym topie, ale zapomniałem już jak bardzo lubię ten tytuł. Proste zasady, ale bardzo ciekawe decyzje do podjęcia i sporo bardzo zgrabnej interakcji. Chyba najlepszy euro-trash jaki jest na rynku.
Five Tribes – Rany jaka ta gra jest dobra! Ostatni raz grałem bodaj w grudniu zeszłego roku i pluję sobie teraz w brodę, że gram tak rzadko. Mega przyjemny i testujący nasze szare komórki tytuł. Chcę częściej!
Partia/e miesiąca:
Pandemic: Cthulhu – Takiej rozgrywki jeszcze nie miałem! Emocje do samego końca. Byliśmy przekonani, że wygramy z przedwiecznymi, ale... Do zwycięstwa zabrakło nam JEDNEJ akcji!!!
Lords of Waterdeep – pierwsza partia w sześcioosobowym składzie, rozegrana z dwoma dodatkami na raz. Super emocje! Co tu więcej pisać – fantastycznie spędzony czas. Doskonała gra!
Rozczarowanie miesiąca:
Po Bangu! niczego dobrego się nie spodziewałem, Loyang też nie był specjalnym rozczarowaniem, bo to tytuł poprawny, tylko cholernie nudny. Tradycyjnie więc rozczarowaniem będzie brak choćby jednej partii w tym miesiącu w Lorenzo i brak rozgrywki w Terraformację Marsa po zakupie Preludium.
Gra miesiąca (i nowość miesiąca):
Everdell – (9/10) Nowość z kickstartera. Zachwyt po pierwszej partii i absolutna miłość po trzech rozgrywkach. Jest w tej grze wszystko co lubię – rewelacyjne budowanie silniczka na kartach, proste zasady, przy naprawdę ciekawych decyzjach do podjęcia i bardzo nowatorskie podejście do mechaniki worker placement. Każda rozgrywka była dla mnie super przyjemnym i wymagającym skupienia wyzwaniem. Strasznie podoba mi się końcówka gry, w której musimy idealnie zaplanować kolejność akcji i mieć „plan awaryjny”. Do tego gra wygląda bajecznie. To jeden z najpiękniejszych (o ile nie najpiękniejszy) tytuł jaki mam w mojej kolekcji. Rewelacja, która ma szansę wejść do mojej Topki gier wszech czasów.
Ten miesiąc uświadomił mi też, że mam sporo kapitalnych gier, w które zdecydowanie za rzadko gram. Plany na wrzesień – zagrać tytuły z mojej krótkiej, ale jednak istniejącej „półki wstydu”, a także powrócić do gier, które dają mi mnóstwo radochy – przede wszystkim do Lorenzo, Le Havre i... Everdell.