Ciężko bez naszego Kronikarza. Z konieczności ponownie wezmę to na swoje barki...
Rampaż... nie sposób nazwać inaczej to co się działo wczoraj. Dwie gry po których zastanawiałem się nad tym jak jedną z nich mogłem lubić i przypomniałem sobie dlaczego drugiej nie lubię.
Danie pierwsze - rampaż przez uwielbłądzenie czyli Five Tribes. Kiedyś mi się podobało, serio. Wczoraj natomiast całą grę zastanawiałem się czy fizjologicznie możliwe jest ogarnięcie wzrokiem wszystkich kafli, kolorów, liczb i symboli. Może to problem okulistyczny a nie designerski, ale nie ogarnąłem. Całe szczęście niektórzy nie ogarnęli bardziej.
Danie drugie - rampaż mnogością czyli Carcassonne + smok + księżniczka + wróżka + promy + mosty + sady + maszyny latające + opat w maszynach latających używający teleportu + torfowisko (no może nie). Był czas kiedy lubiłem Carcassonne. Później był czas Big Boxa. Kiedy już wydawało mi się że na powrót lubię tą grę (w wersji sauté) to zapodano mi ten wczorajszy mix. Parafrazując klasyka: "Jasne że można się bawić przy Carcassonne z tyloma dodatkami, ale po co się męczyć?". Czyli cytując innego klasyka: "Fajne, ale nigdy więcej na tyle osób/z tyloma dodatkami".
Z faktów godnych odnotowania to mieliśmy jeszcze powroty zza wielkiej wody i niepowroty_ale_chociaż_się_pokazał z tacieżyńskiego.