1. Autor twierdzi, że "Trzeba zacząć słuchać. Nie możemy zamknąć się w czterech ścianach, zatknąć uszy i udawać że nas nie ma, i że problemy “na zewnątrz”, nas nie dotyczą". Dlaczego trzeba? Dlaczego mam się przejmować problemem rasizmu w Stanach Zjednoczonych albo w grach planszowych, jeśli w ogóle taki problem istnieje? Nie wiem, bo nie czytam tego bloga, ale czy autor poczuł potrzebę przedstawienia również problemów innych ludzi w mniej medialnych krajach, na przykład wywołanej celowo katastrofy humanitarnej w Jemenie lub skomentował niedawne spalenie żywcem ponad dwudziestu chrześcijan w Mali? Na świecie jest wiele problemów, tragedii i niesprawiedliwości, żadnej z nich nie można wyśmiewać, ale - jakkolwiek zabrzmi to brutalnie - przejmowanie się każdym z tych problemów prowadziłoby do stanu pogłębionej depresji, stąd obojętność na wieść o kolejnych ofiarach ataków bombowych w Bagdadzie jest naturalną reakcją obronną dla naszej psychiki. To, co napisałem, nie oznacza przy tym, że krytykuję autora, że problem rasizmu w USA, czy też rasizmu w grach go poruszył - przeciwnie skoro z jakiegoś powodu przejął go ten problem, a nie inne, na który pozostaje on obojętny, to dobrze, że nie jest bierny. Uważam natomiast, że ja z kolei mam prawo zamknąć się w czterech ścianach i udawać, że w odniesieniu do tego problemu mnie nie ma, bo mam inne problemy, które obchodzą mnie bardziej. Tak więc autorze, Twój problem nie jest lepszy niż mój. Dlatego też, skoro kwestia kolonializmu jest mi całkowicie obca kulturowo i nie spodziewam się grać w Puerto Rico z Murzynami, to kwestia, czy ktoś w USA obrusza się, że są jakieś czarne kółka w tej grze, może być mi całkowicie obojętna. Co więcej, tak samo uważam, że gracz z Ghany ma prawo nie przejmować się tym, czy np. tematyka gry Secret Hitler wywołuje u mnie, jako Polaka, smutek, niesmak lub oburzenie, bo to nie są jego doświadczenia (z góry przepraszam, jeśli przykład Ghany jest ahistoryczny).
2. Autor pisze: "Chcielibyśmy aby nasze hobby rosło, aby poszerzało swoje kręgi, ale to się nie stanie jeżeli te osoby nie będą się czuły mile widziane przy naszych stołach". Skąd takie założenie, że chcemy aby hobby rosło? Jedni chcą, innym to obojętne, a jedni woleliby aby pozostało niszowe czytaj "elitarne". Osobiście - zawsze jeśli zobaczyłbym, że ktoś obcy, kto zauważył, że gram, okazuje zainteresowanie, to potraktuję go miło i nawiążę relację, bez względu na to czy jaki ma kolor skóry czy płeć, ale nie czuję potrzeby jakiegoś planszówkowego apostolstwa (choć bycie współczesnym apostołem jest chyba w ostatnich dniach modne
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
3. Swoją drogą w ogóle nie rozumiem, po co autor łączy wątek rasizmu z udziałem w grach kobiet. Szczerze pisząc, już samo takie rozróżnianie na graczy mężczyzn i kobiety jest dość niepokojące, bowiem moje osobiste doświadczenia z gier w klubach w Poznaniu (kiedy jeszcze w nich grałem), na Pyrkonie, wśród znajomych itp. w ogóle nie prowadzą do stwierdzenia, że jakiś powszechny problem występuje. Zawsze towarzystwo było mieszane (choć oczywiście nie przy każdej grze) bawiliśmy się wybornie, nie było podziału na gry żeńskie (w bzdurnym domyśle niektórych jakieś łatwiejsze czy niewymagające myślenia) i męskie - wszyscy grali w różne gry. Nie wiem, jakie doświadczenia ma autor, ale nie są to moje doświadczenia. Jeśli natomiast byłaby wśród nas osoba opowiadająca seksistowskie żarty (choć nie bardzo taką kojarzę), no cóż byłaby po prostu zwykłym chamem.
4. "To wyobraź sobie, że idziesz na konwent, wchodzisz do sali i w środku przy wszystkich stolikach siedzą sami czarnoskórzy mężczyźni. Wejdziesz? Szczerze powiedziawszy ja bym pewnie się wycofał, bo czułbym się nie na miejscu". To zdanie to w mojej osobistej ocenie potrójne pudło. Po pierwsze myślę, że każdy, kto wchodzi do grupy obcej i innej czuje się w pewien sposób niepewny, jednak w moim odczuciu bardziej przez obcość niż przez inność. Tak samo czuję się trochę nieswojo podchodząc do grupy trzech białych mężczyzn w moim wieku, jak i trzech młodych Murzynek. Po drugie nie sądzę, aby w przełamaniu nieśmiałości pomógł mi biały pionek w grze. Po trzecie wreszcie - i znów wycieczka osobista, jestem kolesiem, który przykładowo poszedł w Egipcie na piątkową modlitwę do nieturystycznego meczetu, jawnie przyznając, że jest chrześcijaninem i był na całym nabożeńtwie na środku sali, a później już w mniejszym gronie przez godzinę dyskutował o różnicach kulturowych - więc na konwencie inaczej niż autor przysiadłbym się z chęcią do czarnych graczy.