Poza pierwszą kolonizacją, którą i tak zmieniliśmy - dorzuciłem kartę kolonizacji a w razie czego w ręce miałem jeszcze drugą w zapasie więc graliśmy poprawnie przez całą grę. Pilnowałem aby być zawsze ostro przed wami w kolonizacji i liczyłem tylko bonusy z kart i jednostek, które chciałem poświęcić. Podstawowy bonus +5 wynikał z Kolosa(+1), Kartografia(+2), Cook(+1) i zawsze musiałem poświęcić choć jedną jednostkę, więc minimum +1.
Taktyka gry nastawiona na kolonizację, jeśli tylko inni gracze pozwolą dodatkowo rekrutować Cooka lub potem go nie zabiją jest wręcz masakryczna... 5 akcji militarnych pozwalało mi zagrywać kolonię praktycznie w każdej turze, Columb dał mi jedną darmową.
Grało się świetnie, zdobyłem prawie 200pkt. choć zdaję sobie sprawę z tego, że w ekipie Silenta moja gra skończyła by się pewnie na drugiej erze... Kiedy wszyscy mnie zaatakowaliście nie miałem szansy na odpowiedz, jeśli w następnej turze nastąpiła by powtórka musiałbym poddać grę...
To moim zdaniem jest największy minus tej gry. Nie chodzi o brak realizmu, jasne że gdy 3 nacje zaatakują 1 słabszą to jest pozamiatane, ale bez sensu jest to, że w takiej sytuacji nie jesteś w stanie zbudować nawet jednej jednostki! Nie jesteś w stanie zrobić kompletnie nic! To już nie jest realistyczne, w historii często zdarzało się tak, że nacja stojąca na granicy zagłady potrafiła się podnieść - np. Hanibal vs. Rzym.
W kolejnych rozgrywkach trzeba bardzo pilnować siły militarnej, bez niej po prostu nie ma szans na wygraną.
Na wygraną ogromny wpływ miały też Eventy na koniec gry, które pozwoliły mi zdobyć ponad 30pkt. Gdyby nie one wygrana przypadła by Abie, ale za to może on "podziękować" swojemu bratu

bo to on je zagrał.
Dzięki wszystkim za emocjonującą grę i przyznaję, że na wygraną większy wpływ miało szczęście niż moja taktyka

Ale taka właśnie jest historia - wszyscy składaliśmy ofiary w naszych świątyniach, a Fortuna wybrała właśnie moje

Pozdrawiam!