![Obrazek](https://i.postimg.cc/7L6ckzJ7/pic5325153.jpg)
https://boardgamegeek.com/boardgame/306 ... nca-empire
Gra
Tawantinsuyu o czym (zapewne) wszyscy wiedzą, to klasyczne euro, klasycznych autorów w klasycznej już T-serii gierek o cywilizacjach, których już nie ma.
Mamy więc dwa typy akcji: wysyłanie robotników (do roboty) albo wykonywanie akcji pobocznych (czyli optymalizacja ustawienia swojego kapłana, co ogranicza nam koszty wysyłania robotników). Cała plansza to coś w rodzaju pajęczyny ścieżek, gdzie co drugie skrzyżowanie ma albo znacznik jednego z ośmiu bogów, albo nadrukowany znacznik zasobów. Robotników wysyłamy właśnie na te pola ze znacznikami bogów, oczywiście jeśli mamy kartę z pasującym symbolem. Za umieszczenie robotnika płacimy koszt w żywności. Koszt uzależniony jest od (a) odległości „kątowej” od naszego kapłana, (b) odległości terasy od centrum planszy. Płaczemy i płacimy. A kiedy już robotnika ułożymy to przydzielamy mu zadanie, czyli bierzemy jeden z trzech sąsiadujących zasobów (łączących się ścieżką).
Optymalizacja w tej grze polega na sensownym odpalaniu tych robotników, bo mogą oni zrobić znacznie więcej. Jeśli znacznik bóstwa na zajmowany będzie miał dodatkowo ten sam kolor co robotnik – bonusik. Jeśli robotnik sąsiaduje z innym tego samego koloru – bonusik. Jeśli mamy zbudowany posąg bóstwa z danym znakiem – bonusik… Generalnie dość łatwo tutaj o zasoby, problem leży w efektywności ich pozyskiwania.
Gra skończy się po organizacji trzeciego święta, czyli po tym jak wioska opustoszeje po raz trzeci. A wioska pustoszeje kiedy rekrutujemy robotników do siebie albo kiedy prowadzimy podboje. Do tego jest oczywiście świątynia, gdzie co święto punktujemy. Jest też odpowiednik masek z Teo, tym razem w postaci tkanych kobierców, z możliwością odpalania bonusów.
Opinia
Dość dawno nie miałem sytuacji, w której euro tak siadłoby mi przy pierwszej rozgrywce. Nie wiem, czy to dobrze. W mojej opinii, tytuł ten, mimo że stawiany obok Tzolkina, Teo czy Tekhenu (tego ostatniego nie grałem jeszcze) jest zdecydowanie najlżejszy. Oczywiście nie jest tak, żeby była to lekka gra, ale chyba balans przesuniety jest nieco bardziej w stronę taktyki.
Podoba mi się dość oryginalna mechanika umieszczania i aktywacji robotników, z możliwością fajnego bonusowania (pasujący kolor, pasujący sąsiedzi, pasujący wzór bóstwa). Buduje to fajne dylematy: odpalać rzeczy na tych bogach, do których mam posągi, czy może jednak nie? Bardzo ciekawie rozwiązany jest też wątek podbojów, a konkretnie mechanika odrzucania (czaszka) i odwracania (strzałka) kart, a nawet nie tyle kart, ile jednostek. Warto dodać w tym miejscu, że te podboje potrafią być bardzo atrakcyjny pod względem zdobyczy punktowych/ zasobowych.
W mojej opinii gra się bardzo szybko rozpędza, bo na początku dostaje się sporo zasobów. Grając, miałem skojarzenie z Ptakami Oceanii, które oceniam za bardziej naoliwione i zwyczajnie łatwiejsze do rozpędzenia, niż podstawka. I Tawantinsuyu taki właśnie jest, szczególnie kiedy porównam do bardzo ciasnego od początku Teo. Tutaj od początku się dzieje (lub może się dziać).
Tom Vassel narzekał w swojej recenzji, że na planszy nic nie widać i że można przegapić akcje. Pewnie że można, ale taki też jest urok tej gry. Po prostu trzeba zwracać na to uwagę i tyle. Nam nie przeszkadzało, a z pewnością nie bardziej niż przy dowolnym innym tytule o wyższym poziomie komplikacji, gdzie człowiek przez gapiostwo sobie czegoś nie odpali, co mu się słusznie należy.