Zagrałem drugi raz, tym razem ze znajomym, który zna i lubi Pfistera (znów w dwie osoby). Poszedłem trochę bardziej w dźwignie, ale dopiero od połowy rozgrywki (wtedy wpadła pierwsza karta zniżkowa), więc ostatecznie punkty za nie nie były szczególnie imponujące. Moje wrażenie po tych dwóch rozgrywkach jest takie, że to świetny przykład eurogry w ciułanie punkcików. Nic tu nie daje szczególnie dużo (może oprócz tych 11-12 dźwigni, których jeszcze nie zrobiłem
), ale za to wszystko daje troszkę. Udało mi się dość mocno wystrzelić na początku na torach, otwarcie miałem, ogólnie rzecz biorąc, solidne - i w którymś momencie zdałem sobie sprawę, że w rzeczywistości różnice z zysków nie są wielkie. Zasadniczo na takim torze pieniędzy istotny jest tylko początek (warto wskoczyć szybko na te 5 monet), później różnice są minimalne. Tor kart wydaje się jeszcze bardziej arbitralnym dodatkiem (raczej chodzi w nim o te parę punktów więcej).
Nie ma w tej grze pojedynczych ruchów, które dają poczucie dużego kroku w kierunku zwycięstwa (a przynajmniej ja nie miałem takiego poczucia). W mojej opinii wynika to z charakteru budowy silniczka. Ponieważ gra opiera się na sporej talii losowych kart, z założenia nic nie może być super mocne (np. dotarcie na koniec jakiegoś toru), bo gracz nie ma żadnej gwarancji osiągnięcia tego czy innego celu (no bo karty). Charakter gry jest więc zupełnie inny, niż w takim GWT, gdzie "budujemy się" na tę jedną wypasioną dostawę, na postawienie najlepszego budynku czy dotarcie do ostatniej stacji. Jest punkcik tu, punkcik tam. I wydaje się to dość dobrze zbalansowane, bo - tak jak w pierwszej partii - różnice końcowe były minimalne (z żoną wygrałem o 2 punkty, z kolei kolega ograł mnie o 4).
IMO na dwie osoby jest na planszy zbyt luźno. Luźniej niż np. w takiej
Terra Mystice, która też działa lepiej w więcej osób, ale jednak tam nawet przy dwóch osobach musimy się raczej tulić jak najbliżej. Tutaj w obu rozgrywkach w pewnym momencie następowała tendencja dzielenia się planszą - zwykle podyktowana posiadaniem takiej czy innej karty punktującej za region itp. Przy dwóch osobach zbyt łatwo też wymaksować zakłady produkcyjne, więc dość szybko odpada element kmieninia z łódkami - graczy stać na wszystko. Wydaje mi się, że sweet spotem byłoby trzech graczy, ale to już musiałaby potwierdzić praktyka.
Mimo wskazanych wad, gra jest fajna. Przede wszystkim - jak na ciężar i ilość zasad - dość relaksująca. Kmini się sporo, ale trudno tutaj jakoś mocno "dać ciała". Kafelki celów nie są trudne, więc raczej nie stanowią wyzwania, jeśli się je zaplanuje dość wcześnie. Reszta jest w kartach, a karty, jak to karty - są losowe. Mnie w tej rozgrywce z kumplem przez pierwszą połowę partii dochodziły wyłącznie karty z efektami natychmiastowymi (i z punktowaniem na koniec, które, jak się okazało, nie jest wcale lepsze od zwykłych punktów na kartach), natomiast w drugiej - sporo kart z efektami stałymi, które w tym momencie były o wiele mniej kuszące. Kolega odwrotnie - miał sporo kart zielonych, za to prawie żadnych czarnych (z punktowaniem). Wydaje mi się, że
Boonlake to bardzo fajna propozycja dla miłośników eurogier, którzy niekoniecznie uwielbiają rozkminiać każdy najmniejszy detal, i którzy nie lubią gier, w których parę nieoptymalnych ruchów może praktycznie wyłączyć z rozgrywki. Tu tego nie ma, od początku do końca miło się buduje, a rezultat ostateczny nie jest łatwy do przewidzenia, więc każdy jest cały czas "w grze". Nie polecam natomiast eurograczom, którzy uwielbiają wykręcać jakieś niesamowite komba i skakać tak na torze punktów, że przeciwnikom opadają szczęki.