No i maj, najsłabszy miesiąc w graniu w tym roku, bo jednak inne priorytety się w czasie wolnym znalazły. I pewnie do jesieni lepiej nie będzie.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
48 partii, 16 tytułów, w tym 2 nowe podstawki i 1 dodatek. Do kolekcji trochę gier wpadło (albo wpadnie, bo preordery), bo udało się sprzedać nieco komiksów i jedno hobby spłaca drugie.
Miesięczna topka:
1.
Brzdęk! Legacy: Acquisitions Incorporated. Choć chyba już mniej stanowczo niż miesiąc temu. Znaczy no, doświadczenie legacy samo w sobie jak najbardziej na plus, ale przez większość miesiąca praca generowała we mnie takie pokłady frustracji, że partie w BL wyzwalały ze mnie to, co najgorsze. Zdecydowanie zazdroszczę ekipom, które chwaliły swoje rozegranie kampanii za to, że wszyscy gracze angażowali się w robienie questów, kontraktów, że rozgrywki odchodziły od twardego uczucia push your luck podstawowych gier. Niestety w naszej trójce tak nie jest, a stawianie X-ów idzie w tempie może nie piorunującym (bo przynajmniej staramy się łagodzić takie sytuacje, zależne od nas, w środku gry), ale dość ekspresowym, bo domeną jednego gracza jest granie rozbuchanych tur na uwalanie kogoś (no zgadnijcie kogo) poza safe space i podkradanie większości opcji leczenia, choć się samemu ich nie potrzebuje tak bardzo. I to się dzieje w partiach, gdzie dominacja punktowa już w trakcie gry zdecydowanie należy do uwalającego, a jeśli już nawet ma jakąkolwiek konkurencję, to nie w postaci uwalanego. Nie mam nic przeciwko rywalizacji, ale tu się odbywa jakaś popaprana rywalizacja totalna. Raz jeden jedyny udało się coś nad stołem ugrać, ale to chyba tylko dlatego, że partia wcześniej wygenerowała masę złej energii.
Jesteśmy po jeszcze jednej partii w czerwcu już i mam ochotę nie wracać do tej gry przez wiele tygodni, bo tam się zadziało już perfidne chamstwo. Tyle osób narzekało na cenę polskiej edycji BL - ja nie, mając świadomość, że to największa cena jaką płacę za pojedynczą grę (nie licząc gier, do których dokupowałem szereg dodatków). Przecież lubimy serię, polubiliśmy legacy/kampanie, świetnie będzie zagrać w coś, co znamy, ale jakoś tak inaczej jednak. No jednak nie tak bardzo inaczej, jak się okazuje. No jakoś mnie to boli, że to jest tak, jakbym na tę grę stracił pieniądze, a teraz jeszcze tracę czas i nerwy, a że doświadczenie, mimo rozbicia na szereg partii, jednak jest jednorazowe... No cóż. W tym przypadku jednak zdecydowanie jednak wystąpiłbym pod hasłem
don't hate the game, hate the player.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
2.
Wyprawa do Newdale. Pierwsza z nowości. Gramy całą kampanię z żoną, właściwie to już nawet skończyliśmy, tylko jeszcze uzupełniamy pominięte opcjonalne rozdziały. Tak że 9 z 10 scenariuszy rozegrane. To jest nasze pierwsze doświadczenie zarówno jeśli chodzi o serię/uniwersum
O Mój Zboże, jak i pana Pfistera. No i ten... nie dziwi mnie nieszczególnie wysoka pozycja gry w rankingu BGG, choć jej niepopularność (skoro powoli trafia do wyprzedażowych akcji Lacerty... jak zresztą
Blackout tego samego autora... Hmmm) trochę mnie zastanawia. Z drugiej strony - po tych kilku latach wciąż jestem raczej świeży w hobby, a kto gra dłużej i/albo intensywniej ode mnie pewnie dawno ma "przerobione" OMZ i jej bardziej planszowej wersji uwagi poświęcać nie musi albo szkoda jej/mu czasu na tak jednak losowy tytuł.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Ot, gra do popykania 1-2 partie w popołudnie, trochę kminienia, sporo siłowania się z lichymi dociągami z talii, z wora albo i z obu. Podoba mi się sposób skomplikowania rozgrywki w ostatnich częściach kampanii (w VIII scenariuszu to już w ogóle te punkty poleciałyyyy), 6 dość różnych planszy, losowo dociągane przy rozkładaniu bonusy - i składanie tych samych w stosy, ogółem udział planszy w rozgrywce i kombinowanie, jak optymalnie ją wykorzystać, czy zbierać bonusy, czy szukać zniżki do budowania, czy jakieś natychmiastowe punkty, które może się przełożą na dociąg kart, a może jednak szukać punktów końcowych, a może da się kilka naraz ogarnąć... Na minus jednak samo mielenie talii (fascynujące, jak bardzo zepsuty dociąg można mieć na przestrzeni x-nastu kart. albo jak w pierwszej rundzie podstawi się jakiś bazowy budynek produkcyjny i przez całą grę na rękę nie wejdzie jakiś wyższego poziomu spinający się z tym pierwszym). Karty postaci z jednorazowym boostem też mogłyby być trochę bardziej wyważone. Może w tym miesiącu zagramy w 3 osoby, będzie gęściej.
3.
Londyn. Czaiłem się na tę grę z 3 lata prawie. No i jest kolejny fajny stołobudowniczy w kolekcji. W pierwszej partii dwuosobowej zapomniałem trochę, co się w fazie końcowego punktowania dzieje, przez co trochę źle zaplanowałem ostatnie ruchy i partię przerżnąłem epicko. I to jest piękne, jak bardzo może się zepsuć pozornie sprawnie działający silnik.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
W 3 osoby bardziej wyrównane wyniki. Jest parę rzeczy, które jeszcze chcę wypróbować, choć czuję, że po kilku rozgrywkach więcej będzie się już odczuwało powtarzalność. Ale do pykania w 2 osoby w środku tygodnia się nada. Zdecydowanie na plus jednorazowość większości kart i kombinowanie nad czasem ich odpalania, zarządzanie rozmiarem tableau, rywalizacja o Metro i wredne zmasowane zrzuty biedoty.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
4.
Fantastyczne światy + Przeklęte skarby. No nie wiem, co o tym dodatku myśleć. Miałem obawy, jak nowe zestawy kart wpłyną na balans gry - okazuje się, że nie jest źle, bo część kart z podstawki ulega podmiance na zmodyfikowane swoje wersje, przez co dodatkowe zestawy nie wydają się doklejone na siłę. Bardzo pozytywne wrażenia co do samych nowych kart - punktowanie za karty na stosie odrzuconych czy dodatkowe elementy push your luck dobrze urozmaicają rozgrywkę. Drugi moduł, przeklęte przedmioty, zdecydowanie mniej zadowalający. Efekty większości nie robią wrażenia i nie chce się ich odpalać, przez co grając z tym modułem bardzo często w swojej turze w ogóle zapominamy nie tylko o tym, że można przedmiotu użyć, ale nawet o tym, że można go wymienić. Tak że uczucia co do dodatku mieszane, ale warty kupna z uwagi na same dodatkowe zestawy.
5.
Brass: Birmingham. Jedna partia, tym razem w 3 osoby, ale tyle wystarczy, żeby się w topce zapisać. Klasa sama w sobie, jak zawsze. Możemy przez kilka miesięcy nie zdejmować gry z półki, ale jak już to zrobimy, to zawsze po rozgrywce jest to uczucie, że BYŁO WARTO.
Wielkie powroty:
-
Dominion + Imperium. Dwie partie 2P, losowe zestawy. W jednej partii udało mi się narzucać tempo jak jeszcze nigdy wcześniej, druga bardzo wyrównana. No ale nowe polskie edycje się raczej nie skuszę, za rzadko do tej gry wracamy.
-
The Binding of Isaac: Four Souls + Four Souls+ + Kickstarter Expansion. Jak w Dominionie narzucałem tempo, tak tutaj w jednej partii odsadziłem wszystkich już na starcie. Ogółem dobre granie było, obyło się bez dłużyzn, które nas czasem spotykają, gdy uparcie żaden boss nie chce wpaść, a jak wpadnie, to zbyt przegięty. Home rule z odświeżaniem sklepu zagościł u nas już na stałe, coś do puli przeciwników też pewnie się wymyśli.
-
Rocketmen. Trzeci Wallace, jakiego wymieniam w tym poście, ale to nie był żaden temat miesiąca czy coś (zresztą nie ruszyliśmy
AuZtralii ![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
). To jest naprawdę najbardziej dziko radosna słabizna, jaką znamy. Tym razem właściwie nawet nie miałem konkurencji i potroiłem wynik (drugiej w kolejności) żony. Coś dawno nie było mowy o tym rzekomym dodatku, który miał do gry powstać. Może się zorientowali, że tego się nie da załatać, ale można popsuć jeszcze bardziej.
-
Okanagan. Mój mózg się poddaje przy tej grze, zwykle kończę mając tak z 1/2-3/4 tokenów co inni gracze. Nie potrafię sobie wyobrazić, czy dostępne na rynku płytki w ogóle mi się przydadzą i decyduję się na ślepy los, i tak to się kończy. Chociaż... Tym razem było całkiem nieźle, bo zremisowałem z wynikiem 85 punktów, i właśnie na łącznej liczbie tokenów remis się rozstrzygnął na moją niekorzyść. Niby nie jest to długa gra, ale zwykle już po jednej partii jestem zmęczony. Albo już w jej połowie.
Honorowe wzmianki: bez zaskoczenia
Neuroshima Hex!, pokazałem W.
KeyForge (nie-na-wi-dzę Marsa!), no i były grane znowu
Zamki Burgundii - usłyszałem "no przecież nie ma szans, żebym cię w punktach dogonił w ogóle", tymczasem kilka minut później, po podliczeniu końcowych punktów, przegrałem o 7.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Graliśmy z posterunkami i kilkoma dodatkowymi heksami, z czego pracujące na wynik W. gęsi się pojawiły, a potencjalnie ratujący wynik żony żuraw już nie.
W czerwcu: wspomniane wcześniej odpoczynek od
Brzdęka! legacy i pogranie w
Newdale w 3 osoby. Wybrałbym się chętnie do Ludiversum i odpalił kilka prostszych tytułów.
Neuroshima x10, wiadomo. Wciąż nie udało się wrócić do
Spirit Island,
Scythe, chętnie spróbowałbym
Bonfire W KOŃCU,
Mur Hadriana PRZYNAJMNIEJ solo. No i chodzi mi po głowie pożegnalna partia w
Robinsona Crusoe, żeby go następnie popchnąć dalej - no odkąd mamy Spirit Island, to już nawet mi przechodzi ochota, żeby z kategorii wymagających kooperacji wyciągać na stół Robinsona.
Pewnie połowy planów nie uda się zrealizować, krótki urlop będzie raczej gościnno-wycieczkowy, a dwuosobowe granie z żoną pewnie jak w maju ograniczy się niemalże do naprzemiennych partii Neuroshimy i jednego innego tytułu.