Nowy rok zaczął się bardzo dobrze, mam nadzieję, że liczba rozgrywek drastycznie nie spadnie. 42 rozgrywek w 19 gier, najwięcej w Marvel Champions (7), Super Fantasy Brawl, Imperium Atakuje i Android: Netrunner (po 4) oraz Astra (3).
Nowości:
-
Turbo (7.5) Obawiałem się tego tytułu, ponieważ jest to kolejna lekka gra wyścigowa autora Wielkiej Pętli, której szczerze nie lubię. Na szczęście okazało się, że Turbo jest dużo, dużo lepszą grą. Więcej kontroli, więcej możliwości cwanych zagrań, choć wszystko nadal odpowiednio losowe, żeby generować emocje. Na dodatek gra fajnie się skaluje na mniejszą liczbę graczy, pozwalając na wykorzystywanie cienia aerodynamicznego dzięki prostym w obsłudze botom. Jedynym prawdziwym minusem jest bezsensowne tłumaczenie tytułu gry
i cena, która sprawia, że nie dodam gry do kolekcji, przynajmniej dopóki nie znajdę używki w dobrej cenie albo na wymianę. Partyjki jednak nie odmówię.
-
Gra w zielone! (7) Przyjemne, kooperacyjne zgadywanie haseł. W zasadzie bardziej zabawa niż gra, spokojnie można by nie liczyć punktów. Fajne jest to, że w każdej rundzie zarówno podajemy hasła, jak i będziemy brać udział w zgadywaniu haseł innych graczy. Reszta to znane choćby z Tajniaków wymyślania haseł tak, żeby kojarzyły się z dwiema przyporządkowanymi podpowiedziami, ale nie kojarzyły się z innymi. Bawiłem się dobrze, ale zawsze będę wolał zagrać w konfrontacyjną grę tego typu.
-
Atiwa (6.5) Najnowsza gra Rosenberga wygląda jak wyciągnięta z szuflady z podpisem "otworzyć w przypadku kryzysu projektanckiego". Bardzo sprawnie działający, dosyć klasyczny worker placement. Rozbudowa swoich "włości" jest, tory z przychodami są, worker placement z różną mieszanką jest, żywienie jest, meple w kształcie zwierzątek też są. Nie ma niczego, co by tę grę jakoś specjalnie wyróżniało z tłumu. System "zamkniętej ekonomii" (na wszystkie produkty musimy mieć miejsce na naszych kafelkach, a wydane zasoby wracają na naszą planszetkę, zakrywając przychód na torach) wydaje się na początku intrygujący, ale uczymy się nim posługiwać już w połowie pierwszej partii. Jedyną naprawdę fajną rzeczą jest... temat i jego powiązanie z mechaniką. Trochę to za mało, żeby z setek średniej wagi eurasów na stół położyć akurat Atiwę.
-
Campaign Trail (6.5) Naczekałem się na ten tytuł z KS i oczekiwania rosły z każdym dniem. Lubię gry z tematem politycznym, tutaj miałem nadzieję na lżejszą alternatywę dla 1960, w którą można zagrać na 3 i 4 frakcje. Z grubsza coś takiego dostałem, niestety gra nie spełniła moich wymagań. Sam szkielet jest bardzo prosty, ale daje do podjęcia ciekawe decyzje. W grze mamy 6 prościutkich akcji, na każdej zagrywanej karcie jest miks czterech z tych akcji, wybieramy jedną. Niestety całość jest pogrzebana przez warstwę obsługowo-graficzną. Setup jest bardzo długi, obsługa gry irytująca. Na planszy szybko robi się bardzo tłoczno i ciężko ocenić sytuację. Mamy 50 stanów, niektóre bardzo małe. Są tam ikony tematów, które interesują ludność, wartość głosów elektorskich, informacje o tie-breakerach i muszą się jeszcze zmieścić elementy graczy. Wspomniane ikony tematów tworzą jeszcze jeden problem. Z reguły jednak ikona będzie powtarzać się w kilku stanach. Jeśli więc będziemy rozmawiać o np. dostępie do broni, to możemy zdobyć popularność w kilku różnych miejscach oddalonych od siebie na planszy. Sam pomysł jest ok, ale bardzo ciężko ogarnąć to wszystko, każdy z graczy dostaje nawet książeczkę ze rozpiską które tematy mają wpływ na jakie stany. Najczęściej sprowadzało się to do tego, że widziałem na karcie, że ta ikona występuje w jednym stanie, którym właśnie się interesuję, więc robiłem akcję, a w pozostałych stanach z tą ikoną dokładałem kosteczki "przy okazji". Efekt był taki, że mając na ręku 5 kart z kilkoma dostępnymi akcjami, a każda akcja mogła wpływać na sytuację w bardzo różnych miejscach, granie w pełni świadome było niemożliwe. Odbierało to mocno satysfakcję z gry i sprawiało, że robiła się mocno przypadkowa, choć to może złe określenie. Miałem wybrane konkretne miejsca, w których chciałem mieć dużo wpływu i na kartach szukałem możliwości wpływania na te stany, ignorując inne możliwości, bo przeliczenie wszystkiego było niemożliwe. Bardzo chciałbym zobaczyć grę z tym systemem akcji, ale ograniczoną mapą - kilkanaście pól na planszy, kilka typów ikon, tak żeby dało się to wszystko ogarnąć bez obrażeń mózgu.
-
Detective: City of Angels (6) Na początku byłem zauroczony. Prawdziwa gra detektywistyczna, z mechaniką wyglądającą jak planszówkowa przygodówka point and click. Dodatkowo bez aplikacji, za to z graczem podającym podpowiedzi, który w miarę możliwości próbuje zmylić śledczych i sam wygrać. Wszystko w bardzo fajnym klimacie. Niestety sama rozgrywka okazała się dosyć żmudna i bardzo losowa. Cała trójka podejrzanych miała motyw i nikt nie wydawał się być bardziej prawdopodobnym sprawcą. Miałem "szczęście", że źle zrozumiałem jedną z poszlak i całkowicie skreśliłem jedną z podejrzanych osób, skupiając wysiłek na dwóch pozostałych. Finalne poszlakodowody znalazłem trochę fartem i nie miałem większej satysfakcji. Przez długi czas miałem wrażenie, że chodzę w kółko, po omacku, dopiero końcówka gry była z mojej strony bardziej przemyślana. Jednak jak wspominałem wcześniej, na wszystkim spore piętno odcisnęła losowość. Finalnie nie bawiłem się jakoś bardzo źle, szanuję jako przeżycie planszówkowe, ciekawostkę i cieszę się, że poznałem ten tytuł. Więcej w niego grać raczej nie chcę
-
Proszę Wsiadać: Nowy Jork & Londyn (6) Gra jest ok, choć irytowała mnie losowością. Niby widzę, które numery już zeszły i co może wyjść. Jest ciasno i nie ma tu za bardzo czasu na naprawienie błędów, a miałem wrażenie, że jak potrzebowałem pojechać prosto i daleko, to wychodziły zakręty. Jednocześnie przez to, że każdy gracz ma inaczej przypisane wartości do symboli, mojemu przeciwnikowi ta sama karta mogła pasować bardzo, bo po prostu oznaczała inny kształt. Granie jest zła, ma ciekawe elementy, ale wykreślanek na rynku mamy tyle, że do mojej kolekcji na pewno się nie przebije.
-
Studium w Szmaragdzie (druga edycja) (5.5) Z opisu brzmiało pięknie - deckbuilding, plansza, ukryte frakcje, ale gramy też głównie na swój wynik. Wyszły z tego nudy. Kart jest mało, wychodzą w losowy sposób i może się zdarzyć, że dla jednej z frakcji wyjdą zdecydowanie lepsze. Nie ma miejsca i czasu na blef, szybko wiadomo kto gra dla której frakcji. Deckbuilding dosyć ubogi, sama rozgrywka żmudna. Bardzo chciałem polubić tę grę, niestety podczas rozgrywki głównie się irytowałem.
-
Mindbug (4) Zupełnie bez oczekiwań. Wiedziałem tylko, że dwuosobowa karcianka pojedynkowa, wydana bez zapowiedzi przez Portal i w której palce maczał Richard Garfield. Sama rozgrywka bez tytułowego twistu z możliwością przejęcia stworów przeciwnika byłaby żenująca i bez sensu. Twist jest, więc jest tylko nudno, losowo i bez zaangażowania. Zagraliśmy szybko dwie partie, bo po pierwszej myśleliśmy, że coś źle zrozumieliśmy albo trafiliśmy na dziwaczny układ kart. Nie miałem wrażenia, żeby któryś z nas zasłużył na swój wynik, po prostu karty zagrały i tyle. Gra jest bardzo szybka, ale i tak nie warta czasu.
-
W stronę Słońca (3) Myślałem, że po Mindbugu nie zagram tego dnia już większego kasztana, a jednak pojawiło się W Stronę Słońca. Bardzo lubię wykreślanki, a ta mechanicznie jest poprawna. Zmienne sposoby punktacji, system wyboru kształtów do rysowania (aktywny gracz wybiera kształt dla siebie i inny dla wszystkich przeciwników, blokując oba wybory w tej rundzie na później), wszystko wydaje się ok. Nie porywa, ale na uczciwą szóstkę zasługuje. Natomiast sam sposób rysowania jest pomyślany dramatycznie. Szybko na kartce przestajemy widzieć rzeczy, wpasowanie symboli jest problematyczne i wymaga zdecydowanie za dużo wygibasów umysłowych, jak na ciężar gry. To nie jest tak, że to tylko ja nie mam wyobraźnie przestrzennej - graliśmy we czwórkę i wszyscy byli podobnie zniesmaczeni. Uczciwą szósteczkę za mechanikę trzeba zatem podzielić na pół i stąd ocena.
Nowe dodatki:
-brak
Stali bywalcy:
- Super Fantasy Brawl, Astra, Terraformacja Marsa, Village Rails.
Powroty:
Android: Netrunner, Marvel Champions, Star Wars: Imperium Atakuje, Welcome to, Brian Boru: High King of Ireland, 51 Stan Master Set.
Wyróżnienia:
Nowość miesiąca: Nowości sporo, ale z jakością raczej kiepsko. Wygrywa zdecydowanie
Turbo za bycie susem w ewolucji pomysłów z Wielkiej Pętli.
Gra miesiąca: Tutaj z kolei bardzo ciężki wybór. Grana była m.in. Terraformacja Marsa, czyli moja ulubiona gra. Jeśli ograniczyć się tylko do gier, które powróciły na stół po długiej nieobecności, to nie będzie łatwiej. Marvel Champions jest w moim prywatnym top 10 i to moja ulubiona gra solo. Imperium Atakuje przez długi czas było w dziesiątce, a teraz mogę grać sam, dzięki fanowskiej aplikacji. Wyróżnienie trafia jednak do kolejnej gry z mojej prywatnej topki i jednocześnie najlepszej karcianki pojedynkowej na świecie, czyli
Android: Netrunner. Kupiłem zestaw od Nisei w zasadzie wyłącznie z nostalgii, żeby mieć to arcydzieło, którym jest Netrunner, w kolekcji, nie nastawiałem się na granie. Okazało się, że mam z kim pograć i autentycznie przygniotła mnie radość z tej gry - dawno nie miałem takiego uczucia, żeby gra zapierała mi dech w piersi
Rozczarowanie miesiąca: Mindbug i W Stronę Słońca to ewidentnie kasztany miesiąca, ale nie miałem w związku z nimi żadnych oczekiwań, więc wyróżnienie musi trafić gdzie indziej. Z drugiej strony
Campaign Trail nie jest grą złą, ale nie spełnił nawet 1/3 oczekiwań, które w stosunku do niego miałem. Zagram jeszcze jedną partię, bo przyjaciel jest ciekaw wariantu dwuosobowego, i będę wystawiał na sprzedaż.
Wydarzenie miesiąca: - Jeśli w danym miesiącu odbywa się Zgranhy Wawer, to ma dużą szansę na pojawienie się w tej rubryce. W styczniu nie tylko się odbył, ale też pierwszy raz od dawna byłem na nim od deski do deski. Świetna atmosfera, dużo grania, smaczna pizza z pobliskiego lokalu - czego chcieć więcej?
Wyzwania:
Nowa rubryka w moim comiesięcznym zestawieniu. Wraz z nowym rokiem chciałem sobie postawić jakieś planszówkowe cele. Przy moim sposobie grania wszelkie 10x10 są nierealne, ale wymyśliłem sobie dwie rzeczy, obie związane z trybem grania, na który mam największy wpływ - solo. Pierwsza to zaliczenie 100 rozgrywek solo w tym roku. Druga to zdejmowanie co miesiąc z półki co najmniej jedną grę kupioną konkretnie pod solo, która leży i się kurzy. Oba wyzwania udało się zacząć z przytupem:
Setka solo: 10/100 - w tym miesiącu 5x Marvel Champions, 4x Imperium Atakuje i 1x Campaign Trail
KonSOLOdacja kolekcji: 1/12 - w tym miesiącu rozegrąłem grę, która najkrócej leży na solowej kupce wstydu, ale władowałem w nią zdecydowanie najwięcej kasy, czyli Imperium Atakuje. Descent w świecie Gwiezdnych Wojen, które mnie jako wyznawcę Star Wars zachwycił, ale moją ekipę nie bardzo i lata temu kolekcja poleciała na sprzedaż. Teraz dzięki fanowskiej aplikacji mogę grać pełne, pudełkowe kampanie sam, więc powoli odkupuję to, co jeszcze po polsku można zdobyć i mam plan ogrywać ją ostro. W styczniu 4 partie, ale 3 to samouczek w aplikacji, więc kampanię dopiero co zacząłem.