Dostałem
Bitoku od najlepszej z żon, zagrałem sobie i pomyślałem, że się wypowiem, żeby może sprostować kilka rzeczy, bo niektórzy użytkownicy forum mają chyba trudności ze spójnym wyrażaniem myśli. Grą się szczególnie nie interesowałem wcześniej (bo i tak mam za dużo euro, bo po prostu jakoś nie wpadło na radar), ale przeczytałem parę postów z tego wątku i, eee... zwątpiłem
Ale do rzeczy.
Centralna mechanika nie jest szczególnie skomplikowana. To połączenie prostego hand managementu z odrobiną deckbuildingu oraz dice placementu. Trochę się to robi naprzemiennie (zagraj kartę, żeby odblokować kość - użyj kości, żeby wykonać akcję na planszy, mówiąc w uproszczeniu), ma to fajny flow i nieszczególnie odkrywcze, ale ciekawe twisty (kości są deterministyczne, ale ich wartość może spadać - trzeba dbać o to, by nie spadła za bardzo, bo od wartości zależy siła akcji). Działa to bardzo sprawnie, ma sens, oferuje ciekawe dylematy. Nie jest super mózgożerne, to zdecydowanie euro ze średniej półki.
Cała reszta tych rzekomo zbędnych mechanik to tak naprawdę minigierki w punktowanie.
Bitoku funkcjonalnie nie różni się wiele od tytułów typu
Trajan (w ogóle zbieżności z Feldem jest sporo): prosty, ale ciekawy centralny mechanizm, który służy do konkurowania w kilku minigierkach na planszy - kto robi to efektywniej, ten wygrywa. Jeśli ktoś lubi ten typ gry, to już teraz
Bitoku z czystym sercem polecam. Tę grę musiał robić fan Felda, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Przykładowo: cztery rundy z wymianą kart i żetonów co rundę, czyli taktyczne rzeźbienie z tego, co wychodzi; kilka niezależnych sposobów punktowania: set collection, przepychanie się na torach, realizacja kontraktów, punkty za rzeczy odkrywane z planszy, punkty nastukiwane w trakcie gry za zbyt wiele rzeczy, żeby je wymieniać.
Rings any bells? Naprawdę nie kumam, jak, dlaczego i po co cokolwiek z tego miałoby zostać wywalone. Cały urok tego rodzaju gier kryje się w ich otwartej naturze: trzeba robić wszystkiego po trochu, przy okazji - jeśli układ pozwoli - starając się wycisnąć maksa z jednej czy dwóch minigierek (znów Feld łeb wystawia). To nie jest gra strategiczna, te różne drogi punktowania są potrzebne właśnie dlatego, że się rzeźbi z losowego układu; gracz musi mieć możliwość "ucieczki" w coś innego, jeśli pewne elementy nie podchodzą mu tak, jakby sobie tego życzył. I tyle.
Dlatego, jeśli ktoś się tą grą jeszcze interesuje, radzę, żeby nie traktować poważnie narzekań, że przeładowana mechanikami, że za dużo elementów itepe itede, bo to są wierutne bzdury. Znów, jak to u Felda: mechanikę tłumaczy się 5 minut, a potem przez 15 co znaczy każdy żeton i jak się punktuje każdą gierkę. Mnie na żywo plansza nie przytłoczyła - jest kolorowo, ale ikonografia do bólu prosta i zrozumiała, co należy wymienić jako kolejną zaletę (nie zerkaliśmy do instrukcji ani razu). Warto przy okazji wspomnieć o świetnym skalowaniu z osobną planszą dedykowaną dla każdej liczby graczy - szacun. Nie jest to żadne planszówkowe odkrycie, tylko wariacja na temat znanych i lubianych mechanizmów, ale działająca sprawnie, maks 30 minut na gracza (my z żoną na luzie zejdziemy pewnie do 50 minut po ograniu). Jako fan dice placementu, bawiłem się świetnie. Regrywalność, znów, na poziomie Feldowym: będą wychodzić różne budynki, będą wychodzić różne żetony, za każdym razem troszkę inaczej trzeba będzie kombinować. Przyjemnie łechce szare komórki, niczego nie przepalając.
EDIT: W sumie po rewizji wątku stwierdzam, że najsensowniejszą opinię napisał Ryu w drugim poście - później można już było temat zamknąć