Mityczny Wiatr(6/10) – 11 partii(pór roku) wleciało. 5 rozegrałem, jako rolnik, 4 jako rzemieślniczka i 2 jako myśliwy. Grałem w 2os. Gra ma banalne zasady podstawowe, które są rozszerzane przez każdą z postaci. Myk mamy tutaj jak w Zatoce Kupców, gdzie w sumie każdy uzyskuje przedmioty na różne sposoby, tak tutaj wszystko rozbija się o kasę. Za kasę możemy kupować dodatkowych pracowników, surowce do wznoszenia nowych budowli i opłacać specyficzne dla postaci rzeczy. Gra nie ma celu. Ot fabularnie jesteśmy w nowym miejscu i mamy rozwinąć tutaj nową osadę, ale nic nas nie goni. Pory roku upływają a czy postawiliśmy cokolwiek ma marginalne znaczenie(czasem jakieś wydarzenie/karta przygody sprawdzi posiadanie, ale że te wchodzą losowo i w ciemno to nie sposób trafić). Jedyny cel na porę roku, jaki mamy, to losowy wymóg do osiągnięcia przez graczy nagradzany zwykle powiększeniem puli pracowników, kolejną kartą wymogu i czasem jakimś dodatkiem. Jak się nie uda, nic się nie stało i jedziemy dalej. Każda postać jest unikalna i wraz z nią dostajemy unikalne elementy oraz instrukcję. Farmerem bawimy się w patchworka na planszy, ale wycinamy, co jakiś czas sadzonki by zarobić szmal, myśliwy zbiera przedmioty i chodzi na wyprawy, gdzie posiadając odpowiedni ekwipunek może zdobyć potrzebne materiały do sprzedaży, a rzemieślniczka z kolei realizuje zamówienia poprzez ulepszanie swoich materiałów. Ogólnie mechaniki są banalne, ale potrzeba kilku tur by załapać, co się robi i w jakiej kolejności. Zasady raczej są klarowne. Gra jednak nie powoduje nigdy momentów zachwytu nad swoimi osiągnięciami. Nie mamy nic do przezwyciężenia, więc gra to takie pykadełko, które jest lżejsze niż Hervest Moon, w którego grałem jeszcze na GBC. Ogram resztę postaci i wysmażę recenzję w wątku z grą. Obstawiam połowę lipca, bo szybko idzie.
Salton Sea(7/10) – bardzo fajny mechanizm, gdzie karty z ulepszonymi akcjami bazowymi z planszetki są również pieniędzmi, którymi opłacamy niektóre z nich. Dodatkowo kasa jest w trzech nominałach(1,3,5) i oferuje tym lepsze akcje im większa wartość. Niestety wtedy mrozimy sobie tą kasę, więc może nie być nas stać na resztę, a bank nie wydaje reszty, więc gra potrafi nieźle zamulić nowych graczy i zrobić nam papkę z mózgu. Jak już się ogarniemy, to pętla w grze w sumie jest prosta. Bierzemy kontrakt na wiercenie, wiercimy w nim, zbieramy sól z poziomów, przez które się przewierciliśmy, a finalnie przemieniamy sól na inny zasób i albo sprzedajemy albo wypełniamy kontrakty. Do tego dochodzi zakup akcji jednej z firm i naprawa używanych maszyn. Jak zaplanujemy dobrze nasze akcje to tury biegną bardzo szybko, ale wystarczy gdzieś „zgubić” ulepszoną akcję przez wydanie jej w postaci kasy i cały misterny plan potrafi się rozejść. Przy pierwszej partii byłem zachwycony. Fajny mózgożer z ciekawym twistem. W drugiej partii niestety już się nudziłem, bo gra w sumie nie oferuje nic ponad to. Nie ma tu wielu opcji, każdy klepie to samo, tylko główne pytanie czy pójdzie bardziej w akcje, kontrakty czy technologie. Kontrakty dla mnie w tej grze to podstawa by mieć szansę na wygraną jak w Barrage. Nie robisz, to punktów z reszty rzeczy tylu nie ugrasz. Przyjemny tytuł, którego wytłumaczenie to 10min, a partię da się skończyć w 1.5h za pierwszym razem, więc polecam sprawdzić u kogoś.
boop.(6/10) – kotki na pierzynce. Jakie to słodkiej jeju jej….bleee. I widzę te wszystkie posty kociarzy spuszczających się i wrzucających fotki swoich kotów na tej grze. Nie wiem, psiarze nie mają tak nawalone w głowach, bo fotek z psami nie widuję tak często. Dobra, wtrącenie zaliczone to jedziemy z grą. A ta to odmiana kółka i krzyżyka, w którym to na większym obszarze możemy postawić małego kotka w swoim kolorze byle gdzie, ale z twistem, gdyż kotek odepchnie przylegające inne kotki o 1 pole(nawet nasze). Jak po odepchnięciu mamy linię 3 kotków w naszym kolorze to wymieniamy je na grubasy(pewnie dorosłe koty) i jak teraz uda nam się uzyskać linię z 3 z nich to wygrywamy. Gra ma jak widać banalne zasady, łapie się je w myk, ale ogranie przeciwnika wcale nie jest takie proste. Gra zachęca do wydawania dźwięków przy przesuwaniu innych kotów(boop!), co może spodobać się młodszej ekipie. Lekka i przyjemna gierka. Dla mnie tylko OK, więcej fanu miałem jednak przy Eter, gdzie dzieje się znacząco więcej i jest lekki chaos. Na plus też kołderka wykonana z materiału.
Ostoja(6/10) – jak napisałem w głównym wątku z grą. Mnie nie porwało. Działa. Jest ładna. Ma proste zasady, które łapiemy w mig i w sumie dla mnie to się niczym nie wyróżnia na tle innych abstraktów. Obecnie niepokonany pozostaje bazowy Azul, w którego od premiery ogrywam i wciąż nie znudził. Jak się jeszcze nie natrafiło na ładny abstrakt dla siebie, to Ostoja może wypełni tę dziurę.
Kutná Hora: The City of Silver(5/10) – zwykle natrafiam na średnie eura, które po jednej partii wypadają OK, ale nie są zwykle warte powrotu. Marudzę na zalew przeciętnych gier euro ze średniej półki złożoności i w końcu dostałem tytuł, który wypada poniżej dobrej gry. Jest całkowicie nijaki i nudny. A gimmick w sumie tylko wywołuje uczucie WTF względem zmian jakie wprowadza. Przed państwem Srebrne Miasto w Czechach. Nie mogę odmówić, że mechanika akcji na kartach mi się nie spodobała, ale wszystko jest takie proste, że aż nudne. Wybory są mdłe. A machanie taliami kart odpowiedzialnymi za ceny i symulowanie rynku jest po prostu dziwne. Rozum podpowiada, że zwiększanie liczby mieszkańców podbije ceny i to czasem się dzieje, a czasem wartość pozostaje ta sama a wręcz spada. Z kolei kolejne sklepy powinny cenę obniżać i tu też jest loteria. Nie wiem po co to udziwnienie, które powoduje wyłącznie to, że musimy grzecznie czekać na naszą kolejkę, gdyż od ceny często może zależeć co finalnie zrobimy. W grze operuje się wyłącznie kasą. Surowce kupujemy zawsze z rynku w momencie ich użycia do budowy i tyle. Grałem w 4os i dla mnie czekanie na swoją kolej trwało wieki jak na taki, mimo wszystko, prosty tytuł.
Pac-Man: The Board Game(6/10) – gra zawiera w sobie dwa moduły. Jeden to znane pewnie wszystkim Quoridor, gdzie przesuwamy swój pionek lub stawiamy mur w celu utrudnienia przeciwnikowi dojścia do naszej krawędzi. Daniem głównym jest jednak planszowa wersja PAC-Man, w której jeden gracz kieruje żółtą kulką a reszta duszkami(raczej 1vs1, bo kolejnych trzech graczy będzie ziewać). Pac-man ma zebrać 4 kulki rozsiane na mapie a duszki go zeżreć. Pac-man porusza się zawsze o 2 pola ortogonalnie a duszki o 1 chyba, że widzi w linii prostej Pac-mana to wtedy rusza się o 2. Pac-man po zeżarciu kulki ma dodatkowy ruch o 3, którym może usunąć z planszy duszki. Pac-man ma 3 życia na zebranie wszystkich kulek, w momencie skuchy restartujemy rozstawienie graczy. W sumie tyle. Gra nie jest wielkim wyzwaniem i wygląda, że pierwszą kulkę w rundzie Pac-man zawsze dorwie, więc wystarczy mu ugrać dwie kulki na jednym życiu by ogłosić sukces. Gra potrafi zamulić jak zaczniemy bawić się w kotka i myszkę. Było OK, ale więcej bym pograł Quoridor niż w główne danie z tego zestawu.
Virus!(5/10) – rozegrałem partyjkę z dzieciakami znajomych. Gra uber losowa. Wszystko to dzieło przypadku i tego kogo gracze głównie przyatakują. Szybka, lekka i głupkowata. Mnie raczej zmęczyła, znudziła i zirytowała, ale dzieciaki się dobrze bawiły. Naszym zadaniem jest wyłożenie 4 różnych części ciała. Jak mamy i są zdrowe to wygraliśmy. Przeciwnicy w tym czasie mogą nam jednak zarażać je wirusami, kraść i wymieniać, więc kolejne organy przechodzą z ręki do ręki. 3 karty na ręce, jedną zagrywamy albo wymieniamy ile chcemy kart na nowe. W sumie tyle z zasad. Reszta to czysty chaos i próba wygrania.
Weimar: The Fight for Democracy(-/10) – jedna partyjka jako czarni i raczej u mnie ostatnia. Poziom losowości mnie dobił, tym bardziej jak często i gęsto wyrzucałem 5 kośćmi wartości poniżej 5 co zapewniało mi tyle co nic z wybranych akcji. Wiłem się i biłem by wrzucić swój reżim na planszę i zawładnąć miastami a tym samym wygrać grę. Na PZ szans nie miałem. W sumie w całej talii miałem z 2 karty na punktacje, więc też za bardzo nie było czym tego nabijać, a kolejne punkty wpadają za każdy reżim, a że miałem ich przeważnie 0 no to szorowałem po dnie. Bardzo podobnie wypadają komuniści, którzy również walczą o zawładnięcie miast, ale mają do tego sporo więcej jednostek często pacyfikowanych przez kolejne dwie strony. Ostatnie strony to można by rzec partie próbujące utrzymać spokój w miastach jak i w senacie i wygrywające na punkty przez dobicie do ostatniej rundy(a dostają je za w sumie byle pierdnięcie). Grałem w wersję deluxe i była wykonana świetnie. Duża, czytelna i gruba plansza(podwójna), spore drewienka postaci i dobrze wykonane karty. Tutaj cud miód i poziom EGG. Niestety mechanika jak to w wojennych jest losowa i opiera się na rzucie k6. Im wyższy wynik tym lepiej nam akcja poszła przy czym 3 to zwykle nic się nie stało a dopiero wartości wyższe dają nam cokolwiek, przy czym często tylko 6 jest pożądanym przez nas wynikiem. Mimo kilku obszarów gry(miasta, senat i kawałek od dyskusji) to łapie się zasady w mig i zostaje tylko ogarnięcie jak tu utrudnić życie innym frakcjom oraz ogarnąć wpływ jednych na drugich. Ja ogólnie nie lubię, gdy cały misterny plan finalnie opiera się o rzut kostką a tutaj tak niestety jest. No jeszcze jest opcja, że ktoś zagra reakcję i nam po prostu uwali daną kartę. Mimo w sumie warzywienia przez moje beznadziejne rzuty przez ¾ partii to na sam koniec byłem o krok od zwycięstwa. Czy przez to nagle bawiłem się dobrze? Nope, stwierdziłem, że jest to głupia i losowa gra, która zmarnowała mi jakieś 4h życia xD Podkreślę, że podobne tytuły również mi nie siadają. Próbowałem z kilkoma i niestety, ale nie jestem w stanie się przekonać do kilkugodzinnego pvp, gdzie dla mnie to rzut kośćmi decyduje o wygranej i funie z rozgrywki(ciekawe, że SW:Rebelia pasuje xD).
POWROTY
Frostpunk: The Board Game(8/10) – udało się w końcu pokonać pierwszy scenariusz. Przystąpiłem do ogrywania kolejnych, ale wszędzie tylko dostałem wpierdziel. Scenariusze dają fajną różnorodność. Dają też nowe budynki czy technologie, a te pchają nasz rozwój w trochę inną stronę. Finalnie gry się pozbyłem z kolekcji. Wymaga stanowczo za dużo czasu oraz częstego ogrywania by mieć cień szansy na wygraną. Nie podoba mi się też brak momentów w grze, gdzie się odbijamy i możemy docenić nasze akcje. Gra nas gniecie nieustannie i jedyny laur to za wygranie scenariusza. Więcej opisałem w wątku z grą. Dla mnie to jest bardzo dobry tytuł wart zapoznania, ale po 10 partiach czułem się wymęczony i w tym czasie jednak wolałbym odpalić inny tytuł pod solo.
Oathsworn: Into the Deepwood(4/10) – uff, koniec moich męczarni. Udało się dobrnąć do końca kampanii. Gra pięknie spadała w mojej ocenie. Od mocnej 8 gra od 8 scenariusza zaczęła spadać i spadać. Misje stały się powtarzalne. Loot prawie nic nie zmieniał. Rozwój postaci w sumie stanął. A sporo bossów nagle zaczęło powracać, a unikalni zbytnio przypominać innych. Pełny opis w wątku z grą, ale jak to ktoś podsumował, może i moje argumenty mają sens, ale on siada, gra i mu się podoba, więc…po co w ogóle cokolwiek argumentować xD
Jungle Speed(8/10) – złota łopata w tym roku idzie tutaj. Ostatnia partia była wiele lat temu i gra wciąż bawi tak starszych jak i młody narybek. Od razu wskoczyło kilka partii. Na moje szczęście refleks zachowałem i dałem wszystkim popalić

Clinic: Deluxe Edition(9/10) – pierwszy raz zagrałem z modułami z dodatków używając zestawienia z księgi kampanii i jak to wywraca pięknie grę. Triage, który wrzuca nam losowy poziom chorych. Kobiety w ciąży do gnojenia pierwszego gracza. Satelity do wyciskania większej kasy z chorych oraz doktorów, którzy dla odmiany lvl, gdy kogoś wyleczą. Bardzo ciężko było w partii ugrać większą liczbę pacjentów przez bardzo niską liczbę lekarzy wpadających do uniwersytetu przez ciężarne. Z kolei co z tego, że mamy lekarzy jak losujemy ciągle choroby odległe od specjalizacji naszych. Ach, ciężko było zarobić sensowny szmal. Jeden kolega przez pierwsze 3 rundy bardzo biedował i był na skraju bankructwa. Ja z drugim przeciwnikiem staraliśmy się pociągnąć partię i tutaj decydujący był moment przejęcia dwóch krytycznie chorych przez kolegę. Wygenerował na tym prawie 100 dolców, co skutecznie napędziło mu silnik na kolejne rundy. Gra wyglądała inaczej od podstawki co mnie ucieszyło. Jak moduły będą tak ostro wpływać na grę to jestem bardzo na tak. Moduły są proste, ale jak będą tyle mieszać to mam tutaj grę na wiele lat.
1849: The Game of Sicilian Railways(9/10) – rekordowo krótka partia, która zakończyła się w 2h rozbiciem banku. Były dwa train rushe, które przerzedziły portfele graczy, ale finalnie nikt nie zbankrutował. Była opcja za to na uwalenie jednej spółki, ale gracz ją posiadający był na szarym końcu, więc odpuściliśmy mu.
The Great Zimbabwe(10/10) – uwielbiam ten tytuł. Tym razem partyjka 3os, w której starałem się dobrać boga na samym końcu. Chciałem ugrać sporo na budowie budynków, dzięki specjaliście od tego, ale kolega, który wybrał boga dającego tylko 1VP od nowych technologii mógł je brać na luzie czym mnie upupił. Błędem po mojej stronie było odpuszczenie by jeden z graczy miał budynki pierwszego i drugiego poziomu jednego typu przez co mógł sam sobie płacić i rozwijać monumenty. Finalnie gra zakończyła się w bardzo ciekawym momencie. Jeden z gracz był punkt od wygranej, ja jakieś 11. W licytacji kolega miał znaczącą przewagę kasy, ale nie doliczył, że pyknięcie tylu bydła by nikt go nie przebił dałoby mu zwycięstwo. Ja z kolei spokojnie wyciągnąłem trochę „kasy” i finalnie zagrałem va bank. Udało się, ugrałem 15PZ i do tego zjadłem większość surowców z planszy tym samym zapewniając sobie zwycięstwo. Z przyjemnością zagram znowu…zawsze

Nowość miesiąca: Mityczny Wiatr
Powrót miesiąca: The Great Zimbabwe
Gra miesiąca: Clinic: Deluxe Edition
Postanowienia na kolejny miesiąc: Dokończyć ogrywanie Mitycznego Wiatru i odpalić kolejną kampanię. Chciałbym wrócić do ogrywania High Frontiera i zwiększyć liczbę partii w 18XX.
Postanowienia noworoczne: