Eh... widzę, że niezłe emocje H.-T. wywołuje... dla równowagi powiem, że czułem się zawiedziony (i nie tylko ja) nie widząc Jaxa, który się wszak zapowiadał... zawiedziony przez obsługę zawiodłeś współgraczy
Czyjeś pytanie, czy na Polibudę wolno wnosić rowery, wynikało chyba z podejrzeń, że sądząc z Twej złości, Jax, wygląda na to, że zamierzasz chodzić tylko tam, gdzie można wjechać rowerem do środka lokalu

Reasumując, sądzę, że zmianę miejsca można rozważyć, ale nie ma co nadmiernie psuć sobie krwi. Ja np. po paru minutach starań zdołałem zamówić coś ciepłego - a potem nawet nawiązać ludzki kontakt z dziewczyną tam pracującą. - Zawodowo kraja ciała (żywe i umarłe)
Jeszcze odpowiedź na pytanie - była poza nami spora grupa ludzi (koło 5), ktorzy jednak p chwili się zmyli. Chyba poszli grać gdzieś indziej, bo znikli i gdyśmy chcieli ich dokooptować do czegoś kolejnego, to się okazało, że po Chaosie nie został po nich ślad
Co do gier - dziękuję ludziom za spokojne wprowadzenie mnie w Chaos... Hm... byłem drugi (fartem), za Zephyrem, który bogiem-mordercą dokręcił kołem do końca. Co do samej gry, mam mieszane uczucia - pewnie nauczenie się kart (niewielu) bardzo pogłębia spojrzenie, ale... gra się przyjemnie (choć stresująco,bo słoneczka łatwo się łamią

), ale zarazem za dużo chaosu (nomen omen), jak na grę bądź co bądź strategiczną. Mnie akurat tu dopada ten syndrom, co niektórych przy Small World: że niby główkowanie, ale możemy dostać wielkie hop (w górę lub dół) od losu...
Później namówiłem ekipę na Kabale und Hiebe (już tylko w męskim gronie...) Reakcje graczy były... żywiołowe. Mi się wydaje, że przegrałem (sromotnie

) przez swe błędy, natomiast Zephyr strasznie się wkurzył swym zwycięstwem, bo starał sę grać kompletnie od czapy... taka klątwa

No cóż... ja tam uważam, że mniej wkurzają tańce z losem w czymś takim, niż w grach "strategicznych". Choc będę się upierał, że wyczucie tu można mieć...
Na koniec z samym Zephyrem YINSH, część GIPF, czyli Argh Hrmph

Polega z grubsza na układaniu (na przecinających się liniach) swoich pól za pomocą pionków, którymi jednocześnie blokujemy układy przeciwników. Przy tym owe układane pola mogą łatwo zmienić przynależność

Zaczynałem już wtedy źle się czuć (patrz uwaga końcowa), więc w pierwszej partii byłem niczym mała dziewczynka stająca z pluszowym misiem przed rozpędzonym tirem... W drugiej (niedokończonej) zdołałem już uwikłać się z Z. w całą serię powiązanych ze sobą klinczów

(choć jeden świetny ruch mi doradził

) Z. traktuje grę jako ciekawostkę, twierdząc, że każdy ruch tak zmienia sytuację, że nie daje się objąć umysłem możliwych kombinacji. Ja bym powiedział, że ze względu na tę wielką ilość trzeba chyba myśleć głównie na dwa-trzy ruchy naprzód. To jest trudne, ale możliwe, na nieco podobnej zasadzie, jak w szachach - każdy ruch może otwierać nowe linie ataku, ale też dawać gdzieś przeciwnikowi dostęp w mniejszej liczbie ruchów, niż nam, więc ryzyko niemiłych niespodzianek duże. Plus ogłne podeście strategiczne, - być raczej po zewnętrznych, no i oczywiście tam, gdzie naraz wiele linii kontrolujemy. Ku pewnemu zdziwieniu Z.

podobało mi się. To trochę jak żonglowanie przepływem energii, te abstrakcyjne układy przestrzenne... Z drugiej strony, mam tu podobny zarzut, co w szachach - łatwo popaść w żmudne liczenie, gdzie sprawność i szybkość zestawiania opcji liczą się bardziej, niż umysłowa intuicja, "błysk geniuszu", kóry cenię w grach. Jednak z drugiej strony, właśnie ze względu na nieprzewidywalnosć sytuacji po kilku ruchach, tej żmudnosci w Yinsch za bardzo się nie czuje... Chętnie zagram jeszcze raz...
Uwaga końcowa: nie czułem, że siedzenie plecami do drzwi (dano nam stolik przy otwartych odrzwiach!) aż tak mnie załatwi... ale dziś jestem chory

Próba mordu

Czy ew. następny lokal mógłby nie być lodowaty???