Raport pospotkaniowy czyli działo się działo.
Ktoś kiedyś bodajże Markus narzekał że brakuje mu sprawozdań z tego co działo się na poternie – najlepiej w formie jakiegoś bitewnego raportu. Tylko jak tu u licha pisać raporty z kilku gier na raz toczących się jeśli bierze się udział w najwyżej ¼ wszystkich rozgrywek wieczoru a to i przy dobrych wiatrach. No ale nic jako słowo się rzekło spróbowałem coś sklecić.
Dzień zapowiadał nadchodzącą tragedię, Czarne chmury zasnuły niebo i się zaczęło. Ulewa, mało powiedzieć oberwanie chmury zamieniły Błękitnego Groma w niebieską łódź podwodną która wesoło terkocząc wspięła się na poziom placu na fortach. Tu czekała na mnie cywilizacja: Przywieźli ubikację!!! Wreszcie po takim czasie dorobiliśmy się luksusów cywilizacji!! Było co prawda trochę problemów z ustawieniem i odpowiednim zamknięciem ale co to dla nas.
Kiedy skończyła się akcja podnośnik do poterny spłynęły – dobre słowo – pierwsze indywidua spragnione rozrywki intelektualnej. Cóż było robić fioletowa torba ujawniła swoją zawartość. Na pierwszy ogień poszedł battletech –jakby na to nie patrzeć jest to też w końcu planszówka
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Ponieważ kilka osób przygotowuje się do rozegrania kampanii od ponad trzech tygodni urządzam wszystkim chętnym szkółkę przetrwania pod tytułem: „co twoja maszyna potrafi zrobić na polu walki i dla czego tak szybko zginąłeś”
Dzisiejszy odcinek nosił tytuł – „Wola i determinacja jako najlepszy sprzymierzeniec szaleńca”. Jednym słowem łomot taktyczny. Z jednej strony 3 wielkie nieruchawe 100 tonowe mechy którymi nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien atakować w dodatku w niesprzyjającym terenie kontra wesoła gromadka 5 maszyn o identycznym tonażu łącznym. Wstrząsająca lekcja na temat tego co potrafią zrobić wkurzone wieżowce. Kiedy opadł kurz okazało się iż do poterny dotarły następne osoby i można uruchomić kolejny stół – Ponieważ byłem jeszcze zajęty wykładami za pomocą dział o stanowczo dużym kalibrze wysłałem nowo przybyłym drogą lotniczą Wings of war (Galakta) Jak stwierdził wywiad radiowy (czułe ucho) po kilku minutach na niebie zaroiło się o namiotów napędzanych maszynami do szycia a o stopniu podobania się świadczyło dobiegające co chwila rytmiczne TATATATATATA!!!! Karabinów maszynowych i TERTERTER... silników. Uspokojony tym objawem entuzjazmu lotniczego powróciłem do wykładania moim doszłym już studentom wykładów za pomocą amunicji dalekiego zasięgu.
Latające etażerki mają jednak to do siebie iż jakoś tak szybko spadają wiec drugi stół jakoś szybko przyziemił przy nieśmiertelnych Osadnikach. A my tymczasem dalej .. Tu magnetyk tam molekuł czasem ktoś wybuchnie czasem ktoś się poobija a w poternie ludzie zaczęli się zagęszczać i cóż było robić? Zakończyłem wykład posyłając uczniów do piachu, jeszcze tylko krótkie omówienie błędów i wniosków do przemyślenia podpierając się najnowszą technologią (nie ma to jak laserowy wskaźnik – rzecz nie do zastąpienia dla leniwego wykładowcy) i uruchomiliśmy trzeci stół. Tym razem rozpoczęliśmy wyprawę z Markiem Polem po jakiś zadupiach. Piachu wszędzie, dromadery uciskają siedzenia, wszędzie walają się jakieś worki. Do tego jeszcze Przewodnicy coś tak dziwnie przebąkują o jakimś synu Ladena... Nie uwierzycie ale nasi są wszędzie. Normalnie coś za serce ściska gdy widzi się gdzieś w Kalkucie trzy paskowe skrzynie – jeszcze tylko białego napisu brakuje. Marko Polo jako gra dość ciekawa i szybka – trzeba będzie jeszcze raz zagrać. Tym czasem z sąsiedniego stołu doleciały nieludzkie jęki. W sumie racja iż nieludzkie bo rozpoczęło się polowanie na wampiura w zaborowej Polsce – trzeba przyznać iż Fury of Dracula jest nieomal identyczny do polskiego wampira albo raczej na odwrót. Konkluzja trzeba będzie go trochę poprawić i nawet da się grać a klimat jest milutki. My tu tymczasem oko na jakiś osikowych kołkach zawiesiliśmy a pod oknem moi studenci wzięli się za zadanie domowe i znowu w powietrzu latał ołów. W tak zwanym międzyczasie nasza ulubiona pizzeria dowiozła wyżerkę wiec zrobiliśmy kilka minut przerwy na konsumpcję gorącego towaru po czym wróciliśmy do gry. Dzień (a właściwie noc) zakończyliśmy kilkoma pojedynkami nad okopami pierwszej wojny światowej. Imellman rządzi trzeba przyznać. No i prześliczne Sopwitch Camele z ich naturalnym ostrym skrętem w prawo – niech nikt o zdrowych zmysłach nie próbuje skręcać nimi w lewo!!!
Dzień zakończyliśmy koło pierwszej nad ranem – a zaczęliśmy o 17.00 po czym Błękitny Grom – tym razem w wersji naziemnej odwiózł cześć uczestników na zasłużony odpoczynek...
UFFF skończyłem ...