Wczorajszy poniedziałek można chyba uznać za oficjalne rozpoczęcie sezonu klubowego w Chwili. Sporo grupka graczy umówiła się na miejscu na 13:00, Tytusa udało się wydzwonić i wybłagać, by przyszedł już około 13:45, więc podzieliliśmy się (nie bez przygód, dzięki wiecznym kombinacjom staszka) na cztery stoliki i około 14:00 ruszyło tłumaczenie zasad i granie.
Ja na dobry początek usiadłem z
twilightem do szybciutkiej partyjki ślicznie wydanej gry logicznej opartej na grze w kropki, czyli
Castellan. Ten błyskawiczny tytulik Steven Jackson Games z zeszłorocznego Essen wydaje się być banalny, ale jeśli porządnie zastanowimy się nad swoimi ruchami (i weźmiemy na klatę losowość wynikającą z kart), może być naprawdę interesującym fillerem.
Po chwili dołączył do nas
zephyr, wytłumaczyłem
Shipyard (a właściwie Lodenice, bo graliśmy w czeskie wydanie
) i ruszyły z hukiem nasze stocznie. Gra płynęła sprawnie i bez przestojów, każdy miał inny koncept na wygraną, a najlepiej zrealizował go twilight, wyciągając kosmiczne ponad sto punktów (ok 120?). Pomogły mu w tym dwa cele - na liczbę statków i na śruby. Zephyr wyciągnął ponad dziewięćdziesiąt (94?) a ja 67. No cóż, siadając w takim składzie do optymalizacyjnej gry ekonomicznej nie mogłem spodziewać się niczego innego
Gra potwierdziła dla mnie swoją klasę i staje się potencjalnym hitem najbliższych miesięcy w moim domu.
Następnie nastąpiło drobne przetasowanie i razem z
Keleno,
Sir-Lotharem i
Cinem usiedliśmy do
Templar: The Secret Treasure. Jest to kolejny hit Queen Games z tegorocznego Essen, bardzo fajnie wydany. W grze wcielamy się w templariuszy, starających się za wszelką cenę ukryć skarby w pewnym klasztorze. Musimy robić to szybko i efektywnie, by nie dowiedział się o tym opat klasztoru i by ukryć ich więcej niż cała reszta graczy i zdobyć uznanie naszych przełożonych. Gra sprowadza się do zarządzania krótką, dziesięciokartową ręką i skutecznym rozpraszaniu swoich zasobów po planszy. Fajny, ciekawy tytuł, może nawet rodzinny, ale tak na 12+, bo zachodzi jednak dość dużo negatywnej interakcji.
Kolejnym tytułem, który odpaliliśmy w tym samym gronie było
Tobago, chyba najfajniejsza z lekkich gier, w które wczoraj zagrałem. Pięknie wydana (ma nawet kamienne posążki z Wysp Wielkanocnych!), z bardzo ciekawym mechanizmem. Otóż w grze staramy się odkryć skarby i dostać w związku z tym nagrodę. Jednak by odnaleźć skarb, dorzucamy co chwila nowe wskazówki, wyjaśniające, gdzie leży, tworząc tak naprawdę zagadkę, a nie rozwiązując ją od początku. Polecam, bardzo fajny tytuł, pewno sprawdzi się też do gry z dziećmi, jeśli odrzucić dwie karty klątw. WRS ogarnia właśnie zakup zbiorowy z Niemiec, może ktoś się chcieć podłączyć:
http://www.gry-planszowe.pl/forum/viewt ... 55&t=27421
Następnie, już około 20:00, Cin wyciągnął
Fist of Dragonstones, starawą grę licytacji zamkniętej pięści. Tytuł prosty, ładne karty, drewniane żetoniki monet i... nuda. Gra nam się dłużyła, nikt nie mógł osiągnąć przewagi, choć wreszcie udało się to
Keleno, prowadzącej zresztą od początku. Zwycięstwo w pełni zasłużone, ale przyjemniej by było, gdyby nadeszło ze dwie rundy wcześniej. Z takich gier zdecydowanie wolę
1655: Habemus Papam.
Zrobiło się późno, zostaliśmy z Cinem sami przy stoliku i dzięki uprzejmości Jaxa zagraliśmy dwuosobową partyjkę
Tash-Kalar, taktycznej gry konfrontacyjnej Vlaady Chwatila z Essen. Nie wiem, jak odbiór Cina, który zresztą wygrał, ale moim zdaniem ta gra potwierdza swoją klasę. Podobna do Neuroshimy czy
The Duke, ale z pewnym powiewem świeżości. Jak ktoś do tego lubimy klimaty M:tG albo generalnie fantasy, to powinno mu bardzo podejść.
Dzięki raz jeszcze wielkie dla wszystkich przybyłych Chwilowiczów, dzięki wielkie dla Tytusa, który wpuścił nas wcześniej, pozdrowienia dla wszystkich nieobecnych i do zobaczenia w poniedziałek!