Myślę, że niejeden wyjadacz zniechęcił wielu początkujących graczy do co-opów (półcoopów nie liczę). Syndrom lidera nie pojawi się wtedy, gdy wyjadacz jest graczem dojrzałym i świadomym; gdy zdaje sobie sprawę, że silne przywództwo psuje zabawę innym. Jeśli mimo to ów wyjadacz z pełną premedytacją wciąż mówi innym, co mają robić, to psuje opinię całemu gatunkowi. Ergo taki gracz jest godny najwyższego potępienia! Dobry wyjadacz to taki, który pokazuje dostępne narzędzia i objaśnia, jak można ich używać - nie powinien jednak wskazywać rozwiązań, nawet jeśli są oczywiste w danej sytuacji. W co-opach moim zdaniem nie chodzi stricte o zwycięstwo, ale o stworzenie atmosfery współpracy i jedności. O wspólne przeżywanie przygód, o zbliżenie emocjonalne. Chodzi o dostarczenie określonego zestawu doświadczeń. Zwycięstwo owszem, jest miłe, ale porażka nie musi oznaczać straconego czasu, jeśli gra po prostu jest dobra, jeśli wszyscy czują bluesa. Reasumując: syndrom lidera jest syndromem człowieka, który wykorzystuje pole nie opisane ścisłymi regułami. W niektórych grach ten problem jest większy, w innych mniejszy. Np. w Robinsonie rzadko kiedy coś wydaje się zupełnie oczywiste, bo gra ma wiele elementów losowych i wiele rzeczy jest do zrobienia; grze na pewno pomaga fakt, że mechanika bardzo dobrze współgra z tematem, czyli np. za brak schronienia każdy dostaje jedną ranę - jest zupełnie logiczne, że od siedzenia na gołej ziemi można dostać wilka, prawda? Poza tym zawsze przydatna jest reguła, że nie ma podziału na tury graczy, a jedynie na rundy rozgrywki i ich fazy. Sądzę, że w przypadku co-opów warto na początku każdej partii poprosić wszystkich doświadczonych graczy, by stworzyli dobrą atmosferę i nie zaszczuwali żółtodziobów tekstami "No co ty robisz!? Przecież musisz pojechać tutaj, bo inaczej zginiesz!!! Myślisz, chłopie?
![Obrazek](http://forums.cdprojektred.com/images/smilies/ipb/wallbash.gif)
".