Krotka relacja z wczorajszego spotkania:
Bylem w Szafie dosyc wczesnie, w oczekiwaniu na innych zamowilem sobie sok pomidorowy, ktory dostalem z tabasco, sola i pieprzem - bardzo polecam
![Smile :-)](./images/smilies/icon_smile.gif)
. Potem pojawil sie Andrzej i za chwile Parak. We 3 usiedlismy do szybkiej gierki Reinera Knizia
High Society. Musze przyznac, ze po przeczytaniu zasad (juz dosyc dawno temu) bylem bardzo sceptycznie nastawiony do tego tytulu. HS to bardzo prosta gra licytacyjna, w stylu For Sale, jednak troche bardziej taktyczna, poniewaz licytacja jest jawna. W prostych, eleganckich zasadach, ktore tlumaczy sie 2 minuty, zawarta jest ku mojemu zaskoczeniu bardzo sympatyczna gra, emocjonujaca i wcale nie taka prosta. Polecam sprobowac, mi podoba sie duzo bardziej niz For Sale jako licytacyjny przerywnik.
Zagralismy 2 czy 3 szybkie partyjki, w czasie ktorych w Szafie pojawily sie kolejne osoby. Wyciagnalem wtedy na stol najglupsza gre pod sloncem -
Halli Galli ![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
To cos jak Jungle Speed - wykladamy w koleczko karty (identycznie jak w JS) z owocami (na karcie jest od 1 do 5 owocow danego rodzaju). Gdy na stole pojawi sie 5 owocow (dokladnie 5, nie mniej nie wiecej), kazdy z graczy stara sie jak najszybciej walnac w dzwonek, ktory stoi na srodku. Jest to taki malu dzwonek hotelowy, uderzany od gory, ktory wydaje okropny, wysoki dzwiek, przeszywajacy uszy. Gra glupia a wesola, jednak wysoce nieznosna dla otoczenia.
Gdy zebralo sie 8 osob, przyszedl czas na
Pitchcar Mini. W kwalifikacjach zdobylem Pole Position 10 ruchami, przez pierwsze okrazenie bylem ostro z przodu. Niestety, zatrzymal mnie zakret smierci (zakret bez bandy) i na prowadzenie wysunal sie Andrzej, ktorego juz nie udalo mi sie do konca gry dogonic (chociaz byly momenty, ze bylem blisko). Udalo mi sie na szczescie obronic druga pozycje przez zakusami CD Jacka, ktorego oddech czulem na plecach.
W miedzyczasie znow ktos sie pojawil, wiec podzielilismy sie na 2 grupy, z ktorych nasza piatka wziela na warsztat tegorocznego laureata Spiel des Jahres -
Zooloretto. Gra polega na takim zbieraniu zwierzakow, aby miec ich jak najwiecej na swoich wybiegach a jak najmniej w swoim "schronie" (coz za nazwa). Mechanika prosta i szybka, do wyjasnienia w 5 minut. Sama gra mnie raczej rozczarowala - chociaz mowie to po 2 rozgrywkach. Po pierwsze kolorowe, pstrokate plansze bardzo utrudniaja kontrolowanie tego, co kto ma w swoim schronie i co zbiera - zdarza sie czesto, ze zupelnie nieswiadomie ulozy sie komus na "ciezarowce" taki zestaw, jakiego wlasnie potrzebuje. Po drugie w grze jest teoretycznie element handlu - mozna kupowac zwierzaki od innych graczy, jednak jest to w wiekszosci przypadkow nieoplacalne - kosztuje na tyle duzo, ze rzadko ktos moze sobie na ten luksus pozwolic. Branie wiec zwierzatek dla innych graczy z mysla o ich sprzedazy, raczej mija sie z celem. Generalnie w grze jest bardzo malo kasy - przez co wiekszosc akcji sprowadza sie do zapelniania ciezarowek. Podsumowujac, tytul dosyc sympatyczny, ale zupelnie nie dla mnie.
Po Zooloretto ruszylismy na podboj Marsa w
Mission: Red Planet. Nikt z nas nie gral w te gre wczesniej, ja czytalem zasady dawno temu, wiec musialem je sobie szybko przejrzec. Okazaly sie bardzo proste i intuicyjne - w sumie sprowadzaja sie do "wybierz postac; uzyj jej zdolnosci; statki, ktore wylecialy, laduja na Marsie". Dosyc dziwna territory control, w ktorej tylko gracz z pierwszym miejscem punktuje (w innych tytulach zwykle punktuje tez gracz drugi, czasem i trzeci), z wyborem postaci odrobine przypominajacym Cytadele. Jak to w territory control - najwieksza wada jest to, ze wiekszy wplyw na rozgrywke maja poczynania innych graczy niz Twoje. Jezeli wszyscy beda rzucali sie na regiony, ktore sobie upatrzyles, to nie ma raczej szansy na zwyciestwo. Plusem jest duza dynamika rozgrywki i ogolnie krotki czas gry, sliczne wydanie i dosyc ciekawe reguly. Gralo mi sie bardzo fajnie, niestety na koniec tajna karta Discovery popsula moje szyki i odebrala mi zwyciestwo. Na razie brak jednoznacznej oceny z mojej strony - musze jeszcze pograc.
W miedzyczasie wciaz pojawialy sie nowe osoby (wczoraj byl prawdziwy boom nowych twarzy) a Marcus wyciagnal
Tygrys i Eufrat, jedna z moich dwoch ulubionych gier. Zagralismy we 4 - ja, Andrzej i dwoch kolegow, ktorych imion niestety nie pamietam... Wiekszosc graczy byla poczatkujaca, Andrzej, ktory jako jedyny poza mna gral wczesniej, wykrwawial sie w wyniszczajacych go bitwach. Nie zostal zbudowany zaden monument, ciagle toczyly sie jakies podjazdy i wojny. Ja nie angazowalem sie w zaden konflikt, w ktorym nie mialem gwarancji wygranej, wobec czego wygralem z lekka przewaga.
Tym optymistycznym akcentem zakonczylismy wtorkowy wieczor. Cafe Szafa sprawdza sie bardzo fajnie - sympatyczna obsluga, wygodne pufy i stoly. Przy wiekszej liczbie osob mozna spokojnie rozsiasc sie na dwoch poziomach - ogolnie, swietnie ze udalo nam sie tak szybko znalezc tak dobre miejsce - i do zobaczenia za tydzien!
A powiedzcie mi, czy jest sens, żebym brał taką grę jak Bonaparte? Zagra w to ktoś ze mną? Czy raczej na spotkaniach królują krótkie gierki?
W zasadzie zadna gra na spotkaniach w Szafie nie przekracza 2 godzin, wiec z Bonaparte bedzie raczej ciezko. Z drugiej strony, w Puerto czasami pojawial sie Warrior Knights czy Gra o Tron, wiec jednak mozna. Na tak dlugie gry lepiej jednak umawiac sie w domu - zawsze prosciej bedzie Ci znalezc wspolgraczy, z ktorymi sie umowisz na gre.