sqb1978 pisze:Natomiast interakcja w Osadnikach od początku mi zgrzytała. Do tego jej pasjansowatość: ciężko poczuć, że gra się z kimś do momentu plądrowania. Każdy jest zatopiony w swoich kartach i wyliczaniu kombosów. A kiedy już do tej interakcji dojdzie, to jest ona zbyt drastyczna i mocno irytuje (czytaj "cały misterny plan w p...").
W Dziedzictwie interakcja jest typowo worker-placementowa, czyli podbieranie sobie kart i akcji.
Nie wiem, czy koledze jeszcze potrzebne opinie, ale że nie zgadzam się z powyższą opinią, to wyrażę swoje zdanie.
W obu grach interakcja jest niewielka i w obu może być bardzo bolesna, bo runda wymaga przemyślanych ruchów i solidnego liczenia zasobów. Zatem każda obca ingerencja może być bardzo bolesna. Ale...
Po pierwsze - liczba zasobów, jakimi operujemy oraz liczba akcji, jakie wykonujemy w jednej rundzie, sprawia, że w Dziedzictwie jakiekolwiek ataki na drugiego gracza grożą ZUPEŁNYM pozbawieniem go szans na wykonanie sensownych ruchów. Nie zdarza się to często, ale np. wywalenie choćby jednej karty z ręki przeciwnikowi, skutecznie zablokuje mu jakiekolwiek pole do dalszego manewru. Tu nie ma kół ratunkowych w postaci spalenia karty z ręki, tu trzeba grać tym, co zostało.
Po drugie - w grze na więcej niż dwóch taka ingerencja może być wyjątkowo niesprawiedliwa. Ten, kto jest ofiarą ataku, wyłącznie traci.
Po trzecie - interakcja z kart (o której piszę, nie zaś o zajmowaniu miejsc) może być nieprzewidywalna tzn. najczęściej dostęp do niej ma ten, kto miał farta w dociągu.
Po czwarte - w Osadników można grać bez ataków i jest to nadal pełnoprawna rozgrywka. W Dziedzictwie raczej nikt nie będzie unikał interakcji, skoro ma taką możliwość i najczęściej jest to najlepsza możliwość.
Temat poronień jest nieciekawy, ale nie przeszkadza mojej żonie grać. Tyle że ona nie poluje na śmierć dziecka, a ja często staram się trafić z taką akcją.
Lubimy obie gry, ale wolimy Osadników.
Aha, solo ciekawsi Osadnicy.