Mniej lub bardziej o wrażeniach pisałem już gdzieś w komentarzach do innych postów. Teraz jeszcze krótko wrażenia z poszczególnych gier. Choć jeszcze jedno:
jax pisze:Nie chcialbym tu robic wyliczanek zeby kogos nie pominac, ale musze, po prostu musze wspomniec przynajmniej o dwu osobach: przesympatycznym i bardzo goscinnym
Alu (wielkie dzieki!) i rownie fantastycznym Wojtku -
wc. Pobyt w domku Ala z wc i z ekipa krakowska i granie do poznej nocy to bylo tez dokladnie to o co chodzilo.
Super robote odwalala ekipa w pomaranczowych koszulkach (Multi, korzen i Goor, no i oczywiscie trzewik

).
podpisuje się pod tym!
Jeszcze w pociągu zagrałem w :
Blefuj
Myślałem, że ta gra mnie już nie zaskoczy. A jednak! W naszej partii (Ja_n, Jax, Stalker i ja) wszyscy mieli minimum jedną trójkę tych samych zwierząt i resztkę kart na ręku. Wbrew pozorom było śmiesznie

Tylko Blefuj to nie tylko śmiech. Może być i bardzo zacięta partia.
Once Upon a time
Jax stwierdził, że im więcej w to gra tym jest mu łatwiej i tym bardziej mu się podoba. A u mnie było na odwrót. Pierwsza partia super. W drugiej jakoś trudniej mi się układało opowieść, szczególnie, że karty się trochę powtarzały. A w trzeciej grze totalnie się zablokowałem i właściwie ciągnąłem tylko karty. Nie wiem, czy to przez to, że zamiast odsypiać tydzień, wstałem rano, by zdążyć na pociąg? A może po prostu nie umiem opowiadać bajek

W sumie za czasów RPGowych kilka sesji w których mistrzowałem było tragicznych.
Na pewno bardzo oryginalny tytuł. Wymaga kreatywności. Chętnie zagram jeszcze raz, ale jedna partia na dzień mi by starczyła.
Juz na Pionku na pierwszy ogień poszedł
Darjeeling
Chodzimy zbieramy skrzynie w różnych kolorach. Jak nam nie pasują te obok nas, to możemy zapłacić punktami zwycięstwa by przejść gdzieś dalej. Możemy też wysyłać skrzynie. Im później inni gracze będą wysyłać swoje skrzynie, tym więcej punktów zdobędziemy. Im więcej było wysyłek w innym kolorze niż tym, który my wywyłamy tym więcej dodatkowych punktów.
Wszystko fajnie, pochylnia i spychanie się przy mnożniku na punkty zwycięstwa fajne. Nie kojarzy mi się z inną grą. A jednak gra mnie jakoś nie porwała. Tylko nie wiem zupełnie dlaczego. Nie widzę konkretnej wady. Może to przez to, że gra jest totalnie abstrakcyjna, a ja lubię herbatę

no i przy grze piliśmy sok pomarańczowy, a no i byliśmy zajęci wybraniem pizzy

zagrałbym jeszcze raz
Brawl
Trzewiku czekam na polską wersję! Ta gra mnie cały czas fascynuję. Pierwsza gra real time w jaką zagrałem i cały czas najlepsza. Rozegrałem 2 partyjki z Natanielem. W pierwszej był remis, w drugiej Nataniel wygrał łatwo. Szykuj się na rewanż za 3 miesiące
Następnie zgłosiłem się na konkurs
Neuroshimy Hex Ostatnio (w sensie 3 miesiące temu) miałem mega farta. Tym razem się wyrównało. Przed losowaniem słyszałem, że niektóre osoby były ciekawe jak im pójdzie, bo mało grały i nie są z Hexem bardzo obeznane. Ja trafiłem na garcza doświadczonego Olę (Tiju). Mój Posterunek radził sobie z armią Borgo całkiem nieźle. Przez większość gry mieliśmy wymianę cios za cios. Gdy się już zastanawiałem co będzie w przypadku remisu, w ostatniej bitwie Ola zadała mi 2 obrażenia więcej i tym samym wygrała. (jeszcze raz gratuluję) Przynajmniej brałem udział w ciekawej partii.
Wszysy już w coś grali. Powoli pierwszy dzień zbliżał się do końca. Al z grupą opolską chcieli zagrać w Notre Dame, ale nie znali zasad. Teraz mogą się cieszyć, że szybko odpadłem z turnieju NS

Choć w sumie to nie wiem, czy cieszyć, czy żałować. Podczas tłumaczenia jeden zawodnik uciekł. Reszta cały czas się dopytywała o zasady. Naprawdę aż tak beznadziejnie tłumaczą reguły?

Tylko Klema grał swobodnie, zresztą Notre Dame na tyle się mu spodobało, że zamierza kupić.
Trzeba było się przenosić do knajpy. Zanim doszliśmy i złożyliśmy zamówienia starczyło czasu na szybkiego Blefuj (po polsku, bo obok była konkurencyjna partyjka po czesku

i przerwane Fasolki.
Przerwane, bo już się przenosiliśmy do Ala. Tam wystartowaliśmy od
Nottingham. Całkiem przyjemna gierka. Fajnie, że dobraną kartę albo bierzemy na rękę by zbierać różne układy kart, lub jak nam się nie podoba to zagrywamy, by zdobyć jakąś inną kartę. Fajnie, że sami wybieramy jaką misję się staramy wypełnić. Grę urozmaicają pułapki (choć akurat u nas prawie w ogóle nie były stosowane). Niezła gra.
Potem
Timbuktu. Opuściliśmy jedną planszę. Nie protestowałem, bo gra mnie zmęczyła. Lubię dedukcję, ale tutaj jakoś głowa bolała od tego myślenia. Pod koniec partii grałem już trochę na czuja. WC, Kapustka i Kwiatosz mówią, że Timbuktu jest świetne. Mnie nie zachęciło. Jakoś tak skojarzyło mi się z granym dzień wcześniej Ghost for Sale. Niby wszystko fajnie, ale w praktyce zamiast bawić męczy. I tu i tu trudno dojść do wszystkiego. Prawie zawsze nie mamy pełnej informacji i po częsci musimy zgadywać. Cóż może rzeczywiście jest dobre, spróbowałbym jeszcze, ale nie o tak późnej porze
U Ala graliśmy ze sławnym WC od sławnych samoróbek. Grzechem byłoby w jedną z nich nie zagrać. Razzię znam i bardzo lubię. W
Ra nie miałem jeszcze przyjemności zagrać. Czysto klimatycznie bardziej odpowiada mi Razzia. Mechanicznie dochodzą żetony katastrof. Z jednej strony dodatkowe ryzyko przy dociąganiu kolejnych kafelków, z drugiej strony jak już katastrofa się pojawi, to często wyłożone kafelki stają się zupełnie nie interesujące. Generalnie ciut więcej opcji niż w Razzii, ale odczucia z gry właściwie takie same. Jak ktoś chcę kupić jedną z nich, to chyba lepiej się sugerować settingiem (w sensie czy wolimy bandziorków, czy klimaty egipskie).
Na zakończenie dnia
Time is money. Ależ fajna gierka. Tylko zastanawiam się jak z jej powtarzalnością. Największą jej zaletą jest szok jaki doznajmey gdy liczyliśmy w głowie np. 20 sekund, a tu się okazało, że minęło dajmy na to 35. Ciekawe, czy cały czas bawi jak się człowiek wyćwiczy.
W niedzielę rozpocząłem od Verflixxt z drugim dodatkiem. Słyszałem o tej grze, ale jeszcze nie grałem. Bardzo mi się spodobało. Niby taka gra jak Chińczyk, ale jednak zdecydowanie więcej opcji. Przypomina trochę Hey that`s my fish i posiada niestety jej największą wadę. Fajna gra, ale za wysoka cena
Następnie zastanawiałem się, czy czekać już na eliminację do Pitchcara, czy pograć w coś innego. Steady szukał akurat ludzi do gry. Proponował Notre Dame, albo
Im Schaten des Kaisers. Hm, akurat w ISdK chciałem już kilka razy zagrać, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Żegnaj Pitchcar
ISdK było moim prywatnym odkryciem Pionka. I znowu fascynuje mnie nie jakaś nowość, ale klasyka (choć w tym wypadku może to trochę za dużo powiedziane, aż taka popularna ta gra też nie jest). Territory control. Znowu? Tak, ale jest tam wiele mechanizmów, które o dziwo jakoś nie są kopiowane. Starzenie się - nasze żetony mają ograniczoną żywotność, małżeństwa - możemy wzmacniać naszych kawalerów, którzy wraz ze swoją drugą połówką stają się dwa razy silniejsi. Pod koniec rundy rodzi nam się syn, albo córka. Zależy to od zagranych kart. Syn to po prostu nowa postać. Córkę możemy komuś zaoferować, co da komuś dodatkowy punkt wpływu, a nam punkt zwycięstwa. Jest to dobra karta przetargowa, przy ewenualnej próbie obalania cesarza. A no właśnie cesarz. Fajnie nim być. Daje to nam przewagę bezpośrednio (punkty zwycięstwa) i pośrednio (na przykład rozstrzyganie remisów). Tylko reszta graczy musi obalić początkowego władcę, bo inaczej wszyscy inni będą w cieniu cesarza (jak to było w naszej partii
Steady mówiłeś, że we Wrocławiu coraz ciężej ze zmontowaniem ekipy na tą gre. Jak będziesz się wybierał do Warszawy, to bierz ISdK se sobą
Na koniec Pionka poznałem jeszcze
Kingsburga. Jeszcze w zeszłym roku nowości kosztowały ok. 20-25 Euro. W tym roku już ok. 30, a Kingsbur aż 40Euro! O dziwo wykonanie tego zupełnie nie usprawiedliwia. W sensie jest dobre, ale nie nadzwyczajne. Duża plansza, trochę kart, małe znaczniki tekturowe i drewniane kosteczki, plus kostki do rzucania, no i plansze z budynkami dla graczy. Nie licząc dużej planszy, to całość w wykoniu przypomina Yspahana, tylko tam gracze dostawali grube plansze do budowania budynków, a tu dostajemy cienki listek ala Goa. W grze za 40 Euro! Sorry, coś tu jest nie tak.
Sama gra jest podzielona na 5 lat. Każdy rok składa się z 8 faz. Trzy z nich są błyskawiczne - najsłabszy dostaję raz dodatkową kostkę, innym razem królewską łaskę (może wybrać postać juz zarezerwowaną przez innego gracza, lub budować dwa razy na fazę), a najlepszy dostaje punkt zwycięstwa. Jedną z faz jest zbrojenie się przed najazdem (możemy oddać dwa dowolne towary za wojaka). Pozostałe 4 fazy to najazd i trzy razy rzucanie kostkami, wybór postaci i potem ewenualnie budowanie.
Mamy trzy różne surowce. Budynki budujemy rzędami, W sensie jak chcemy wybudować trzeci z drugiego rzędu, to na początku musimy postawić pierwszy i drugi. Oczywiście kolejne budynki potrzebują coraz więcej surowców.
Wybór postaci miał przypominać Cytadelę (tak gdzieś czytałem na BGG). Cóż nie wiem kto to wymyślił, ale chyba odnajdę tą opinię, by wiedzieć, kogo teksty mam ignorować. Nie wiem co tu mają postacie do rzeczy. Po prostu obstawimy pole z liczbą x to bierzemy najczęściej jakiś towar. NA niektórych polach możemy zyskać punkt zwycięstwa, lub wojaka, możem y podejrzeć kartę najazdu. Jedno pole pozwoli wymienić jeden towar na dwa inne, a z niektórych zdobędziemy dowolny surowiec. Im więcej wyrzucimy tym więcej mamy możliwości. Niekoniecznie musimy brać najwyższe pole. Ten co wyrzuci najmniej pierwszy wybiera sobie postać. Może wybrac postać z numerem który może ułożyć ze swoich kostek. Gdy wszyscy wybiorą przechodzimy z powrotem do gracza, który wyrzucił najmniej. I tak aż wszyscy wybiorą lub spasują. Ciekawiej jest nawet na 3 osoby (zaczynaliśmy w 5, ale Monika z Magmą musieli się stawić w sali obok i kończyliśmy we 3). Wtedy możemy wybierać postacie bardziej uwzględniając rzuty innych. Na przykład jak została nam 3 i 5, drugiemu graczowi już nic a trzeciemu tylko 3, to zamiast wybierać 8 (powiedzmy, że jest wolna), to lepiej wybrać 3. Wredy gracz trzeci jest zablokowany (chyba, że ma jakiś bonus), a my następnie wybierzemy sobie postać nr 5. No chyba, że bardzo potrzebujemy postaci nr 8.
Po wyborze postaci możemy budować jeden budynek. Sporo budynków daje bonus do walki. Jest to o tyle ważne, że pierwszy najazd ma siłę 2-4, w drugiej rundzie mamy już inny prób (oczywiście wyższy) i tak dalej. Także samo kupowanie wojaków może nie wystarczyć. No i za budynki dostajemy punkty zwycięstwa. Bardzo różne ilości (soporo ma 0). Niestety po tej jedej grze możliwości wydają mi się ograniczone. Na pewno na początku warto budować budynki z pierwszego rzędu - dają najwięcej puntów zwycięstwa, a punktuje się budynki po zakończeniu każdego roku. Wraz z rozwojem gry trzeba coraz bardziej inwestować w budynki dające bonus do walki. Budynków jest niby aż 15 różnych, ale większość jest do siebie bardzo podobnych (a niektóre są wręcz takie same).
Jak wygląda ostatnia faza - najazd? Ano odkrywamy kartę. Rzucamy kostką za pomoc królewską. Nasza siła to wynik rzutu kostką (ten sam dla wszystkich) + siła naszych wojaków (zeruje się pod koniec roku) + bonusy z budynków. Jak się zrównamy z siłą najeźdzców, to nic się nie dzieje. Jak przebijemy, to dostajemy nagrodę, jak mamy mniej to jesteśmy karani. Nagroda nie musi się nam przydać, ale sie nie zmarnuje, a kara raczej zaboli.
Głosy z BGG mówią, że gra jest bardzo losowa. Co z tego, że gracz, któy wyrzucił najmniej pierwszy obstawia postać jak ma bardzo ograniczony wybór. Wybieramy postacie 15 razy (w trzech fazach w ciągu pięciu lat). Raczej nie będziemy mieli przez całą gre pecha. Akurat to nie jest wadą gry. Losowość jest, ale nie przeszkadza. Mnie jednak gra pod koniec zaczęła już trochę nużyć. Mimo 8 faz, tak naprawdę większośc czasu zajmują te 3 z wyborem postaci.
Wygląda to tak. Faza 1 najsłabszy dostaje dodatkową kostę (mija może z 5 sekund). Następne kilka minut to wybór postaci. Rzucamy kostkami, wybieramy, możemy budować. Przechodzimy do fazy 3. Najlepszy dostaje punkt zwycięstwa (znowu minęło z 5 sekund). Faza 4 to kolejne wybieranie postaci. Znowu rzuty, obstawianie, zgarniamy surowce, dostajemy punkty itp. i ew. budujemy. Faza 5 najsłabszy dostaje królewską łaskę (być może się to inaczej nazywa, w każdym razie znowu minęło 5 sekund). Przechodzimy do fazy 6 i po raz kolejny wybioeramy postacie. Po kilku minutach faza 7 czyli zbrojenie się. Czasem nikt się nie dozbraja (szczególnie, że większość surowcy idzie w budynki, które są już do końca gry, a wojaki "tylko" na jeden rok. Sprawdzenie rezultatu walki też długo nie zajmuje. I juz przechodzimy do kolejnego roku. Pierwsza faza zajmie nam 5 sekund i już jesteśmy przy drugiej, czyli kolejne wybieranie postaci.
Początkowo jest nawet ciekawie. Pod koniec gry już męczy. Cały czas to samo. Za mało odmiany. Szczególnie, ze jak mówiłem budynki też są dosyć podobne. Chyba z połowa ma funkcje typu +1 do walki, lub +2 walki, albo +1 do walki +3 przy walce z barbarzyńcami. No dobra z tą połową to pewnie przesadziłem, ale w każdym razie jakoś sporo. A sąto budynki, które trzeba budować,a bo inaczej nie damy radę z najazdem, co może nas kosztować punkty zwycięstwa, albo na przykład budynek (czyli nie dość, że punkty zwycięstwa, to jeszcze jego funkcje). No i postacie też do sibie podobne. Jedna da 1 drewno, inna 1 kamień. Z wyższych rzędów na przykłąd złoto i kamień, lub złoto i drewno.
Zastanawiałem się nad kupnem. W teorii miał być wybór postaci jak w Cytadeli (bardzo lubię tą gre), kostki mi nie przeszkadzały. Na przykład w Yspahanie sprawdzają się dobrze. Dobrych lekkich gier jakoś nie ma aż tak wiele. Jak dobrze, że zagrałem w Kingsburga. Kompletnie się nie opłaca wydawać na to 40 Euro! Gra nie odstaje wcale wykonaniem (na plus w sensie), a rozgrywka jest zbyt monotonna.
W pociągu nie mieli już miejscówek, ale załapaliśmy się na stół w Warsie.
Edel, Stein & Reich całkiem miła gierka. Już ją znałem. Szkoda, że jednak nie jestem geniuszem. Kapustka stwierdził, że muszę być nadzwyczajny skoro tak wszystkich odsadziłem. Nie mogłem uwieżyć, że miałem chyba dwa razy więcej punktów od gracza z drugiego miejsca i według Jaxa zdecydowanie więcej punktów niż normalnie zdobywa zwycięzca. Odkryłem, że przed końcem gry wymieniłem pomarańczowe żetony z jedynką i wieloma zerami na 20 (20 tys.). Tylko, że te pomarańczowe to nie były 10tys, a 1tys.

Na szczęście pamiętałem ile ich wymieniłem i ostatecznie okazało się, że jestem ostatni

Gra całkiem przyjemna i można było przynajmniej miło zakończyć wyjazd planszówkowy po rozczarowującym Kingsburgu.
Miało być krótko, a trochę tego wyszło.

W każdym razie do zobaczenia za 3 miesiące!
P.S. WC miała być druga część Twojej relacji
