I... Założę się, że większość graczy, albo o nim nie słyszała, albo nigdy nie grała w jego gry, a Ci, którzy z nimi obcowali, mieli zazwyczaj... Mieszane uczucia.
„Mieszane” - to najwłaściwsze słowo, bowiem Laukat uwielbia mieszać. Miesza gatunki, mechaniki i tworzy unikalne fuzje. Ale właśnie przez to, że tak bardzo kombinuje i często splata ze sobą skrajne rozwiązania – jego gry nie przypadają do gustu masowej publice. Brak czystości gatunku powoduje zagubienie, zakłopotanie i jednym słowem – konfuzję. To trochę tak, jak komediowy horror, czy artystyczne kino akcji. Jednemu na dziesięć przypadnie do gustu – reszta popuka się w czoło.
Laukat często miesza euro z ameri. I tak powstaje coś, co można nazwać eurotrashem. Dla fanów ameri będzie za dużo liczenia i za dużo „przesuwania sześcianików”, dla fanów euro – stanowczo za dużo losowości. Kostki, karty, unikalne umiejętności i do tego storyteling. Kwintesencją jego stylu było Above and Below, gdzie wszystkiego było po trochu i jednocześnie wszystkiego było stanowczo za mało. I co dziwne – to właśnie ta gra zyskała największe uznanie wśród użytkowników BGG.
Co tu dużo kryć - jestem fanem gier Laukata, a City of Iron SE jest najświeższym nabytkiem w mojej kolekcji. Gra leżała na półce ponad miesiąc, a ja bałem się w nią zagrać, bo po przeczytaniu instrukcji – kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero rozegranie pierwszej partii uzmysłowiło mi, czym jest CoI, ale nawet wtedy nie podejrzewałem nawet jak bardzo ta gra jest bogata.
To najbardziej złożony tytuł wśród gier tegoż autora, najbardziej rozbudowany, dający przytłaczającą wręcz ilość decyzji i jednocześnie – z najkrótszą kołderką, abstrakcyjnym zarządzaniem zasobami i najmniejszą losowością. I jest najbardziej „euro” ze wszystkich gier Ryana. Co też jest... Dziwne.
A co wymyślił Laukat?
W zasadzie trudno mi nawet znaleźć odpowiednie określenie.
Asymetryczny-majority-control-deckbuilding-o-zarządzaniu-zasobami-z-unikalnymi-frakcjami-i-cywilizacyjną-rozbudową-tableu.
Brzmi bez sensu? Bo w zasadzie ciężko to nazwać deckbuildingiem, skoro łamie w zasadzie wszystkie stworzone zasady przez Dominiona. Dla mnie, to w zasadzie action-building-menegment, bowiem karty zakupujemy od razu z całej dostępnej puli, akcje z kart wykorzystujemy na kilka sposobów, a dodatkowo – nie ma tu tasowania. Jest planowanie tego, co będziemy dobierać po kolei. A do tego wszystkiego – mamy nieco abstrakcyjne przesuwanie kosteczek i liczenie każdego najmniejszego nawet punkciku. I co zabawne mamy tu wszystkie elementy 4X. Ekspansja – jest. Exploracja – Jest. Wydobywanie surowców - jest. Exterminacja – Jest (poniekąd).
Mamy suchą matematykę, a jednocześnie – Świat, który żyje, pulsuje i w którym chcemy być choć przez chwilę.
Cztery frakcje, dążące do dominacji, eksplorują i exploitują świat, w którym przyszło im wspólnie egzystować. Do tego wszystko tonie w bajkowo-steampunkowo-fantasy sosie. Totalny mish-mash.
Trudno w kilku słowach, zwięźle opisać sam zamysł gry. I nie bardzo mam czas (i umiejętności), by opisać Wam zasady. Lepiej przeczytajcie recenzję i opis na BGG, autorstwa Mileny Guberinic. Mam nadzieję, że to nieco rozjaśni Wam ideę i mechanikę City of Iron SE.
https://boardgamegeek.com/thread/153520 ... nd-edition
A więc jest to w zasadzie Cywilizacyjna gra, o rozbudowie naszego poletka, którego głównym celem jest przodowanie w produkcji określonych dóbr. Narzędziem do tego jest deck-action-building, ale tylko pośrednim, bo zarządzać i planować musimy tu wszystkim.
Frakcje mocno się różnią i każdą gra się odmiennie. Do każdej trzeba podejść inaczej i skorzystać z innych umiejętności „experckich”. Fajne jest to, że zawsze wydaje nam się, że mamy gorsze karty od innych graczy i nasza frakcja jest najsłabszą, poczym gramy inną i mamy dokładnie takie samo wrażenie.
Mam za sobą rozegrane trzy partie, w różnym składzie – 2, 3 i cztero osobowym. Każda rozegrana inną frakcją. Gra we cztery osoby trwa najdłużej i trzeba wziąć to pod uwagę, że z każdym graczem rośnie czas rozgrywki, ale jednocześnie sprawiła mi chyba najwięcej frajdy.
Najśmieszniejsze jest to, że niektórzy jej zalety będą postrzegali jako wady i na odwrót. Jej złożoność i spory próg wejścia – dla jednych będzie wspaniały – inni się od niej dosłownie odbiją. Dlatego poniższe wady i zalety, są dla mnie mocno subiektywne i czasami czytajcie je dokładnie na odwrót.
Zalety:
- Przytłaczający ogrom możliwości i dróg rozwoju.
- Mnóstwo planowania, liczenia i móżdżenia.
- Wspaniała, kapitalna wręcz, oprawa! To jest PIĘKNE! Dla mnie to najładniejsza gra Laukata.
- Nowatorski deckbuilding! W coś takiego jeszcze nie grałem!
- Totalnie suche, a jednocześnie – klimat i stworzony świat wciąga dokumentnie.
- Asymetryczność frakcji. Niby jest niewielka różnica w kartach, ale czuć ją na każdym kroku.
- KLIMAT!
- Angażująca intelektualnie, a jednocześnie dająca sporo frajdy rozbudowa własnego tableu.
- Wiele dróg rozwoju i na razie nie zauważyłem wygrywających strategii.
- Ciekawe budowanie silniczka, który raz rozkręca się wolno – innym razem absurdalnie się „kombi”.
- Fantastyczna jakość komponentów.
Wady:
- Spory próg wejścia. Na początku jest wręcz obezwładniający.
- Bardzo krótka kołderka.
- Mamy nieustające wrażenie, że gra nas ogranicza. Za mało mamy wszystkiego: Kart, kasy, wiedzy, akcji. To potrafi być bardzo frustrujące. Serio.
- Sporo tłumaczenia zasad. 20 minut trzeba na to poświęcić.
- Totalny gatunkowy pasztet. Dla niektórych będzie tu zbyt wiele składników. Mi smakuje bardzo, ale jestem w stanie zrozumieć, że część graczy zemdli.
- Wymaga gigantycznego miejsca na stole. Jak zwykle w grach Laukata potrzebny jest spory stół, ale w tym tytule już chyba przesadził.
- Niewielka interakcja, a ta, która jest – jest negatywna i dosyć... Wkurzająca. Atak na nasze miasto i odebranie nam go, może zadecydować o zwycięstwie w wyścigu o punkty.
- Laukatowa instrukcja jest jak zwykle lakoniczna, bez FAQ i niektórych zasad trzeba się domyślać. Nie ma szans zagrania wszystkich zasad poprawnie, ani za pierwszym, ani za drugim razem.
+/-
- Jeden błąd potrafi bardzo dużo kosztować. Tutaj bardzo łatwo o pomyłkę. Nie wiem jak inni, ale ja za każdym razem byłem na siebie totalnie wściekły, że coś przegapiłem, albo zrobiłem w nie takiej kolejności jak trzeba. A nie znoszę cofania ruchów i tego nie robię.
I na koniec – kilka wad, których ja nie odczułem, ale pozostali gracze narzekali na:
- Downtime. Ja go w ogóle nie odczułem, bo tutaj non-stop coś planujesz, coś liczysz, kminisz nad zagraniami. Jeżeli jednak podchodzisz do grania totalnie na luzie, a ktoś zamula (przyznaje bez bicia, że miałem w tej grze kilka „zwieszeń”, gdzie liczyłem po kilkanaście razy, a i tak źle policzyłem i wszyscy na mnie czekali) to będziesz ziewał z nudów.
- Czas rozgrywki. We cztery osoby – graliśmy bite trzy godziny. Nie lubię tak długich gier, ale tym razem - straciłem rachubę czasu.
- Za dużo liczenia i planowania do przodu. Ta gra wymaga długofalowego planowania i jeżeli ktoś tego nie lubi, to tu przez całą grę będzie notorycznie wkur... Najgorsze jest jednak to, że w ferworze rozgrywki, czasami zapominamy o naszym planie i łatwo o pomyłkę, która może nas srogo kosztować.
- Jak nie lubisz kart i „lepienia” z nich „silniczka”, to nie ma możliwości, żebyś polubił CoI. Tu występuje trochę syndrom Terraformacji Marsa – na dobrą sprawę to pasjans z niewielką interakcją.
Na koniec odpowiedź na pytanie – czy uważam City of Iron SE za najlepszą grę Laukata?
Tego niestety nie wiem. Powiem Wam za 10 kolejnych rozgrywek. (o ile ktoś będzie chciał zagrać ) Na razie jestem „Dazed and Confused”.
https://www.youtube.com/watch?v=ehwSEVbBZl4
9/10 i pieczęć totalnej konfuzji!
Kilka zdjęć z rozgrywki trzy- i czteroosobowej: