salmunna pisze:
Najprawdopodobniej 30 czerwca pojawię się w Poznaniu i może uda mi się wziąć udział w najsłynniejszych spotkaniach planszówkowych w Polsce.
Nooo po takim wazeliniarskim tekście z miejsca przyjmuję Cię w poczet honorowych członków naszego Stowarzyszenia, a jeśli dodatkowo zdecydujesz się zamieścić powyższą wypowiedź na forum spotkań Warszawskich, Krakowskich, Gliwickich i Trójmiejskich, rozważę możliośc odpalenia Ci 5% z naszych składek (tzn. z pieniędzy, które zbieram, a z których nikt mnie nie rozlicza
![Wink ;-)](./images/smilies/icon_wink.gif)
).
Tutaj jeszczee mapka jak dotrzeć do nas z Dworca Centralnego (zaznaczona droga jest okrężna, bo wskazuje sposób dotarcia samochodem, ale łatwo się domyśleć, jak dojść na piechotę)
http://www.zumi.pl/trasa.html?loc1=Pozn ... =&x=65&y=5
Zapraszamy serdecznie
No a teraz słów kilka o ostatnim spotkaniu, na które wreszcie - po dwóch tygodniach zakichanej absencji - udało mi się dotrzeć.
Przede wszystkim myślałem, że w okresie przedwakacyjnym (w dodatku na spotkaniu przeniesionym wyjątkowo z poniedziałku) frekwencja będzie niska i nie uda mi się zgromadzić ekipy do Schotten Totten, a tymczasem okazało się, że było nas zaskakująco dużo. Do tego - o radości - pojawiło się znów kilka nowych twarzy (znajomi Squirrel, Siostra Maria i ekipia od Starcrafta), co biorę za dobrą wróżbę i zapowiedź dalszego rozwoju naszej wywrotowej działalności.
W CO GRAŁEM?
- wzmiankowe
Schotten Totten: dwie partyjki z Demnogonisem, z którym tradycyjnie inaugurujemy każde spotkanie. Bardzo miłe, lekko losowe, z elementem blefu, z liczeniem, rachunkiem prawdopodobieństwa i CHYBA dość dużym potencjałem zagrywek taktycznych, których jeszcze nie umiem przeprowadzić
-
quorridor: po raz pierwszy zagrałem w wersję na cztery osoby i... dużo bardziej podoba mi się na dwie
![Wink ;-)](./images/smilies/icon_wink.gif)
w grze na czterech miałem wrażenie, że trochę zbyt mało od mnie zależy, bo pojedynek dwóch mózgów (czy też w moim przypadku raczej "móżdżków") zamienia się w dość chaotyczne i dyktowane często siłą perswazji innych graczy zachowania na planszy. Nie mówię, że to źle, bo uwielbiam perswazję, ale mam wrażenie, że Quorridor na dwie i na cztery osoby to zupełnie różne gry, z których po prostu bardziej podoba mi się ta pierwsza
![Wink ;-)](./images/smilies/icon_wink.gif)
(prawdopodobnie również dlatego, że dotąd grałem wiele razy wyłącznie na dwie osoby i już przywyczaiłem się do innego typu rozgrywki). Przy okazji gratulacje dla Marysi, dla której zwycięstwo w naszej partyjce było pierwszym sukcesem na pierwszym dla niej spotakniu. Mam nadzieję, że teraz, kiedy W OCZYWISTY SPOSÓB WSZYSCY DALIŚMY CI WYGRAĆ, będziesz się pojawiać częściej (jezuuu... jak ja nie umiem przegrywać
![Wink ;-)](./images/smilies/icon_wink.gif)
)
-
Beowulf - nieprawda! właśnie, że umiem przegrywać! W Beowulfa przegrałem wczoraj SROMOTNIE dwa razy i nieprzeciętnie się przy tym bawiłem. Właśnie za to uwielbiam Beowulfa - w odpowiednim gronie znajomych zwycięstwo schodzi na plan dalszy, zaś na pierwszy wysuwa się po prostu świetna zabawa, podpuszczanie innych graczy, chrapliwe przekleństwa, wybuchy śmiechu i niepowtarzalna atmosfera wynikająca ze skrzyżowania heroicznej sagi z przyziemnością mechaniki ( "- Słuchajcie, bracia! Po wspaniałej uczcie na dworze sędziwego Hrotgara - kiedy już wszyscy upojeni pierszorzędnym miodem leglismy na swoch łożach - nagle, w nocy...
- Dobra, dobra, lepiej powiedz co tu jest do wzięcia: PeZety czy goldy?"). Kocham tę grę
-
Torres - no to była masakra. Podczas słuchania instrukcji czułem się jak przed pierwszą partią Tygrysa i Eufrata - tzn. słyszałem, co się do mnie mówi, ale na usta cisnęło mi się ciągle jakże ezgystencjalne pytanie: "Ale że co?".
Do tego wydanie gry było niemieckie, więc karty pomocy okazały się dla mnie mało pomocne, natomiast karty akcji interpretowałem wyłącznie na podstawie rysunków, co nie zawsze okazywało się trafionym rozwiązaniem. Grałem jak dupa i moje ruchy wywyoływały dość często konsternację przemieszaną z uprzejmie skrywanymi uśmiechami - skutkiem czego tylko zażartej walce trzech pozostałych graczy zawdzięczam przedostatnie miejsce w rozgrywce. A wiecie, co jest w tym wszystkim najlpesze? Gra mi się bardzo spodobała! - i teraz, z perspektywy czasu, kiedy DOMYŚLAM SIĘ, że PRZECZUWAM o co w tym wszystkim chodzi, nie mogę doczekac się kolejnej partyjki
-
High Society - wygrałem! wygrałem! wygrałem! tralala! tu na wzmiankę kronikarską zasługuje fakt, że graliśmy w całkowicie męskim gronie i w trakcie licytacji wciąż wchodziliśmy sobie na ambicję uciekając się do niezwykle wyszukanych porównań z pierwszorzędnymi męskimi organami płciowymi, których sugerowny stan gotowości miał świadczyć o naszej pozycji na samczej drabinie społecznej. I tak na przykład, jeśli ktoś pasował, był miękkim dydkiem (a czesto nawet gorzej), natomiast jeśli walczył do końca i wypstrykiwał się ze wszystykich kart na ręce, zdobywał podziw i uznanie pozostałych graczy jako najtwardszy samiec (a czesto nawet lepiej) w towarzystwie.
-
Blefuj - premiera autorskiej wersji z bywalcami Gramajdy w roli głównej okazała się całkiem udana i wprowadziła Blefuja na nowy poziom strategicznych zagrywek (przykładowo: "Gracz A podaje kartę graczowi B, mowiąc: "To jestem ja.", zaś gracz B przekazuje tę samą kartę graczowi C, mówiąc: "Rzeczywiście, to jestem ja.").
No i tyle.
![Smile :-)](./images/smilies/icon_smile.gif)