Muszę sobie przypomnieć inne tego typu gry...Legun pisze:Kluczowym dla mnie problemem w takich grach jest status najsłabszego gracza, czyli problem rozbiorów (tak pozostając w temacie).
Eufrat i Tygrys? Jest separacja przestrzenna - nie zawsze można, choćby się chciało!
Shogun - podobnie, ale za mało grałem, by móc coś więcej powiedzieć.
Smallworld - takoż sepracja przestrzenna, ale jeśli można to leje się słabego, bo to pozwala więcej zyskać na innych kierunkach
Coś jeszcze? no właśnie nie wiem...
Zastanawiam się czy pamiętam gry, w których można dowolnego gracz skubać jak w SA?
W większości jest to albo separacja przestrzenna albo wynikająca z innych ograniczeń - Bang! - która może "uratować" słabego.
No i tego właśnie chyba nie wykorzystałeś w wystarczającym stopniu.Legun pisze:Są tu dwa warianty rozwoju sytuacji. W pierwszym najsłabszy gracz może się wycofać do jakiegoś matecznika, gdzie jest mu coraz trudniej odebrać pozostające mu jeszcze zasoby i ciągle pozostaje dla pozostałych graczy potencjalnym sojusznikiem - np. drugi może mu odpuścić w zamian za działanie przeciw liderowi.
Zagranie karty "Śmierć senatora" - wynegocjowany kierunek ataku albo zaniechanie takiego! za korzyści.
Sprzedaż głosów (dużej liczby!) za sporo dukatów.
Pozyskanie armii do ataków.
I nie potrzeba do tego matecznika. Przypominam też o możliwym zagraniu Fundacji kościoła, z czego kilka razy korzystałem.
Być może powinna pojawić się możliwość ataku sojuszniczego? Dwóch albo trzech wspólnie najeżdżających lidera to by było coś!
Trochę tak, trochę nie.Legun pisze:W drugim wariancie zasoby tego, który zostaje z tyłu, są już tylko źródłem łatwej karmy dla pozostałych. Jeśli zaś drugi chciałby mu odpuścić, to będzie oznaczać tylko tyle, że na tej karmie upasie się lider. Stąd jeśli ktoś tylko trochę osłabnie, natychmiast wszyscy pozostali rzucają się na niego i objadają go do ostatniej kosteczki.
Nasza partia była... dziwna. Piszę o tem w relacjach http://www.gry-planszowe.pl/forum/viewt ... 24&t=24160 .
Racjonalne byłoby lanie lidera. Ale racjonalne (choć mniej) jest wykonanie akcji, która przynosi korzyść. Stąd wojsko, którym szalał Michał. Przy czym obronić się wcale nie było aż tak trudno.
Nie mam aż tak pesymistycznych wizji. Kolejność działań ma spore znaczenie. Zdobywając prymat na torze magnackim zawsze można zagrać cenną akcję specjalną albo wynegocjować z przeciwnikami jakieś wspólne działania.Legun pisze:Na mój gust, w SA brakuje mechanizmu przeciwdziałania temu drugiemu scenariuszowi. W każdym razie jak dotąd go nie dostrzegłem. Gracz, który zostanie wygryziony ze wszystkich bonusowych pozycji i przegra od razu kilka głosowań o urzędy, zaś wyjściowy ktoś mu załatwi jedną kartą śmierci senatora, powinien od razu się wycofać. Nie bardzo widzę, jak mógłby obronić przed pozostałymi cokolwiek, co uda mu się pozyskać w dalszych etapach. Np. Dwóch bogatych graczy, walczących zawzięcie o pozycję na którymś torze, sprowadza słabszego na ostatnie miejsce, gdy tymczasem bardziej naturalne byłoby, gdyby mógł on odgrywać rolę jakiegoś języczka u wagi.
Brak senatorów można odrobić wbijając swoje żetony na dwa stanowiska o które będzie głosowanie. Roztropnie gospodarując głosami musi się udać!
Ta gra nie bardzo wybacza błędy, ale daje wiele możliwości. Zwłaszcza w pełnej 8 etapowej rozgrywce. Ta krótsza (którą wcześniej w innym gronie przerabiałem) daje za mało okazji i czasu. Ale też i lider nie może aż tak uciec.
W jakim sensie "przedłużenia sytuacji finansowej"?Legun pisze:Przy okazji - wydaje się, że najsłabszą stroną SA jest aspekt militarny. Sprowadza się do przedłużenia sytuacji finansowej. Brakuje mi możliwości pokonania sił silniejszego, np. dzięki poparciu królewskiemu, ukrytej karcie taktyki czy coś takiego.
Militaria są zrównoważone z pozostałymi aspektami.
Zerknij proszę na to podsumowanie zasad - http://www.boardgamegeek.com/filepage/9 ... objasniona
Widać tam na ile sposobów można (i trzeba) wykorzystywać różnorodne zasoby.
Z racji dość łatwego dostępu do wojska autorzy - jak odczytuje ich intencje - położyli akcent na pozostałe możliwości działania. Zwłaszcza karty senatorów.
To musiał być szok. Ja gram zwykle w milczeniu i skupieniu nie licząc zbytnio na sukces moich knowań - i tak jestem celem #1 ;PLegun pisze:Inna rzecz, że zupełnie nowym dla mnie doświadczeniem była sytuacja, gdy z czterech graczy w jakąkolwiek interakcję słowną wchodzić byłem w stanie tylko z tym, kto jest najgroźniejszym przeciwnikiem, pozostali zaś nie reagują na jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu, nie odpowiadają na to, co się do nich mówi etc.