Grywałem samotnie w serię Legendary: Marvel, X-files, Alien, Predator, Eldritcha, Anachrony, Pandemica, Arkham LCG, Descenta, Aliens vs. Predator. No i tak jakoś się tam niby bawiłem. I pewnie zagłosowałbym na coś z tej listy gdyby nie:
KINGDOM DEATH MONSTER.
Ta pozycja wessała mnie jak bagno. Gra będąca zwieńczeniem ameritrashu już na wstępie nie miała lekko, ponieważ z założenia patrzę na takie twory nieco z góry. Jednak lubię uczucie rozmóżdżania bardziej niż ekscytację z ciskania kostek. Ale mroczny klimat tego tytułu, i filmowa opowieść jaka samoistnie potoczyła mi się w głowie, wytworzyła niesamowitego wkręta. Otwieram 200 stronicowy podręcznik, a tutaj zamiast spisu elementów, zasad, fluffu którego nigdy nie próbuje nawet czytać mam całostronicowe grafiki. Z króciutkimi zdaniami których nie można pominąć. I tak strona, po stronie rozbudza się moje zaciekawienie historią bohatera który objawia się w świecie o którym nie wie nic. Tak jak i ja

. Po tym łatwiej było mi przeczytać szybkie wprowadzenie w zasady pierwszej walki. Okazuje się, że pod moją pieczą jest nie jeden a 4 bohaterów. Muszę wymyśleć i zapisać ich imiona na niemalże RPGowych kartach postaci. Mają ubiór, ekwipunek. Fajne. I giną. Bo zginąć w tej grze jest bardzo łatwo. Po pierwszej walce entuzjazm mi mocno siadł, gdy gra okazała się prymitywną turlanką. Ueeee....
Ale po walce są zasoby. Pojawiają się inni ludzie których moja zwycięska walka ocaliła przed potworem. Zakładamy osadę. Znowu iście RPGowa karta ale tym razem całej osady. Nadaje jej imię, wybieram budynki jakie jej mieszkańcy budują. W tych budynkach mogę tworzyć prymitywną broń z kości, proste odzienie ze skór. Surowców brakuje by wyekwipować choćby szczątkowo 4 łowców. Muszą znów wyruszyć na łowy, by przynieść nowe surowce, bym mógł wznosić coraz nowocześniejsze budynki. I tak niepostrzeżenie z zarządzania kością 1 ludzika, myślę nad rozwojem całej osady. No nie jest to euros, ale kołderka zasobów krótka jak w Agricoli

.
Ruszam na polowanie. Wybieram 4 mieszkańców osady - i tropienie zdobyczy okazują się grą paragrafową. Rzut kością losuje przygodę ze 100 wydarzeń, każdy potwór dorzuca własne karty zdarzeń i z tego tworzy się lista historyjek przez które się przechodzi. Mroczne, pokręcone, wiele rodem z horrorów. Poziom ich różny, ale żadna nie jest krańcowo naiwną opowiastką. Wielu z nich nie przeczytałbym dziecku

. Ten etap jest kompletnie randomowy, wszystko się rozstrzyga rzutem kością. Ale już widzę, że jakbym wcześniej wyprodukował kilof to mógłbym próbować wydobyć rudę żelaza, jakbym miał sierp mógłbym iść zbierać zioła, a jakbym... itd.
Po czym następuje spotkanie z potworem na którego się polowało. Ekwipunek jaki wybrałem powoduje, że prawdopodobieństwo wygranej przesuwa się w moją stronę. Po wygranej zbieram surowce wracam do osady, losuje jakieś tam wydarzenie w osadzie i w ten sposób jeden rok w kalendarzu gry odfajkowany. Z kalendarza gry wynika, że powinienem takich rozegrać 30 by dojść do finału. W tym kalendarzu wpisane są wydarzenia które muszą wystąpić. Do rozwijającej się osady przybywają różne potwory przed którymi trzeba się bronić. Ich zachowanie napędzają karty sztucznej inteligencji które są naprawdę dobrze przemyślane. Każdy który się pojawia jest TOTALNIE inny. Gra się rozrasta w wynalazki i decyzje. Pewne szczególne wydarzenia jak pierwsza śmierć, narodziny dziecka (tak jest tabelka współżycia w grze. Nota bene porody w takiej prymitywnej osadzie obarczone są wielkim ryzykiem śmierci matki), pewna liczba mieszkańców, wynalazków - nakazują wybór zachowań społecznych. Czy dzieci wychowujemy po spartańsku czy w miłości, zabitych chowamy w grobach czy kanibalistycznie traktujemy jak surowce itd. Każda z opcji daje swoje profity i ułomności.
I nagle z gry w której turlałem kością i niemalże nic nie zależało od moich decyzji, poznałem losowe, ale mechanizmy rządzące tym światem. Na rozkminkach co budować i co wytwarzać zlatywało mi więcej czasu niż na walce. Gdy oglądałem upadek mojej osady serce mi krwawiło. A gdy powstała nowa którą zacząłem rozwijać już bardziej świadomie byłem pełen wiary, że teraz to wiem jak to ogarnąć. No i ogarnąłem i dograłem do końca te 30 lat w grze KDM. Teoretycznie to kampania na 30 sesji gry. O ile po drodze nie zginą mieszkańcy osady. No i ja wiem co czeka na końcu. Ale poznanie tego zajęło mi niemalże dwa lata realnego czasu
A jakby ktoś i tak pytał o regrywalność tej gry, to powiem, że właśnie zaczynam nową kampanie.
Jestem psychofanem królestwa śmierci bezapelacyjnie. Mówiąc o tym tytule zawsze padają słowa o figurkach. Że to plastik robi grę.
Zwracam więc uwagę, że ja nie wspomniałem o tym nic. Tylko o gameplay-u. Figsy dla mnie były elementem dobrym do wciągnięcia współgraczy w rozgrywki. Ale tutaj wychodzi, że BGG nie kłamie tak wysoko doceniając KDMa do grania SOLO. Zagrałem ok. 10 kampanii w różnych składach osobowych. Do końca dograłem tylko te w których osada padła dość szybko. Ok. 4-6 roku. W moim przypadku okazało się, że tak rozbudowany tytuł może tylko jedna osoba ogarnąć z przyjemnością.
Dlatego właśnie oddaje głos na Kingdom Death Monster.