Nie zagrałem dzisiaj tyle ile bym chciał i nie wychodziło mi tak jakbym chciał.
W ogóle zaczęło się równie nietypowo: godzina 16:20 Przemek (kruker) dzwoni z pytaniem kiedy otwierają, godzina 16:45 Przemek dzwoni, że dalej zamknięte i że sześciu chłopa zaraz mi się zwali do chaty. Przyszli, w zendo dwa razy zagrali i przemieścili się do
w końcu otwartego śfku.
Na miejscu nie zastanawiając się długo zasiadłem z Biledem i ronczim do through the ages
a po zakończeniu żenującej rozgrywki albo i jeszcze wcześniej połowa ludzi zdążyła się zmyć do domów. O 20 zostało 6 luda. Wracając do samego tta: pod koniec drugiej ery miałem coś koło 15 pz, jakieś 10 punktów więcej miał wygrywający Przemek (rozczi). Szło mozolnie i niesamowicie mało dynamicznie. Końcówka już lepsza. Szkoda tylko, że końcówką muszę nazwać ostatnią turę 3 ery

Punktacja coś w granicach 130 punktów z w stosunkowo niewielkimi różnicami. Wygrał Przemek (jak już mu to wróżono od samego początku), Biled ostatni.
Potem wyciągnąłem mój najnowszy nabytek - icehouse i zagraliśmy z Biledem i Gregoriusem w homeworlds (w tym momencie jest nas już tylko trzech, gdzieś tam się jeszcze między stołami pałęta cirrus czekający na autobus). Z motyką na Słońce się wybrałem i po połowicznej destrukcji planety Bileda zaczęła mnie wciągać czarna dziura. Gregorius znęcał się nade mną długo a ja w agonalnej rozpaczy broniłem się jak mogłem licząc, że Biled ociągnie ode mnie jego uwagę. Niestety nie wyszło i zostałem zmieciony z powierzchni kosmosu i okolic. Gra wnioskuję, że się spodobała.
W międzyczasie przyszła Martyna z ciasteczkami i przypatrując się piramidkom poukładanym na stole w tylko nam trzem zrozumiałym kodzie przestraszyła się ich srodze i musieliśmy po skończeniu homeworldsów zasiąść do for sale.
Dwie gry i do domu trochę po dziesiątej. Szkoda gadać. Spotkania wyglądają coś coraz gorzej. Mam ogromną nadzieję, że w nowym roku się to szybko poprawi.