Niezwykle udany miesiąc, bo liczba rozgrywek rekordowa - aż
64 w
5 gier, choć prawda jest taka, że tak imponujący jak na moje warunki licznik nabiła głównie jedna szybka karcianka - natomiast nie było żadnych większych planszówkowych objawień.
Tikal (++) -
6 rozgrywek w składzie trzyosobowym - powrót po ponad pół roku i z każdym kolejnym razem utwierdzam się w przekonaniu, że mimo trudnych początków (po kilku partiach dwuosobowych chciałem grę sprzedać) jest to obecnie ścisła czołówka moich ulubionych gier. Pod koniec roku zamierzam wreszcie sporządzić swoje top10 ulubionych gier, i na chwilę obecną myślę, że ten tytuł miejsce w pierwszej piątce (ale nigdy nie wrócę do niej w składzie dwuosobowym...). Uwielbiam w
Tikalu to, że każda gra jest zawsze zupełnie inna, bo zawsze wychodzi inne rozłożenie kafli, zawsze przeciwnicy reagują inaczej na różnorodne rozłożenie kafli i zawsze pojawia się taktyczna zagwozdka, czy lepiej zbierać skarby i zaliczać dodatkowe punkty, czy jednak ryzykować i ustawiać się pod przejmowanie świątyń. Fakt, jest w
Tikalu sporo losowości i można mieć pecha, ale chyba tylko raz zdarzyło nam się, żeby rozłożenie kafli było tak pechowe, że dana osoba miała od początku mniejsze szanse. Przeważnie to od gracza i jego umiejętności w taktycznym manipulowaniu swoimi ludźmi zależy, jak wszystko się potoczy. A samą losowość w takim wydaniu wprost uwielbiam, bo daje mnóstwo opcji do taktycznych popisów, a jednocześnie trzeba cały czas być uważnym i reagować na sytuację na planszy, bo długoterminowym planowaniem niewiele tu się ugra. Zdecydowanym plusem jest też fakt, że mimo sporej negatywnej interakcji żona lubi tę grę chyba jeszcze bardziej niż ja!
Pałace Carrary (+/-) -
6 rozgrywek w składzie trzyosobowym - zachęcony bardzo pozytywnymi doświadczeniami z
Tikalem postanowiłem spróbować sił z inną grą Kieslinga i Kramera. Po zapoznaniu się z różnymi topkami wyszło mi, że
Pałace Carrary wiele osób uznaje za jedną z ich najlepszych gier. Jeśli nie najlepszą. A że akurat udało się kupić tu na forum niemieckojęzyczną nówkę w folii, ściągnąłem z BGG angielską instrukcję i zaczęliśmy grać. I co? I spory zawód, który wynikał chyba w pewnej mierze z oczekiwań, ale głównie jednak z suchości i jednostajności samej gry. W tym sensie, że estetycznie gra jest bardzo ładna i funkcjonalna (imho poza schrzanionym torem punktacji), ale to czysta mechanika, która z obraną przez twórców tematyką ma mało wspólnego (a co by nie mówić o
Tikalu, ja w nim czuję, że eksploruję nieprzeniknioną dżunglę
). Ot, wyścig na przekładanie kolorowych kamyków z miejsca na miejsce, żeby kupić dające profity budynki. Wyścig dla nas wyjątkowo mało emocjonujący. Pomysł z kołem z surowcami sprawdził się bardzo fajnie, tak jak z parawanikami zakrywającymi liczbę posiadanych przez graczy monet i surowców, ale to przekładanie z miejsca na miejsce zrobiło się po jakimś czasie dosyć żmudne (mimo że graliśmy jedną partię dziennie). Z jednostajnością chodziło mi o to, że mimo iż w grze chodzi o odpowiednie balansowanie zarabiania i budowania, bardzo łatwo zauważyć dwie czy trzy najlepsze drogi do zwycięstwa, a brak większej różnorodności w grze (kamyki i budynki są częściowo losowe, ale zawsze robi się to samo, i w bardzo podobnej kolejności) sprawił, że ostatnie dwie gry zagraliśmy tylko po to, żeby upewnić się, że to nie jest gra dla nas. Doceniam
Pałace Carrary za to, czym są, ale gra już z kolekcji wyleciała, natomiast dzięki temu tytułowi zrozumiałem w końcu, że choć jestem przede wszystkim eurograczem, najbardziej cenię te tytuły, które pozwalają mi się choć trochę zanurzyć w oferowany przez grę świat - które oferują mi jakiś klimat i mechanikę powiązaną z tymże klimatem i tematyką. Na minus fakt, że jak byłem zajarany na gry Kieslinga i Kramera (miałem sprawić sobie między innymi
Paryż), tak teraz entuzjazm mi opadł i na razie kończę z nimi planszówkową przygodę. Oczywiście poza
Tikalem!
Kolejka (+) -
9 rozgrywek w składzie trzyosobowym - żona dostała w prezencie od przyjaciela, więc nie chciałem narzekać i zagraliśmy, mimo że czułem, że to będzie festiwal losowości i przypadków. I co? I przy takim podejściu, popartym drinkowaniem i rozmowami przy stole, gra całkiem fajnie weszła. Z jakiegoś powodu wygrałem lub zremisowałem większość partii, ale nie uznaję tego za żaden wyczyn, natomiast sama rozgrywka w przepychanie się i podkładanie sobie świń jest całkiem fajna. Kontekst edukacyjny także przyjemny, szczególnie jeśli ma się obok osobę, która w tamtych latach żyła, a także oglądało się seriale w rodzaju
Alternatywy 4. Myślę, że będziemy do tego raz na jakiś czas wracać, gdy pojawi się odpowiednie towarzystwo, choć tej nagrody "Gry roku" nie potrafię sobie w żaden sposób wytłumaczyć, nawet przystępnością rozgrywki i popularnością sprzedażową.
Załoga: W poszukiwaniu dziewiątej planety (+) -
34 partie w składzie trzyosobowym - co tu dużo pisać, dla osoby, która zagrywała się z młodości z rodzicami i dziadkiem w
Tysiąca, jest to tytuł niemal idealny. Prosta rozgrywka pod względem zasad, a rosnący poziom skomplikowania misji sprawia, że znowuż żadna partia nie jest taka sama. Mimo że mniej więcej 3/4 rozgrywek wygraliśmy, skończyliśmy ostatecznie na dwunastej misji, bo niektóre powtarzaliśmy po kilka razy dla czystego funu. Zostaje w kolekcji i będzie wracała na stół, gdy będą przyjeżdżali nieplanszówkowi znajomi, czekając, aż dzieciaki trochę podrosną.
Zamki Burgundii (+) -
9 rozgrywek w składzie dwuosobowym - trochę się tej gry obawiałem, bo to jeden z tych klasyków, z którymi wielu graczy zaczynało swoją przygodę z planszówkami, a po prawie dziesięciu latach tego typu tytuły potrafią słabo wchodzić. Obawiałem się niepotrzebnie, ponieważ sama gra jest bardzo fajna, płynna, dobrze zbalansowana i przemyślana pod chyba każdym względem. I wyjątkowo lekka, co mnie zdziwiło, bo widząc średnią 3.0 na BGG spodziewałem się trochę większej trudności w opanowaniu zasad i przyswojeniu wszystkich możliwości, a tu
Zamki okazały się być wyjątkowo łatwo przyswajalne - już trzeciej grze przekroczyłem dwieście punktów. Gra nie pali zwojów mózgowych, ale zapewnia wystarczająco dużo trudnych decyzji do podjęcia, by cały czas grać uważnie i lepiej lub gorzej reagować na poczynania przeciwnika. Dlaczego zatem nie więcej plusików? Z jednej strony dlatego, że - podobnie jak w
Pałacach Carrary - bolał mnie zupełny, ale to zupełny brak klimatu, a z drugiej przez wszystkie partie nie czułem większych emocji w wyścigu o punkty. W sensie, podchodziłem do tego na luzie i bez spiny, co nie było niczym złym, ale mnie trochę zdziwiło, bo nie spodziewałem się po tak okrzyczanym tytule wręcz sielankowych rozgrywek. Podoba mi się permanentna losowość większości elementów gry, łącznie z planszami. Podoba mi się mnóstwo opcji taktycznych i przymus kombinowania, żeby wziąć jak najwięcej, wiedząc, że nie da się nigdy wziąć i zrobić wszystkiego, co się chce zrobić. I wiedząc także, że dosłownie zawsze jest coś, co można zrobić, a co przyniesie jakieś punkty. Ogólnie rzecz biorąc, podoba mi się też sama gra, ale, cóż, czegoś jej brakuje, żeby wspiąć się do mojej prywatnej topki. Wydaje mi się, że zagrałem w nią po prostu zbyt późno, bo po tym, jak zachwyciłem się innymi grami, które rozwinęły i ulepszyły rozwiązania zaproponowane przez Felda. I mimo że
Zamki Burdgundii są prawdopodobnie obiektywnie lepiej zbalansowaną grą od moich ulubionych, nie zapewniają mi takiej frajdy.