To chyba normalne, że wraz z ograniem gust się zmienia i ewoluuje. Poznajemy coraz więcej gier, a jednocześnie krystalizują się nasze preferencje. Do tego zmienia się nasze życie. Zmienia się ilość obowiązków, kurczy wolny czas. Niektóre grupy się rozpadają, ale w ich miejsce pojawiają się nowe znajomości.
Mój gust zmieniał się bardzo i bywały momenty gwałtownych zmian. A graczem musiałem zostać, czy tego chciałem, czy nie.
Mój ojciec był brydżystą i to dość obsesyjnym - grał w drużynie i minimum dwa wieczory w tygodniu trenowali, choćby była wojna (czytaj wścieklizna mojej mamy na granie z kumplami
). Mama, po skończeniu pedagogiki, została Kaowcem, wiec gry były w moim życiu od samego początku.
1. Już od piątego roku życia (czyli będzie już ze 40 lat temu
), graliśmy w domu w karty, Warcaby i Chińczyka. Ojciec chciał, żebym nauczył się przegrywać i w sumie mu to wyszło.
Później była Fortuna, Magia i Miecz, oraz wszelkie "papierowe" gry tamtego okresu (Labirynt Śmierci, Komandosi, etc.) Ale w moim życiu pojawiło się Atari i gry wszelakie zeszły na dalszy plan, ustępując miejsca elektronicznej rozgrywce.
2. Wszystko zmieniło się na początku liceum, w czasach, gdy byłem totalnym molem książkowym. I tak, żyjąc w świecie fantastyki, zacząłem grywać ze znajomymi w RPG. Łykaliśmy wszystkie systemy jakie zostały wydane po polsku, a nawet w te, które były wyłącznie po angielsku (ktoś pamięta genialnego Pendragona? Do tej pory mam gdzieś karty postaci!). Była tak wielka
mania grania w gry narracyjne, że nie widzieliśmy poza tym świata. I to nie tylko eRPeGi, ale też wszelkiego rodzaju LARP-y.
3. Z czasem jednak RPG zeszły na dalszy plan, bo nieoczekiwanie w naszym życiu pojawiły się dwie gry –
Warhammer Quest i Magic: The Gathering. Zaczęła się totalna zajawka na Warhammera i wszelkiego rodzaju
karcianki. Kupowaliśmy niemal wszystko - Doom Trooper, Kult, L5R, Rage. Do tego cała ekipa wkręciła się w
Warhammer Fantasy Battles. Jeździliśmy na turnieje, a ja wydawałem wszystkie oszczędności na figurki. To był niesamowity okres w moim życiu, bo byłem totalnym geekiem. 90% mojego wolnego czasu poświęcałem na granie.
4. To Eldorado skończyło się dokładnie po dwóch latach studiowania. Rozpocząłem wtedy naukę na dwóch uczelniach jednocześnie, a w szkole filmowej robiłem jeszcze dwa kierunki. W pewnym momencie przestałem mieć czas na cokolwiek. Od rana do wieczora nauka, a w weekendy kręciliśmy ze znajomymi filmy. Ekipa do grania w całości się rozsypała, mój najlepszy przyjaciel od RPG-ów wyemigrował do Irlandii, zabierając Warhammer Questa i wszystkie podręczniki. Ja przestałem mieć czas na granie w MTG, a dodatkowo w jednym z warszawskich sklepów, doszło do kradzieży i straciłem swoją ukochaną talię z kompletem Winter Orbów.
5. Powróciłem do grania w Medżika wiele lat później, gdy dobrze zacząłem zarabiać i stać mnie było na wszystko. Wpadłem jak śliwka w kompot w legacy, później w scenę turniejową, a następnie w Moderna i EDH. Trafiłem na forum MTGNews i tam zostałem formowym Gizmoo. Medżik wypełniał niemal cały mój wolny czas. Moja ówczesna kobieta z trudem wytrzymywała moje hobby, bo zwyczajnie go nie rozumiała i nawet nie starała się zrozumieć. Przeżywałem dokładnie to samo, co mój ojciec przy jego brydżowej zajawce.
By związek przetrwał, musiałem odpuścić w końcu turniejowe wyjazdy, więc zostałem jedynie przy EDH. I tak, szukając miejsca do grania z ekipą, trafiliśmy do najważniejszego lokalu w moim życiu... PodWieczorki PoRanki (obecne Kawadzieścia).
6. Po którymś z kolei spotkaniu, gdy byłem totalnie wkurzony na karty, właściciel podszedł do mnie i powiedział – "Gizmo, ale są inne gry. Nie musisz grać w medżika. I nawet ten gość Garfield zrobił taką jedną grę” i pokazał mi „Potwory w Tokio”’. To był mój wstęp do nowoczesnych planszówek. Był rok bodaj 2012, a ja wciągnąłem się w granie w planszówki na maksa. Z początku były to gry proste, imprezowe, ale granie w nie dawało mi niesamowitą frajdę.
7. Na początku grałem we wszystko, co fabryka dawała. Poznawałem od groma gier. Grałem w same nowości, bo wszystko było dla mnie nowością. Moim podstawowym kryterium oceny było "podoba się, albo się nie podoba".
Musiały być emocje i musiała być (czasami durna) zabawa. Jest to o tyle dziwne, że dzisiaj takich gier w zasadzie nie toleruję.
8. Zacząłem poznawać gry Euro. Filary Ziemi i Stone Age mnie totalnie zachwyciły i od tego czasu zacząłem odchodzić od ameri i imprezówek i szedłem w stronę dobrego, niemieckiego i włoskiego designu. Tak trafiłem na BGG, a następnie na nasze forum. Z czasem losowość zaczęła mnie wkurzać na tyle, że pozbyłem się wielbionej przeze mnie Arcadii Quest.
9. Zacząłem poznawać coraz bardziej złożone tytuły, ale coraz bardziej też rozumiałem, że ilość zasad nie zawsze przekłada się na przyjemność z rozgrywki, a do gier z milionem zasad ciężko wrócić po dłuższej przerwie.
10. Kilka lat temu mój gust się wykrystalizował. Gram w prawie wszystkie gatunki, ale cenię sobie innowacyjność i oryginalność. Nadal nie znoszę abstrakcyjnych sucharów, a ponieważ czasu mam mało na granie, to cenię sobie gry, które szanują mój czas. Wolę jak gra jest króciutka i pozostawia niedosyt, niż jak rozgrywka ciągnie się godzinami.
Podsumowując - od momentu kiedy zacząłem grać w nowoczesne planszówki mój gust zmienił się o 180 stopni.
Kiedyś:
- Grałem we wszystko jak leci.
- Grałem głównie w ameri i imprezówki.
- Duża losowość mi kompletnie nie przeszkadzała.
- Nie przeszkadzał mi czas rozgrywki i złożoność zasad.
- Podstawowym kryterium były emocje i klimat.
- Nie przeszkadzało mi długie tłumaczenie zasad.
Obecnie:
- Nie znoszę losowości, ale wyłącznie takiej, która odbiera decyzyjność i znacząco wpływa na wynik.
- Obecnie wybiorę euro nad ameri. W imprezówki w zasadzie nie gram. Zdarza się to na wyjazdach z planszówkowymi laikami.
- Preferuję eleganckie zasady i możliwą prostotę. Nie mam już cierpliwości do gier, które długo się tłumaczy. W Lacerdę już raczej nie zagram. Szkoda mi na takie złożone gry czasu, włożonego na poznawanie i naukę. A nawet Escape Plan pokazał, że Lacerda „nie umie w proste zasady”.
- Cenię gry, które robią coś inaczej. Szukają oryginalności i mają
własną tożsamość.
- Cenię gry z klimatem, w którym powiązanie tematyki z mechaniką jest spójne i naturalne.
- Zawsze wybiorę grę krótszą nad dłuższą. Dłuższa gra musi mnie totalnie absorbować.
Jeszcze z takich bardziej zabawniejszych ciekawostek – kiedyś nie znosiłem licytacji, ale zagrałem w kilka gier, gdzie licytacja została perfekcyjnie wpisana w mechanikę (np. Goa, ZSKL) i absolutnie zmieniłem swoje zdanie na temat tej mechaniki. Jako gatunku nie cierpiałem area control. Obecnie to jeden z moich ulubionych gatunków, ale oczywiście nie zagram we wszystko. Za tym area control/majority musi stać porządna euro mechanika. Żadnego turlania kostkami!
I jeszcze może na koniec wywodu napiszę, że podczas całej mojej przygody z planszówkami dwie rzeczy nie uległy w zasadzie zmianie:
1. Lubię gry pięknie wydane i za każdym razem moje serduszko płacze, gdy dobra gra wygląda kiepsko.
- W zasadzie nie gram solo. W Planszówki najlepiej gra się z ludźmi. Czy to dla rywalizacji, czy to dla wspólnego przeżywania emocji.
Gdyby dało się zarabiać na samym graniu, to być może zmieniłbym zawód.
Edytka: Pisałem w amoku i narobiłem trochę błędów, więc musiałem trochę poprawić tekst.