Zasadniczo, dostać 6 kart i stracić przy tym 3 PZ, a dostać 4 karty wychodzi na to samo. Nawet, paradoksalnie, na pierwszy rzut oka mogę dostać w drugim wypadku więcej.
W pierwszym przypadku ryzykuje utratę 3 punktów, aby zyskać np. 7 PZ z celow + 6 punktów z kart, które dostanę tak, czy owak. Zyskuję 10 pt, jeśli mi się uda, a liczenie mam gratis. W drugim przypadku dostanę za kartę pracy nią 4 punkty z kart i być może te 7 PZ premii, a więc 11 pt.
Czy jestem idiotą? Spróbuję udowodnić, że nie — ale może wykażecie błąd w moim rozumowaniu
W drugim przypadku jest łatwo, zagrywam, lub nie. Nic mi nie grozi, nie ma ryzyka, ta karta jest po prostu gorsza i tyle. Pewnie zagram, bo chcę mieć dużo kart, ale powiem „e ale kiepawa ta ostatnia praca, pracowałem, ale nic nie dostałem”. Jak powiedziałem, taka karta to sugestia „tej już nie zagrywaj, nie warto”, czyli „zamknij się w trzech saksach”. Podejrzewam, że większość graczy zacznie od tych najlepszych kart a skończy na najgorszych, a nie na odwrót. Zresztą, po co mieliby trzymać te najlepsze, jeśli niczego nie dają w zamian?
W pierwszym przypadku natomiast, w każdej chwili gry otrzymujemy bardzo satysfakcjonujący zastrzyk z 6 kart. Nie ma marudzenia. Po kilku rozgrywkach okaże się oczywiście, że się dostaje po łapach za (powiedzmy) trzecią i czwartą kartę. Możemy sobie powiedzieć, że nie będziemy ich zagrywać i już — zupełnie tak samo, jak w prostszym rozwiązaniu. Jednak wszystkie karty pracy dają nam zawsze po 6 kart. Nie ma spadku dynamiki. Nie ma płaczu, że są fajne okazje pod koniec, albo że zabrakło kart, żeby dojechać do domu, bo wypaprałem już wszystkie lepsze karty pracy, te dające 6 i 5 kart.
Oczywiście, jeśli gram ostrożnie, to mogę od razu odrzucić myśl, że w ogóle skorzystam z kart dających minus. Dozuję sobie karty i cieszę się, gdy moi przeciwnicy po nie sięgają, bo ich wynik będzie niższy. Minus dołożyłem po to, aby ten najwięcej pracuje nie wygrywał już ilością kart. Z drugiej strony, jak już chyba zaznaczyłem, chodziło mi też o to, aby gracza postawić przed dylematem — czy zaryzykować kolejną kartę pracy, która mi da dużo (załóżmy, że te 6 kart), aby zestawić układ, który zapewni mi zwrot tej inwestycji z nawiązką?
Acha no i zauważcie, że jeśli pracując zawsze dostaję sześć kart, jest mi łatwiej nastawić się na pewne cele — te, które nagradzają nas za wyłożenie jak największej liczby kart w jakichś tam układach. Dociągając w każdej kolejnej fazie praca mniej kart gracze mogą po prostu nie dawać rady zestawiać takich ciągów, a przez to spadnie też poziom ich zadowolenia z rozgrywki.
No i ostatni, dość głupi argument: Zamiast dawać potrącenia na kartach, można dać premie, jak na kartach specjalnych. Nie zużyje, mam gwarantowane dodatkowe punkty. Znika problem odejmowania
Co do objętości zasad: Dwóch akapitów nie powinno być. Maks dwa zdania

natomiast przewiduje pewne oszczędności na usprawnionych zasadach ruchu.