Dziś mój aerograf przeszedł test bojowy. Malowałem nim pierwszy raz w życiu. Wrażenia są... cóż, różne.
Aerograf kupiłem z myślą o konkretnym malowaniu, a dokładnie Intruzów do Nemesis. Wymyśliłem sobie że ich pancerze będą się w świetle mienić różnymi kolorami, zależnie od kątów widzenia. Kupiłem kilka ColorShiftów, nałożyłem je pędzlem na figurki i... powiedzieć, że się rozczarowałem to nic nie powiedzieć.
Rezultaty były fatalne. Colorshifty strasznie słabo kryją, próbowałem się ratować nakładając kilka warstw i efekt tego był taki, że zalałem figurkę i porobiły się zacieki. Ale miałem wrażenie, że jak bym nie malował, to i tak będzie kiepsko. Potem gdzieś doczytałem, że Colorshifty to tylko do aerografu. I tak Nemesis powędrował na półkę, a figurki do kąpieli w płynie hamulcowym.
Dziś znalazłem wreszcie nieco czasu. Zakupiłem też specjalnie do tego celu błyszczący czarny primer i to jego nałożyłem na figurkę. Wcześniej jednak "nauka malowania". Okazało się, że kompletując kolory z różnych źródeł, jeden mi się zdublował i to od niego postanowiłem zacząć. Kupiłem Vallejo Air i z tego co czytałem, używa się ich bez rozrzedzania. I w sumie musze powiedzieć, że byłem zadowolony. Ciśnienie w kompresorze na 2 Atm i... stawiamy kreski. Jak uznałem, że ogarnąłem zasadę korzystania, zalałem podkładu i jedziemy.
Z Colorshiftem to była dopiero zabawa. Wziąłem jakiś nowo zakupiony i... najpierw się okazało, że od dozownika farby należy odciąć czubek (jak w niektórych klejach). Ponieważ nadal nie chciała lecieć farba, zacząłem mocniej ściskać i... oczywiście stało się to, co już się domyślacie - tak z 1/3 farby wylała mi się na powierzchnię roboczą

Ech... Większość z tego uratowałem, dobrze, że nic nie poplamiłem, poza gazetami.
Colorshifta też chciałem używać bez rozcieńczania, ale okazało się, że farbka jest wytryskiwana przez może sekundę i koniec, leci samo powietrze. Pewnie dysza się zatyka. Nalałem "na oko" kilka kropel thinnera, zamieszałem i... miodzio! Tak gdzieś w połowie pracy musiałem to powtórzyć (znów maleńka dolewka) i starczyło już aż do końca pracy.
Efekt? Masakra! Pędzel się kryje, to jest niebo a ziemia. Delikatna równiutka warstwa farby weszła w każdy zakamarek figurki. Żadnych zacieków, nic nie spływa, aż miło popatrzeć! Chciałem zrobić zdjęcie, ale komórka zupełnie nie oddaje efektu, to trzeba zobaczyć na żywo (albo mieć dobry aparat). Oczywiście figurkę będę wykańczał, domaluję już ręcznie uzębienie i pazury, ale pancerz lśni jak tęcza i mocno błyszczy (to na pewno też sprawka primera).
Na koniec łyżka dziegciu... czyszczenie jest strasznie upierdliwe. Trzeba rozebrać i dokładnie żmudnie wszystko umyć. A potem zmiana koloru, co trwa kilka sekund, parę minut malowania i powtórka z czyszczenia.