Gry bitewne to zło. Nie polecam nikomu ze słabszą wolą.
Sam posiadam armię krasnoludów do WFB, dwie armie do Warmahordes, Amerykanów i Niemców zarówno do Bolt Action jak i Flames of War, a także trzy pełne "kluby" do skirmishowego Wolsunga. Nie wspomnę o figurkach w skali 1:72. Czy to starożytność, czy wojny napoleońskie, kolejne oddziały zalegają na półkach. Masa godzin przy klejeniu, malowaniu i modelowaniu. Stosy samodzielnie wykonanych wzgórz, lasów, murków i budynków. Na domiar złego jest to hobby tak paskudne, że w sierpniu zaczynam budowę pełnowymiarowego stołu specjalnie do toczenia bitew.
Wszystkiego jest zawsze za mało, każdy kolejny system potrafi zainteresować (bardzo mocno bronię się przed Malifaux, chyba udało mi całkowicie zwalczyć pokusę przed Dustem), a pieniądze znikają z konta w zastraszającym tempie. Dużo łatwiej walczyć z planszówkowym nałogiem, choć i tu pojawiają się interesujące gry "bitewne".
Z drugiej zaś strony dzięki bitewniakom przeżyłem wiele emocjonujących chwil, dziesiątki wielkich starć i setki małych potyczek. Poznałem fantastycznych ludzi, godnych przeciwników i totalnie zakompleksionych dupków (tych rzucających figurkami, kłócącymi się o milimetry i wykonujące swoje ruchy i rzuty w takim tempie, żebyś tylko nie zdążył wychwycić nieprawidłowości).
Mam nadzieję, że jak uda mi się dożyć emerytury to większość wolnych chwil będę spędzał właśnie nad stołem. Czy to malując czy tocząc wojny. No i chciałbym żeby młodsze pokolenie też podłapało bakcyla i nie odmówiło tacie partyjki
Marzeniem byłby cały pokój/garaż który mógłbym zamienić w gralnię, wypełnioną regałami z figurkami, grami i makietami. Jednak na "średnie" polskie warunki jest to ciężkie do wykonania. Dlatego ilekroć widzę wargamerów z zachodu, zżera mnie zazdrość. Tam to hobby wskoczyło na wyższy poziom, a i finansowo nie jest dla nich tak dewastujące.