W ubiegły weekend zrobiłem w domu głosowanie. Powiedziałem, że idzie długi weekend i możemy ograć jakąś jeszcze nieruszaną kooperacyjną rąbankę. Dałem do wyboru Zombicide Invader, Jagged Alliance, Hellboya i właśnie Project Elite. Jednogłośnie wygrało to ostatnie (córka także była zdecydowanie za) i wczoraj wylądowało na stole po raz pierwszy, a dzisiaj po raz drugi i trzeci. Trochę się bałem, bo gry czasu rzeczywistego niestety nie zagrzewają u nas zwykle miejsca, ale tutaj się tak nie stało. Nasze wrażenia:
1) Jakie ta gra ma proste reguły! Przeczytanie ze zrozumieniem, zajęło mi niecałe pół godziny, a wytłumaczenie dzieciom - niecałe 10 minut. Jak na ameritrash z toną figurek i kilkoma wielkimi pudłami, to po prostu nic. Byłem pod naprawdę dużym wrażeniem. Podczas rozgrywki zdarzyło mi się kilka razy korygować błędy dzieci, ale były to naprawdę drobiazgi.
2) Komponenty to oczywiście (bo to CMON) mistrzostwo. Zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i o czytelność. Może obcy mogliby być odrobinę bardziej różni od siebie, ale to naprawdę czepialstwo z mojej strony, bo figurki są po prostu pierwsza klasa. Mam pełny pledge z KS i mimo wielu pudeł, nawigacja pomiędzy nimi jest wyjątkowo prosta. Dużo prostsza, niż np. w Zombicide czy Cthulhu: Death May Die.
3) Zaskakująco szybkie jest też rozstawianie misji. Kiedy robiłem to sam, nie przekroczyłem 6-7 minut. W porównaniu z wymienionymi wcześniej grami, to jak rozstawianie warcabów. A kiedy dzieci mi pomagały, to 3-4 minuty i gra jest gotowa do rozgrywki. Rzadko spotykam tak dobrze zaprojektowane tytuły.
4) Dramaturgia rozgrywek jest po prostu niesamowita. Mieliśmy na przykład partię, w której na początku obcy prawie nas zaleli, potem wytłukliśmy wszystkich i był spokój, odrodzili się, zrealizowaliśmy zadania i wracaliśmy do bazy. Było luźno i na planszy został pojedynczy obcy. I zrobił spacerek przez całą planszę, po czym nas załatwił wchodząc do bazy. Patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem
. A potem z jeszcze większym niedowierzaniem zorientowaliśmy się, że jedyna postać, która nie wróciła do bazy, miała zdolność przesunięcia się o trzy pola po zakończeniu fazy akcji i mogła nie rzucać kośćmi, tylko zaczekać i wejść do bazy. Czyli jednak wygraliśmy w ostatniej chwili. No takiej huśtawki emocji nie miałem od dawna w żadnej grze
.
5) Pomysł, żeby przeplatać momenty gry w czasie rzeczywistym chwilami spokojnego planowania jest wykonany perfekcyjnie. Te dwie minuty, które mamy na rzuty kostkami, zabijanie obcych i realizację misji jest pełną emocji nerwówką, od której możemy odpocząć pomiędzy rundami, spokojnie planując następne posunięcia. I chyba ta zmienność jest powodem, że moje dzieci (nielubiące specjalnie gier czasu rzeczywistego) bawiły się doskonale. Nawet córka, co przy tematyce gry wcale nie jest oczywiste
.
6) Jeszcze nie ograliśmy dodatków i szczerze powiedziawszy sama podstawka wystarcza na naprawdę długo. Bo jest sporo bohaterów i bossów. Trochę brakuje nowych map, bo rozgrywanie innych misji na tej samej planszy jest trochę antyklimatyczne, ale nie było to specjalnie uciążliwe. A jak już nam się znudzi plansza z podstawki, wyciągniemy dodatki
.
7) Ogromną zaletą gry jest jest zwartość. Każda misja, to na najniższym poziomie trudności około 30-45 minut. Co jak na ameritrash jest zaskakująco krótkim wynikiem. I jest to też długość optymalna do tego rodzaju rozgrywki. Gdybyśmy musieli uwijać się jak w ukropie dłużej, gra by nas wymęczyła, a tak oferuje idealny czas rozgrywki.
Graliśmy w trzy i w cztery osoby i w obydwu wersjach gra jest tak samo dobra. Jest napięcie, są emocje i jest doskonała zabawa. Nie taka stymulująca umysłowo, ale prosta, dająca ogromną radochę ze znalezienia się w środku filmu akcji klasy B. Rozgrywki w Project Elite to doskonały początek roku i mocne 9/10 ode mnie. Polecam
.