Moje przemyślenia po jednej partii w Yellow & Yangtze
Tygrys i Eufrat – 10/10
Jedna z najbardziej oryginalnych gier wszechczasów. Czy straciła czy zyskała po wyjściu Y&Y?
Yellow & Yangtze – 9/10
Wiele, wiele myśli na raz. Przede wszystkim koniecznie trzeba podkreślić, że jedna partia przy tej grze nie jest w żaden sposób miarodajna. Niemniej, poniżej moje przemyślenia po jednej partii to:
a)
gra bardzo przypomina Tygrysa. Wykorzystano niemal identyczną mechanikę, ale niech to nie będzie mylące: to są jednak różne gry. W YY zupełnie inaczej rozłożono akcenty i te [wydawałoby się] drobne zmiany w mechanice powodują, że odczucia z gry i przyjęte taktyki są jednak zupełnie inne. Znajomość zasad Tygrysa pomaga, ale też często przeszkadza bo trzeba wyraźnie pamiętać, gdzie wprowadzono te zmiany.
b)
YY wydaje się być grą z mniejszym [ale wciąż wysokim!] progiem wejścia niż Tygrys.
c)
W Tygrysie panuje atmosfera ciągłego zagrożenia. Patrzycie na planszę i wiecie, że to jebn**. Tylko nie wiecie kiedy i z której strony. W YY było więcej wyczekiwania chyba, mniej agresji. Nasza wczorajsza partia bardzo przypominała mi pierwszą partię w Tygrysa, gdzie zamiast kombinować, próbowałem coś zbudować. Tylko wtedy gracze brutalnie mi to zabrali, a tutaj…większość gry każdy coś budował. Czy to efekt pierwszej partii? Bardzo być może, koniecznie trzeba to zweryfikować ponownie!
d)
Wprowadzenie 5 koloru, który zastępuje jokery to logiczne rozwiązanie. Z jednej strony mi się podoba, jest bardziej klarowne i przystępne. Z drugiej strony walka o jokery często wyznacza rytm początkowej fazy gry w Tygrysa, a tutaj na początku każdy się okopywał w swoim królestwie, brakowało motywacji do agresywnej gry. Ale może to nasz błąd?
e)
Były chyba tylko 3 duże wojny. Trudno mi powiedzieć, czy zastosowane rozwiązania są ciekawsze niż w Tygrysie. Na pewno nie można zdobyć tyle punktów na wojnach. Kombinacja, gdzie wygramy więcej niż 1 punkt w danym kolorze wydaje się być dużą rzadkością. Bardziej chyba chodzi o zdjęcie liderów przeciwnika, jeśli są na dobrym polu.
f)
Brakuje mi kafelków katastrof. Precyzyjne użycie katastrofy to to, co tygryski lubią najbardziej w Tygrysie. W YY można katastrofę spowodować, ale odrzucając 2 niebieskie kafelki. Dla mnie to mniej czytelne i mniej zachęcające do takiego rozwiązania [ogranicza to rękę, bo zostają nam 4 kafelki do drugiego ruchu, potencjalnej wojny].
g)
Walki toczyły się głównie o pagody, które mają tutaj większe znaczenie niż monumenty [jest ich więcej, łatwiej je zbudować, można je przestawiać i zabierać z królestw itp.].
h)
Bardzo fajny pomysł z marketem [po położeniu zielonego kafelka, dobieramy nie z wora, a z JAWNEGO marketu], można lepiej zarządzać swoją ręką.
Podsumowując: Tygrys to wojna w oczekiwaniu na uderzenie taktyczną bronią atomową, a YY to bardziej zimna wojna, spokojniejsza, więcej wyczekiwania , więcej budowania, ale i nieco łatwiejsza z mniejszym progiem wejścia. Obie dają podobną, przyjemną satysfakcję z kombinowania, ale na razie Tygrys górą. Jednak wiele, bardzo wiele może zmienić się po kolejnych partiach w YY, Tygrys też u mnie zyskiwał z czasem [początki były trudne].
ps. Wiem, że wskazałem trochę minusów, ale ogólny feeling gry YY jest mega przyjemny i jest to zasłużona 9/10