Talisman: Magia i Miecz
Trzecia i ostatnia gra tego dnia. Marek szybko wytłumaczył zasady. Ogólnie nie są jakoś specjalnie trudne. Gra ... hmmm ... dla mnie ta gra jest podobna do Runebound. Podobna nie oznacza, że taka sama. Podobna bo w Rune grałem wiele razy. Obie te gry mają klimat, obie też są pozycjami, które są losowe, potrzebują wiele czasu na rozgrywkę. Wróćmy jednak do Talisman'a. Przyznaję, że pierwszy raz grałem w tą grę. Dudni mi w głowie, że dawno, dawno temu ... ale, nie jestem pewien i wolę mówić, że pierwszy raz. Pierwszy i na spotkaniu raczej ostatni (za jakiś rok z chęcią wrócę do tej pozycji na spotkaniu). Inaczej sprawa wygląda w granie w tą pozycję ot tak w weekend, albo w jakimś wolnym czasie, wtedy dajmy za 2-3 miesiące mógłbym do niej przysiąść. Gra jest strasznie losowa, aż za bardzo. Tak bardzo, że przez ponad 1h nudziłem się niemiłosiernie. Po 1,5h w końcu moje rzuty pozwoliły mi na rozpoczęcie sensownej gry. Losowość przy ruchach jest zbyt duża w Rune rzut kośćmi na ruch daje jednak jakieś tam pole manewru - plus dla Rune. Wielkość świata jest moim zdaniem odpowiednia, znaczy się jak na pierwsze rozgrywki bo z tego co rozmawiałem z kolegą to on grał w starą wersję ze wszystkimi dodatkami i bardzo, bardzo sobie chwalił (poza tym, że grali bardzo długo i gry nie ukończyli). W Rune świat, ruchy itd jest tak jakby za duży chociaż realnie, wizualnie nie powinno się odnosić takiego wrażenia. Ogólnie Talisman dostaje plusa za wielkość świata, możliwość dotarcia (zakładając, że ktoś idealnie rzuca) do interesujących miejsc. Interakcja, no cóż tutaj nie powinno się oceniać gier lecz graczy. Bo moim zdaniem i Rune i Talisman mają takie same możliwości walki pomiędzy graczami. To gracze, gracze decydują czy dochodzi do walki czy nie. Tak, ekipa z którą grałem jest super. Nie odniosłem wrażenia, że ktoś komuś specjalnie robił źle. Faktem, jest że Maciek był na koniec tępiony ale były ku temu odpowiednie przesłanki i z pewnością ostateczny sukces po serii ataków ze świata i od współgraczy, o wiele bardziej mu "smakował". Ogólnie interakcja idealna, nikt nie powinien się skarżyć, że był "faworyzowany". No i sami gracze fajnie, że stosunkowo często wchodzili w szranki ze swoimi przeciwnikami. Wychwalam interakcję ponieważ grając w Rune w innej ekipie ataki na siebie nawzajem były nie mile widziane - szkoda, bo widzę, że ten typ gry wiele zyskuje właśnie na takiej rywalizacji. Dobra, ja tu bla bla bla a nie piszę nic o rozgrywce.
A więc tak ... przez 1h zasypiałem. Krzysiek zresztą szedł moim śladem i też był bliski nirwany. Maciek i Tomek jakoś trochę cieplej przyjęli tą grę. Po 1,5h zaczęło się coś dla mnie dziać. Świat już troszkę poznałem. Wiedziałem gdzie co i jak. No i pierwszy raz doszło do konfrontacji pomiędzy mną i Maćkiem, jak się nie mylę nic się nie stało. Ale już chwilę później Maciej mnie atakuje i ten stan rzeczy się zmienia. Okrada mnie i powoli pnie się na szczyty. Do tego Marek ginie ... aaaa właśnie Żniwiarz, zapomniałem o nim wspomnieć, a więc na razie zmieniam temat. Dodatek Żniwiarz jest ... śmiertelnie dobry. Na prawdę ta jedna karta, jedna figurka tak wiele wnosi do gry, że ... super dodatek i dobrze, że Marek przypomniał sobie o nim, a później namówił nas na niego. Super posunięcie z jego strony. Żniwiarz był przez nas nazywany różnie np.: "uuuu idzie śmierć", "huhuhuhu śmierć", "haaaahhhhhaaa śmierć" i wiele wiele różnych nazw. Nazwa Żniwiarz się nie przyjęła

i raczej mówiliśmy śmierć. A więc wracamy do opisu rozgrywki. Marka dopadł Żniwiarz i rywalizacja pomiędzy nimi była pomyślna dla tego drugiego. Marek ginie i wybiera nową postać. Tomek, nie wiem czy wcześniej czy później ale na 100% pokazuje nam swoje prawdziwe oblicze i staje się żabą/ropuchą i kica po jednym polu

Maciek co rusz dopadany jest przez śmierć (tak, tak ja jej pokazywałem drogę właśnie do niego) i za każdym razem wychodzi z tej konfrontacji obronną ręką, ba zdobywa też dodatkowe życia, magie czy też siłę. Ogólnie największe ożywienie w gronie było wtedy gdy dochodziło do momentu jak jeden z graczy miał rzucać kośćmi za śmierć czy innego potworka przeciwko jakiemuś graczowi. Graliśmy, graliśmy i im dalej tym ciekawiej. Tym gra była przyjemniejsza. Tym bardziej żal było uciekających minut, kwadransów czy też zbliżania się 21. Koniec końców Maciek i Krzysiek rywalizują o zwycięstwo. Krzysiek traci talizman i odpada z tej rywalizacji. Maciej ma już trzy talizmany. Marek próbuje odbudować nową postać ale nie będzie się liczył w ostatecznej rywalizacji. Tomek stara się dopaść Marka i próbuje to wyeliminować kilka razy - bez powodzenia. Krzysiek, goni za nowym talizmanem. A Maciej rywalizuje a właściwie gra ze śmiercią i ciągle przegrywa. Ja po jakiejś chwili też staram się pozyskać talizman. Ogólnie go zdobywam ale mam takich pasożytów/przyjaciół przy sobie, że nic nie zdziałam, dla mnie wielkimi krokami zbliża się koniec gry. Jedyne co mogę jeszcze zrobić to rzucać zaklęcia na Maćka i to też robię. Zaklęć idzie wiele, 10, 12, 15 nie wiem ale ogólnie dużo. W końcu udaje mi się rzucić na niego takie zaklęcie, że może on zginie i ktoś inny będzie miał szansę na wygraną. Zaklęcie rzucone a Maciek się przed nim wybrania za pomocą kości. Nic już go nie powstrzyma przed osiągnięciem celu. Wiele postaci magicznych i tych wykorzystujących miecz starało się go powstrzymać jednak to on osiągnął cel i pokonał, unicestwił pozostałych współgraczy. Maciej wygrywa w Talisman'a
Ogólnie grę oceniam na plus.
Minusy to:
- losowość, bardzo duża, losowe gry to dla mnie przerywnik
- czas rozgrywki
- wolę strategie i myślenie
