Wczorajsze Archipelago nie zaskoczyło mnie totalnie

Portugalczycy, Hiszpanie, Anglicy i Francuzi z nadzieją na wielkie bogactwa i sławę przypłynęli do nowego świata by się dorobić na cierpieniach lokalnych ludzi ("tylko bez przesady!" - powtarzałem). Hiszpanie wydawali się pewni siebie wygrywali każdorazową licytacje o wpływy i rozdawali karty za małe przekupstwa, również oni wieścili nadciągający koniec nie wierząc że tym razem może się udać. Rozkazy z kontynentu były jasne - masowa konwersja, czyli sprawić by tubylcy byli zaangażowani w budowę nowego świata

delikatnie ujmując. Oczywiście wszyscy zaczęli raźnie od eksploracji rozbudowując archipelag, dużo nieudanych ekspedycji powodowało frustrację co niektórych. Po okresie eksploracji rozpoczął się okres konwersji, Hiszpanie po Portugalczykach odważną konkwistadą dobrnęli do 9 robotników, ale któż jest lepszy od szerzących pokojowo chrześcijaństwo Francuzów, którzy szybko posiedli 10 robotników. Anglicy przespali ten okres (tak jak zresztą 15min 45 minutowego tłumaczenia reguł

) wiążąc koniec z końcem 3 robotnikami. Potem gdy towary zaczynały walać się tu i ówdzie, po masowych zbiorach co niektórych dóbr lokalnych przyszedł czas na export. Większość z nas (oczywiście Anglicy spali) zbudowała porty i zaczęła wywozić towary za krocie do Europy, nowy napływ funduszy sprawił iż większość z nas decydowała się na sprowadzanie ważnych osobistości z kontynentu jak i rozwój niektórych technologi. Sam król Francji przypłynął doglądać rozwoju nowego osadnictwa, bogobojni Hiszpanie sprowadzili Biskupa który miał zapewnić w miarę spojony początek i uśmierzać niepokoje, ale cóż Anglicy wpadli na genialny niewolniczej pracy tubylców, Portugalczycy natomiast zatrudnili barbarzyńców by plądrowali archipelag z bogactw. To wszystkich nas kosztowało wiele kryzysów do przebrnięcia i o tyle o ile jest towarów na rynku wspólnym nie było problemów. Ale zasoby na rynku miejscowym zaczęły szybko topnieć, a większość nie byłą zainteresowana budową rynków i lokalnym obrotem towarów, ba jak się na koniec okazało Brytyjski król nakazał angolom budować rynki co iście zlekceważyli (a może przespali okazję

) Zasobów przybywało, nie na rynkach, ale w magazynach europejczyków. Kolejny kryzys doprowadził nas na skraj rebelii i efekty populacyjne sprawiły że lokalna ludność niezaspokojona skąpą ilością żelaza której się domagała wzięła sobie sama. Europejczycy z podkulonymi ogonami, wracali na stary kontynent z perspektywą ściętej głowy...
Reasumując grając w Archipelago nie należy zabierać Polaków na nowy kontynent bo zawsze skończy się to porażką, Polacy mają problem z dzieleniem się i nie daj boże ktoś ma więcej

zasobów. Polak ma satysfakcję z porażki jeżeli utopi po drodze innych. Polacy na Archipelagu są niebezpieczni i szybko doprowadzają do rebelii. Dążenia niepodległościowe tkwią w nas bardzo silnie
W rozmowach po grze rzeczywiście dało się to odczuć iż gra sama w sobie nie jest traktowana jako źródło zabawy i przyjemności tylko narzędzie które pozwala zwyciężyć samemu albo wcale. Gra ma w sobie ogromną nielimitowaną interakcję w postaci wszelakich negocjacji (nawet tych niecnych) która jest trzonem rzeczy a która nam nie wychodzi. Więc nie dziwi mnie że suchar od Felda jest bardziej ceniony na spotkaniach euro-graczy niż piękne, tematyczne, zrobione z fantazją i mnóstwem interakcji euro Krzysztofa Boelinger'a