Niedzielne granie nie wypaliło, ale za to w zastępstwie Pionka (w ostatniej chwili się okazało, że jednak mogłem jechać...) umówiłem się na poznanie gry Arkham Horror.
Nim się wszyscy zeszli pokazałem Klosowi
Brawla. Słusznie mi się wydawało, że gra mu sie spodoba.
Gdy czekaliśmy już tylko na Ostrego, Klos wyciągnął
Chez Geeka. Świetny tytuł. Musimy się starac o to, by być najbardziej cool. Losujemy postać, która ma określoną ilość wolnego czasu (ilość akcji, które możemy wykonać) i dochód. Czasem oba parametry są stałe, czasem zalężne od rzutu kostką (a tak jest kostka

No i każda postać ma podany poziom do którego musi dojść (jak bardzo chce być cool). Rzucamy dobre karty na siebie, złe na przeciwników. Organizujemy balangi, zapraszamy znajomych, śpimy, idziemy na koncert, kupujemy książki, lub inne używki. Wszystko w zabawnej atmosferze.
Miła odmiana po kolejnej typowej eurogrze wykonanej według stałego schematu. Generalnie Chez Geek strasznie przypomina Munchkina (zresztą to ta sama stajnia). Tylko jest lepszy. Munchkin (przynajmniej ten podstawowy) sprawdzi się tylko wśród RPGowców (i to takich którzy mają dystans do tego hobby). W Chez Geeku też możemy organiziwać sesję RPG, czy grać na komputerze, ale poza wyjątkami żarty będą zrozumiałe dla "zwykłych ludzi", przez to gra jest zdecydiwanie bardziej uniwersalna. I trwa trochę krócej.
Śmieszna oprawa nie jest na siłę jak w niektórych polskich produkcjach. Naprawdę śmieszy. Choć jak we wszystkich grach klimatycznych nie zależy to w sumie od samej gry, ale od ludzi. A, że ekipa była przednia mam nadzieję na powtórkę i przy okazji poznanie Glooma.
Ostry przyszedł pod koniec drugiej partii w Chez Geeka. Mogliśmy siadać do dania głównego. Klos już kiedyś reklamował Transamericę jako lepsze T2R. Moim zdaniem T2r biję TA na głowę. Teraz z kolei AH miałbyć najlepszą grą kooperacyjną. Trzeba było sprawdzić.
Po ok. 30 minutach zasady były wytłumaczone. Postacie wybrane, wszystko przygotowane. Podobnie jak w Galaxy Truckerze wszystko jest tak naprawde proste, ale cały setup i wytłumaczenie w sumie prostych reguł zajmuje trochę czasu.
Początek mamy pioronujący. Doszliśmy już do połowy gry i nawet przez chwilę nie czuliśmy zagrożenia. Znamy to jednak z LOTRa lub Shadowsów. W jednej chwili może się zrobić nieciekawie i potem to już można do końca grać z nożem na gardle. Problemy nas jednak omijają. W pewnym momencie Klos zauważa, że tak naprawdę z 2 minuty temu już wygraliśmy. Tak po prostu. Bez najmniejszgo trudu.
Myślimy sobie to nie może być aż takie łatwe. Może zagramy jeszcze raz. Tym razem dorzućmy dodatek (King in Yellow). Znowu szybki start. W pewnym momencie mam szansę zakończyć grę. Jak przez 3 tury nic złego się nie stanie to znowu wygramy. Na turę przed końcem Ostremu trafia się karta dzięki której może zakończyć grę natychmiast. Ostry aż nie może w to uwierzyć i przez chwilę zastanawia się czy skorzystać z tej możliwości, czy może grać po prostu dalej. Byłoby to jednak stuczne.
Klos prosił o rezerwację ok. 4-5 godzin. Tymczasem roztrzaskaliśmy Arkhama w ciągu w sumie 2 godzin dwukrotnie! Aż chcę na spokojnie przeczytać reguły, by zobaczyć, czy coś nie zwaliliśmy. Co prawda z każdym graczem ma być co raz łatwiej. My graliśmy w 5, podobno to jeszcze liczba gdzie gra ma sens.
Jak na razie to zdecydowaniwe najgorsza gra kooperacyjna. Jest pięknie wydana, ale brakuję napięcia. Za łatwo się wygrywa. Gdyby nie klimat który się tworzy, to byłoby kompletnie beznadziejnie (a do tworzenia klimatu przydaje się jak jedna osoba, czyta co się dzieję, nie trzeba się upierać by samemu czytać karty i robić samemu na szybko jakieś testy nie mówiąc innym co się tak naprawdę dzieję

Do tego było łatwo mimo iż nie musieliśmy specjalnie współpracować. Ot kilka razy wymieniliśmy się przedmiotami.
Gra zdecydowanie do poprawki. Najlepiej z kolejnym dodatkiem (może będzie trudniej). Ewentualnie zróbmy dwie tury i zagrajmy w mniejszym składzie. Po tych dwóch rozgrywkach czuję straszny niedosyt.
Potem jeszcze zagraliśmy w Pitchcara (na 5 i 8 osób), Ligretto Fussball i Carcassonne. Na drugim stole toczyła się rozgrywka w Twilight Struggle, potem Puerto Rico i konkurencyjna partia Carcassonne.
Co prawda Arkham rozczarował, ale i tak było miło, no i niepsodziewanie odkryciem był Chez Geek. Właściwie kręcą mnie bardziej gry zaliczane do worka eurogry, może jednak powoli staje się ameritrashowcem?
