Coś sobie napiszę, żeby ruszyć temat - a ponieważ chwalenie zwykle nie wywołuje zbyt emocjonalnych reakcji, trochę ponarzekam, licząc na ciekawego flejma
Zagrałem dziś pierwszy raz i jestem rozczarowany. Ale spokojnie - gdyby ktoś mnie zapytał, czy jestem rozczarowany, bo
Cywilizacja to kiepska gra, odpowiedziałbym, że nie. To co najmniej dobra gra. No, nawet bardzo dobra. Tylko - przejdę może od razu do sedna - dlaczego ona tyle trwa?! Okej, rozumiem, chodzi o klimat budowania prawdziwej cywilizacji, o epickie rozgrywki, w których szala zwycięstwa przechyla się raz to na jedną, raz to na drugą stronę. I fajnie, tylko że dla mnie osobiście kolosalny downtime zabija wszystkie te pozytywne emocje. Od razu napiszę, że grały cztery nowe osoby. Zapewne wśród doświadczonych graczy jest szybciej, ale czy szybko? Śmiem wątpić. W każdym razie zanim wróciła do mnie tura po odczuciach epickości zwykle zostawało już tylko znużenie, bo, powiedzmy sobie szczerze - większość ruchów robi się tu pod siebie, kompletnym pasjansem. Nie mówię, że nie ma interakcji. Jest, ale nie tyle, żeby tę nudę zabić.
I takie mnie naszło przemyślenie, że
Cywilizacja w moim przypadku przekracza pewną cienką granicę - granicę, nazwijmy to, dosłowności. Z wielu rzeczy wynika tutaj downtime, między innymi z przekopywania się za każdym razem przez stosy wszystkich kart. Ideę jak najbardziej rozumiem. Dzięki temu jest strategicznie, można więcej zaplanować, wiem, że ta fajna karta, na którą czekam, w końcu wyjdzie i oby tylko nikt mi jej nie podkupił. Tylko czy ta gra tak bardzo na tym korzysta...? Dla mnie osobiście nie.
Od razu narzuciły mi się tutaj skojarzenia z inną grą cywilizacyjną -
Wojną narodów. Tak, wiem, to dwa kompletnie różne tytułu, ale mi osobiście dają mniej więcej te same odczucia. Tam też buduję cywilizację, też sobie układam fajnie karcioszki na planszy, rozwijam się militarnie i ekonomicznie - ale autorzy nałożyli na grę kilka ograniczeń, który cały ten proces bardzo usprawniają. Ot, chociażby ograniczone miejsce na budynki na planszy czy wykorzystanie tylko części kart. Jest mniej strategicznie, bo nie zawsze dojdą te same rzeczy. Wada to i zaleta, rozgrywki na pewno się od siebie różnią. Ale - oczywiście nadal piszę tylko i wyłącznie ze swojego punkty widzenia - w
Wojnie narodów autorzy chyba lepiej dali wyraz pewnej umowności gier euro. Gra w cywilizację nie musi być budowaniem prawdziwej cywilizacji. Ma być tylko zabawą w cywilizację. Nie muszą koniecznie pojawić się wszystkie historyczne postaci ani wszystkie cuda. Nie trzeba wszystkiego dokładnie odwzorowywać, w końcu to nie lekcja historii. Czasem trzeba to i owo uciąć, skrócić, zastąpić jakimś abstrakcyjnym rozwiązaniem. I tego mi w tej
Cywilizacji brakuje.
Pewnie - ba, z pewnością! - fani gry uznają to za herezję, ale ja na koniec miałem takie wrażenie, że tę grę zrobił jakiś kompletny geek entuzjasta (nie wiem, czy to już nie tautologia) i tylko nie obejrzał jej żaden wydawca i nie powiedział mu w dobrej wierze: no, fajna gra, ale połowę rzeczy to tu trzeba wyciąć.
Za dużo, za długo - i dla mnie to dużo i długo nie przełożyło się absolutnie na większe emocje. A ponieważ z racji wszelakich uwarunkowań życiowych ostatnio muszę bardzo skrupulatnie liczyć każdą minutę przeznaczoną na rozrywkę, powiem, że dla mnie ta gra jest zwyczajnie przegadana. Cóż, z wiekiem to się wszystko zmienia. Kiedyś uwielbiałem
Arkham Horror, ale dziś uważam, że jest przegadany i sto razy bardziej wolę zagrać w
Eldritcha.
Wojna narodów zrobiła dla mnie to samo w przypadku
Cywilizacji, tylko że w odwrotną stronę, bo w nią zagrałem najpierw

Zapytała mnie: stary, czy ty w ogóle masz na to czas? Nie, odpowiedziałem. Co nie byłoby takie zły, gdyby nie to, że oprócz czasu chyba też zwyczajnie nie mam ochoty.