Zagrałem dzisiaj pierwszy raz, a właściwie dwa pierwsze razy, bo wszystkim się tak podobało, że po małej przerwie rozłożyliśmy jeszcze raz. Rany, jakie to jest dobreeeee!
Instrukcję czytałem jakieś 2 i pół raza, ale najwięcej się dowiedziałem z oficjalnego filmiku polecanego na okładce instrukcji. Trwa 50 minut i opowiada w zasadzie o wszystkim, oprócz grania jako Intruz (ale to się ogarnęło na szybko w trakcie rozgrywki).
Za pierwszym razem, gdy przegraliśmy wszyscy, żaden z graczy nie miał na celu eliminacji innych graczy. Współpracowaliśmy przez całą grę, bo mieliśmy dość zbieżne cele: wysłać sygnał, zbadać słabości, dolecieć na Ziemię. Jakim cudem to wszystko się zawaliło - nie wiem do tej pory? Możliwe, że przez brak doświadczenia.
Ja grałem Pilotem i nie podobała mi się ta postać. Nawet nie kojarzę teraz żadnych specjalnych kart tej postaci, co pokazuje jaka była nijaka. Ze dwa razy skorzystałem z podglądu jakiegoś daleko leżącego pomieszczenia, ale ponieważ i tak nam zależało na eksploracji, to odkryliśmy wszystko (oprócz jednego pomieszczenia, ale sprawdziłem je i nie było tam nic ciekawego).
Padłem jako drugi. Niestety w pewnym momencie miałem już 3 karty poważnych ran i było jasne, że każda kolejna rana eliminuje mnie z gry. Przez to niestety kilka razy w zasadzie od razu robiłem Pass, bo bałem się gdziekolwiek pójść (wszędzie znaczniki szmerów). Przedmiotów w zasadzie nie miałem, do tego kilka razy walczyłem wręcz, więc kart skażenia miałem naprawdę dużo. To był dla mnie najsłabszy moment gry - czułem, że nie mam co robić, ale wiedziałem też, że czekanie nie poprawia mojej sytuacji. W końcu na ryzyku wszedłem do jakiegoś pomieszczenia i... wyrzuciłem X na kości szmerów

Odkryłem pomieszczenie, w którym mogłem leczyć rany, ale zdołałem je tylko obrócić rewersami do góry i dopadł mnie gracz-Intruz. Pozostała dwójka (graliśmy w czterech) coś próbowała szarpać, ale Intruz był zabójczo skuteczny. Fiasko po całości.
W drugiej rozgrywce dobrałem Żołnierza i... przez całą grę nie dostałem nawet jednej rany! Ta postać jest przesilna! Pozwala negować atak z zaskoczenia, a jak do tego zrobiłem sobie pancerz, to już wszędzie wchodziłem na pewniaka.
Okazało się, że tym razem tylko jeden gracz dobrał "pacyfistyczny" cel. Pozostała trójka miała za zadanie zabić innego gracza. Destrukcja na planszy pojawiła się bardzo szybko. W maksymalnie drugiej kolejce uruchomiłem moduł samozniszczenia i uzbrojony po zęby, krążyłem koło kapsuł. Niestety, moduł autodestrukcji został wyłączony, a na dodatek ktoś celowo uszkodził pokój, w którym mogłem go uruchomić ponownie.
Gracz, będący moim celem właściwie od początku miał problem, bo uparł się, że będzie odkrywał nowe pomieszczenia i pchał się byle dalej. Wkrótce otoczyli go Intruzi, a ukoronowaniem tego wszystkiego była akcja, w której podrzuciłem im do pomieszczenia granat

Jak tylko go zabiłem, pobiegłem do kapsuły, do której bez większych problemów wszedłem i się wystrzeliłem.
W tym momencie, dla jednego z graczy (miał za cel mnie zabić) dalsza gra straciła sens, bo nie miał możliwości, żeby wygrać. Zaczął więc chodzić po statku, podkładając ogień i powodując uszkodzenia, byle szybko zakończyć grę. Było to strasznie słabe mechanicznie, że Adam Kwapiński nie pomyślał o takich sytuacjach. Grasz kilka godzin i nagle się okazuje, że już nic od Ciebie nie zależy...
Razem z tłumaczeniem zasad, dwoma setupami i składaniem pudełka i maty, zeszło nam 5 godzin (dokładnie 4:50). Bardzo krótko! Ktoś mówił, żeby się nastawić na 4 godziny na jedną grę, a tu proszę... Nie odczuwałem w ogóle downtime`u (może odrobinę, ale akcje są dość szybkie). Decyzji nie ma do podjęcia aż tyle, żeby zamulać.
Losowość w ogóle nie dała nam się we znaki. Jasne, jeden z nas zatłukł intruza na śmierć gołymi rekami (w zasadzie doprowadził do jego ucieczki, ale zadał mu wcześniej 3 rany), inni chybiali z pistoletów na potęgę... Ale to też było klimatyczne! Ktoś dostaje zastrzyk adrenaliny i wstępują w niego siły, a inny pudłuje ze strachu w idealnej sytuacji. Życie.
Losowe są też wydarzenia, pomieszczenia, dobór przedmiotów, ale to wszystko mieściło się w dopuszczalnych granicach. Lubię taką losowość i zupełnie mi nie przeszkadza. Wszyscy dobrze się bawili (poza opisaną już sytuacją gracza, który po mojej ucieczce ze statku, stracił cel gry).
Rozgrywce przyglądali się znajomi i nieznajomi (graliśmy w zaprzyjaźnionym pubie). Skaner do kart był Hitem, tak samo figurki. Mam wrażenie, że z samej obserwacji rozgrywki, dało się poznać zasady. Przyjaciółka, która pojawiła się w połowie pierwszej rozgrywki, została do końca drugiej gry i widać było, że dobrze kojarzy co się dzieje na planszy (a nikt zasad nie tłumaczył).
Podsumowując: mam już chętnych na kolejne granie i sam czekam na nie z niecierpliwością. Ta gra jest świetna!