U mnie na razie tez nie wiadomo, bo syn zachorował. Jakiś mocny wirus :/
Za to wczoraj udało się rozegrać w Krolmie dwie gry.
Najpierw z Grzegorzem 1916 Verdun: Steel Inferno.
Stosunkowo prosta, ale też całkiem dynamiczna gra, gdzie atak i obrona występują w swojej najczystszej formie. Zagraliśmy pierwszy scenariusz w którym Niemcy musieli w dwie rundy (a potem, jak się okazało - jednak w trzy) zdobyć 20PZ, przebijając się przez umocnione, ufortyfikowane linie francuskie w kierunku miasteczka Verdun. Co ciekawe, same ataki wykonuje się głównie artylerią. Tzn idea jest taka, żeby artylerią przemielić dany sektor, a potem zająć pusty obszar własnymi wojskami. Możliwe są, rzecz jasna, szturmy piechoty, ale bez artylerii skazane są na klęskę (czyli eliminację atakujących), a i z artylerią bywają bardzo krwawe. Bardzo to było przygnębiające.
Jako gracz niemiecki ruszyłem bardzo ostro w lewym sektorze pola walki, decydując się przyjąć za wyznacznik zasadę koncentracji wysiłku. No, może z mały odstępstwem na początku, gdzie atak z lewego skrzydła współgrał z atakiem oskrzydlającym z centrum. Zresztą skutecznym, bo w ten sposób udało się okrążyć i zniszczyć trochę sił francuskich. Ale grałem bez kunktatorstwa. Parłem do przodu, artylerii nie żałowałem, organizując nawały, które z naddatkiem zapewniały mi oczyszczenie pola z żołnierzy npla. Jeden, jedyny wyjątek zrobiłem przy pierwszym szturmie na for Douaumont, gdzie zamiast rzucić dwie najsilniejsze karty, dałem jedną najsilniejszą i drugą taką średnią, żeby sobie coś zostawić na później. I to był błąd, bo do zdobycia fortu zabrakło mi jednego trafienie, które z 50% prawdopodobieństwem wykulałbym na kostkach z silniejszej karty. Plułem sobie w brodę strasznie, bo tak naprawdę w decydującym momencie - zamiast docisnąć- postanowiłem kunktatorsko coś "oszczędzić". A że tempo natarcia w tym pierwszym scenariuszu musi być bardzo wysokie, to taka jedna tura opóźnienia może zdecydować o przegranej w całym scenariuszu. Psychologicznie dla mnie bardzo ciekawy moment i lekcja na przyszłość (od razu przypominają się wszyscy ci dowódcy, którzy uderzali mniejszymi siłami niż powinni, albo i sam Napoleon - przecież papież zasady koncentracji siły - który pod Borodino w decydującym momencie jednak postanowił Gwardię oszczędzić).
Na szczęście okazało się, że gra trwa nie dwie, a trzy rundy, co dało mi jeszcze trochę czasu. Drugi atak na Doaumont to już było maksimum nawały, i do końca gry na polach, na których mi zależało, artylerii już nigdy nie oszczędzałem, nieustannie prąc do przodu. Udało się tez wypatrzyć lukę w liniach francuskich i posłać przez nią ruchem taktycznym trochę oddziałów, które podeszły pod samo Verdun. Francuzów było już zbyt mało, żeby obstawić wszystkie pola, i udało się zająć w ostatnim momencie kilka decydujących punktów terenowych, osiągając wynik 21 PZ.
Naprawdę bardzo emocjonująca rozgrywka i - tak jak pisałem - bardzo dynamiczna. Z tłumaczeniem zasad wyrobiliśmy się w 3 godzinki, tak myślę. Jeśli ktoś jeszcze nie grał, to polecam, bo system bardzo ciekawy.
Potem dołączył do nas mój kolega, Krzysztof, który bardzo chciał zagrać wreszcie w Marię w składzie trzyosobowym, a że tak się złożyło, ze Grzegorz chciał zagrać w Marię w ogóle po raz pierwszy, o to się ustawiliśmy na rozgrywkę. W sumie szybko nam poszło, bo jakoś nie ogarnęliśmy wspólnie agresywnie wchodzącej do Austrii Francji, i gra się skończyła mocno przed czasem. Grzegorz, grający Francją, z radością początkującego ruszył do przodu nie przejmując się oskrzydleniami, odcięciami, zaopatrzeniem itp., a my zagubiliśmy się w gąszczu manewrów i proszę bardzo. Z drugiej strony, jak na rozgrywkę cześciowo zapoznawczą , to bardzo akurat - dwie godzinki
We wtorek, jeśli będę, wezmę PaxRen, bo pożyczam Grzegorzowi. Bardzo chciałbym przed pożyczeniem zagrać więc będę towarzystwo namawiał.
I jeszcze taka refleksja: grając w Verdun miałem ciągle z tyłu głowy Bachmut i Awdijewkę. Bezsensowne maszynki do mięsa, w imię ambicji władcy Kremla i ulotnych, "interesów narodowych". Jakoś ostatnio gry potrafią mi się sklejać ze smutnymi refleksjami o naturze ludzi (Meltwater, teraz to Verdun...)